Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone


Już za niespełna trzy lata firmy kosmetyczne nie będą mogły używać do produkcji kosmetyków składników testowanych na zwierzętach. Unijne przepisy nakazują im korzystanie z metod alternatywnych.

Badania na zwierzętach są drogie. Szczur z dobrego laboratorium kosztuje około 100 złotych. W Polsce, podobnie jak w całej Unii, nie można przeprowadzać testów na zwierzętach bezdomnych. Zwierzę do badań musi pochodzić ze specjalnych hodowli. Na jednym wolno zrobić tylko jeden eksperyment. Jeżeli dodatkowo wziąć pod uwagę wyposażenie laboratorium, to okaże się, że badania na zwierzętach są bardzo drogie. Znacznie tańsze i mniej czasochłonne są testy przeprowadzane metodami alternatywnymi, np. na hodowlach tkanek. Jedna płytka z 60 studzienkami (zagłębieniami), w których zakłada się hodowlę, może zastąpić 60 zwierząt.

– Kiedyś wydawało mi się, że na zmianę metod testowania wpłynie czynnik moralny, teraz jednak widzę, że największy wpływ ma tu ekonomia – mówi Dariusz Śladowski z Akademii Medycznej w Warszawie, który od ponad 15 lat zajmuje się opracowywaniem alternatywnych metod badawczych, mogących zastąpić doświadczenia na zwierzętach.

Oszustwo z królikiem

Jak w codziennych zakupach odróżnić produkty testowane – bądź zawierające takie składniki – od nietestowanych na zwierzętach? Powszechnie wydaje się, że pomocny jest tu królik, a raczej jego logo. Gdy jest umieszczone na produkcie, ma informować, że w fazie badań nie był on testowany na zwierzętach, podobnie jak jego składniki.

– Umieszczanie takiego znaczka na kosmetykach to czysty chwyt marketingowy – mówi Dariusz Śladowski. Wyjaśnia, że w całej Unii Europejskiej gotowych kosmetyków nie można testować na zwierzętach. Nadal są jednak badane w ten sposób ich składniki.

Pobieżny przegląd kosmetyków na półkach supermarketów w Polsce pokazuje, że logo z króliczkiem umieszcza na swoich wyrobach na przykład producent kosmetyków Cztery Pory Roku, a napis „Produkt nietestowany na zwierzętach” widnieje na kosmetykach amerykańskiej firmy Freeman.

– Jak wielkie znaczenie dla polskich konsumentów miał ten znaczek, przekonały się firmy kosmetyczne, które zaczęły usuwać go ze swoich produktów. Rozdzwoniły się bowiem telefony od klientów z pytaniami, dlaczego zaczęły testować produkty na zwierzętach – wyjaśnia Ewa Starzyk, dyrektor naukowy Polskiego Związku Pracodawców Prywatnych Branży Kosmetycznej.

Jej zdaniem pokazuje to, że polski konsument jest znacznie mniej zorientowany niż mieszkaniec starej Unii. Zapewnia też, że żadna firma kosmetyczna w Polsce nie ma laboratorium ze zwierzętami. Nie oznacza to jednak, że przy wyrobie kosmetyków nie korzysta ze składników, które wcześniej były w ten sposób badane.

Europejskie Stowarzyszenie Kosmetyków, Wyrobów Toaletowych i Perfumeryjnych (COLIPA) podaje, że w ostatnich latach liczba wykorzystywanych rocznie na potrzeby tej branży zwierząt zmniejszyła się z 38 do 7 tysięcy.

Tylko pod nadzorem

W ubiegłym roku przeprowadzono w Polsce doświadczenia na ponad 420 tysiącach zwierząt. Co najmniej 90 placówek naukowych ma u nas prawo do prowadzenia takich badań. W minionym roku polskie placówki naukowe otrzymały zgodę na przeprowadzenie 1037 doświadczeń na zwierzętach, o 101 więcej niż rok wcześniej.

– Każde doświadczenie na zwierzętach w Polsce musi uzyskać zgodę Lokalnej Komisji Etycznej do spraw Doświadczeń na Zwierzętach – zaznacza Paweł Lenartowicz, przedstawiciel Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego do spraw współpracy z Krajową Komisją Etyczną (KKE).

Najczęściej wykorzystywane są w Polsce myszy i ptaki, ale też na przykład owce (6982 zwierzęta), konie i osły (894), psy (285) i koty (98). Naukowcy podkreślają jednak, że statystyki te obejmują również eksperymenty polegające na obserwacji zwierząt w ich naturalnym środowisku czy eksperymenty hodowlane polegające na odpowiednim doborze pasz.

Z raportu Komisji Europejskiej wynika, że rocznie do doświadczeń w UE wykorzystywanych jest ponad 10 milionów zwierząt, z czego niewiele ponad 2 procent służy do ocen toksykologicznych pasz dla zwierząt, dodatków do żywności, składników kosmetyków i chemii gospodarczej. W Unii Europejskiej najwięcej testów na zwierzętach przeprowadzanych jest na potrzeby nauk biomedycznych, ale w ten sposób badane są również nowe składniki kosmetyków, tzw. chemii gospodarczej, a nawet ulepszacze do żywności. Przedsiębiorstwa korzystające ze składników sprawdzanych na zwierzętach nie mają jednak w Polsce takich problemów, jakie miała ostatnio w Wielkiej Brytanii firma farmaceutyczno-kosmetyczna GlaxoSmithKline. Jej akcjonariusze zostali zaatakowani przez organizacje walczące o prawa zwierząt.

Zakaz nic nie da

Dariusz Śladowski z Akademii Medycznej w Warszawie uważa, że wprowadzenie zakazu testowania na zwierzętach oznaczałoby zahamowanie produkcji nowych leków i innowacyjności w przemyśle chemicznym. A polskie prawo, tak jak unijne, wymaga, by większość nowych substancji chemicznych oraz leków była przebadana na zwierzętach. – Taki zakaz nic nie da. Jeżeli obrońcy zwierząt uniemożliwią wykonanie testów w naszym kraju, to zostaną one wykonane gdzie indziej, na przykład w krajach Trzeciego Świata – wyjaśnia Śladowski.

Jeżeli dla jakiegoś testu istnieje zaakceptowana metoda alternatywna, nie można sprzedawać w całej Unii Europejskiej produktu, który był testowany na zwierzętach. Oceną przydatności tych metod zajmuje się Europejskie Centrum Walidacji Metod Alternatywnych (ECVAM), powołane przez Komisję Europejską na początku lat 90. Dotychczas zatwierdzone zostały trzy metody alternatywne, m.in. badanie fototoksyczności, czyli właściwości uczulających na działanie światła.

Dla niektórych testów nie ma jednak metod alternatywnych. Na ich opracowanie wydaje się w Europie dziesiątki milionów euro. Prowadzone są przynajmniej trzy programy, o rocznych budżetach w wysokości około 10 mln euro każdy. Najwięcej na ten cel wydają Niemcy (ponad 20 mln euro). Sponsorem badań jest zarówno rząd, jak i prywatne fundacje. W Polsce nie ma żadnego programu, który przeznaczałby na ten cel konkretne pieniądze. W praktyce można tylko występować o granty do Komitetu Badań Naukowych. Badania te nie są jednak priorytetem.

Aleksandra Biały

Foto: Reuters

Nadesłał/a: Wegetarianie.pl