Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone

Rozmowa z Juliet Gellatley, angielską działaczką wegetariańską
Juliet Gellatley jest jedną z najbardziej skutecznych aktywistek wegetariańskich na świecie, autorką książek „Milcząca Arka” i „Viva wegetarianizm”. Współpracowała m.in. z Lindą i Paulem McCartneyami. W 1994 r. założyła organizację Viva.

Dzięki prowadzonym przez nią akcjom liczba szkół w Anglii oferujących wegetariańskie posiłki wzrosła z 13 do 65 proc., a grono angielskich wegetarian podwoiło się w ciągu roku. W tym roku otrzymała z rąk premiera Tony’ego Blaira prestiżową nagrodę „Animal Walfare Award”. Organizacje wegetariańskie traktowane przed laty jako stowarzyszenia nieszkodliwych maniaków stanowią coraz silniejsze lobby. Przyczynia się do tego energiczna działalność takich osób jak Juliet Gellatley, z drugiej – kolejne afery mięsne, elektryzujące świat, takie jak choroba wściekłych krów czy skażenie mięsa belgijskich kurczaków dioksynami…

Podobno pani wegetarianizm zaczął się od wizyty na świńskiej fermie…

Tak. Miałam wtedy 15 lat i towarzyszyłam mojej przyjaciółce, która jako studentka pracowała nad jakimś projektem związanym z rolnictwem. Pierwsze, co poczułam, to był potworny gryzący w oczy odór. Potem zobaczyłam rzędy betonowo-metalowych ciasnych przegród. Każda maciora miała w połowie korpusu założoną metalową obrożę uniemożliwiającą ruchy, żeby niepotrzebnie nie traciła energii. W innych zagrodach trzymano maciory z małymi. Nowo narodzone prosięta próbowały tulić się do matki, ale odgrodzono je od niej metalową kratą, przez którą mogły tylko ssać. Setki smutnych apatycznych zwierząt. Gdy mijałam kolejne boksy, jedna ze świń podniosła głowę i spojrzała mi prosto w oczy. Pamiętam jej wzrok do dziś. Pomyślałam: o Boże, to stąd się bierze mój bekon. Nikt wcześniej mi tego nie wyjaśnił, wychowano mnie na bajkach o wesołej śwince Piggy. A tam zobaczyłam horror. Wtedy postanowiłam, że nie będę więcej płacić za cierpienie, nikt nie będzie zabijał w moim imieniu. Tak zostałam wegetarianką.

Ludzie kładąc na talerzu różowy plaster szynki nie myślą zwykle o fermach i rzeźniach. Dlaczego pani się uparła, żeby im to ciągle przypominać?

Niektórzy twierdzą, że jedzenie czy nie jedzenie mięsa to kwestia osobistego wyboru. Nie zgadzam się z tym. Nie można mówić o wolnym wyborze, jeśli się nie zna faktów. A ludzie zazwyczaj nie znają faktów związanych z produkcją mięsa. W Polsce i innych krajach zwierzęta chowane są w warunkach, których cywilizowane społeczeństwo nie może zaakceptować. A więc zwierzęta, ich ból i cierpienie to pierwszy powód. Drugi – to fakt, że z mięsną dietą wiążą się choroby serca, rak, alergie, osteoporoza i wiele innych chorób. Wreszcie trzeci – przemysł mięsny powoduje katastrofę ekologiczną na globalną skalę.

Głód w krajach Trzeciego Świata, kwaśne deszcze, efekt cieplarniany, erozja gleb, oto wszystko oskarża pani mięso. Czy to nie przesada? Czy świat naprawdę kręci się wokół kiełbasy?

Ludzie rzeczywiście myślą, że przesadzamy. Bo nie znają prawdy. Trudno w to uwierzyć, ale na świecie żyje dziś trzy razy więcej zwierząt hodowlanych niż ludzi. I te zwierzęta muszą jeść. Pochłaniają góry kukurydzy, pszenicy, soi, którymi dałoby się wykarmić całą ludność świata. Aby wyprodukować kilogram mięsa, potrzeba 10 kg białka roślinnego. W samych Stanach Zjednoczonych zwierzęta hodowlane jedzą tyle soi i pszenicy, że starczyłoby prawie dla 2 mld ludzi. A pasze często importuje się właśnie z krajów biednego Południa. Coraz to nowe połacie lasów przeznacza się na pastwiska dla bydła. Kiedy astronauci po raz pierwszy mogli obserwować Ziemię, jedynym dziełem rąk ludzkich widocznych z kosmosu był Mur Chiński. Dziś widać stamtąd także wielkie chmury dymu nad Amazonią. To jedna z przyczyn globalnego ocieplenia. Kolejną są setki milionów ton odchodów zwierzęcych zawierających metan. Z odchodów tych powstaje także kwas przenikający do atmosfery i powodujący kwaśne deszcze. Taka jest prawdziwa cena hamburgera, z której ludzie zwykle nie zdają sobie sprawy.

Ale człowiek, nawet świadomy pewnych faktów, siedząc nad kotletem myśli: zjem go czy nie, co to za różnica, przecież to nic nie zmieni.

W ciągu swojego życia człowiek zjada przeciętnie: 5 krów, 20 świń, 29 owiec, 760 kurczaków, 46 indyków i pół tony ryb. Czy to nie jest powód, żeby zostać wegetarianinem? Odrzucając mięso zmniejsza się popyt na nie. W Anglii jest już prawie 6 mln wegetarian. To potężne lobby. Wszystkie restauracje mają wegetariańskie menu. Sklepy sprzedają miliony wegetariańskich produktów. Gdy 20 lat temu przechodziłam na wegetarianizm, było to trudne. Dziś dokonała się u nas rewolucja żywnościowa. Wegetarianizm jest powszechnie akceptowany i nie stanowi problemu.

A jak odpowiada pani na pytanie, które wegetarianin często słyszy: skąd wiesz, że marchewka nie czuje bólu?

Na tym poziomie właściwie nie powinno się rozmawiać, ale odpowiadam zazwyczaj: jeśli zobaczysz marchewkę krzyczącą przy obieraniu, zadzwoń do mnie. Będzie to pierwsze w historii warzywo z centralnym systemem nerwowym, a ja przemyślę swoją dietę.

Czy gdyby zwierzęta nie były chowane w „fabrykach”, tylko w naturalnych warunkach, jadłaby pani mięso?

Nie. Mam zasadę: jeśli nie muszę zabijać, dlaczego miałabym to usprawiedliwiać. Ludzie mówią: jesteśmy stworzeni do jedzenia mięsa. To mit. Pewien znany angielski lekarz zwykł przeprowadzać eksperyment – uczestnikom sympozjum medycznych pokazywał dwa obrazki: jeden przedstawiający wnętrzności człowieka, drugi goryla. Nikt nie dostrzegł różnicy, a goryl jest wegetarianinem. Mamy przewód pokarmowy roślinożercy. Większość z nas odczuwa wstręt na widok zwłok zwierząt wiszących na hakach u rzeźnika, a nikogo raczej nie brzydzi widok sałaty. Dlatego nie chcemy wiedzieć, co się dzieje w rzeźniach. Po prostu nie jesteśmy stworzeni do zabijania. Ludzie na diecie roślinnej są zdrowsi niż większość populacji. A człowiek, który odżywiałby się samym mięsem, prawdopodobnie umarłby w ciągu roku.

To dlaczego tak trudno z mięsa zrezygnować?

Bo to nałóg jak każdy inny. Mięso ma wysoką zawartość tłuszczów i soli, do których nasz smak się przyzwyczaja. Wiele osób zmieniając dietę, robi to stopniowo. Najpierw odrzucają czerwone mięso, potem białe. Walczą ze sobą, jak przy rzucaniu palenia.

Lekarze w Polsce powoli przekonują się do wegetarianizmu. Przyznają, że to zdrowa dieta, ale tylko dla dorosłych. Mówią, że dzieci, aby prawidłowo się rozwijać, powinny jeść mięso. Jak to wygląda w Anglii?

Jest duży postęp. W końcu jak długo można ignorować fakty. Kolejne badania potwierdzają, że u wegetarian ryzyko zachorowań na raka jest prawie 50 proc. mniejsze niż u mięsożerców. To samo dotyczy chorób serca, arteriosklerozy, nadciśnienia i wielu innych schorzeń. Wegetariańską dietę, także dla dzieci, zaleca renomowane Brytyjskie Towarzystwo Medyczne, a od 1995 r. także amerykańskie ministerstwo zdrowia. Swoją drogą to ciekawe, jak można uznać mięso za szkodliwe i zalecać je dzieciom! Choroby związane z nadmiernym spożyciem tłuszczu zaczynają się w wieku 4–5 lat.

Czy sądzi pani, że ludzkość przejdzie na wegetariańską dietę?

To się stanie w sposób naturalny. Ludzie w końcu obudzą się i zrozumieją, że przemysł mięsny działa wyłącznie dla zysku, a nie dla naszego dobra. I czas najwyższy, bo niebezpieczeństwo już się zaczęło. Efekt cieplarniany mamy tu i teraz, tak jak inne katastrofy ekologiczne. Nie da się wykarmić ludzkiej populacji mięsem. Jest to niemożliwe. To zbyt nieekonomiczna dieta, pochłaniająca światowe zasoby wody, energii, gleby. A nie są one przecież niewyczerpane. Więc albo zmienimy dietę, albo w sposób dosłowny zjemy naszą planetę.

Rozmawiała Joanna Podgórska

Oryginał artykułu ukazał się w tygodniku Polityka w numerze 34/1999 (2207).