Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone

W historii cywilizacji europejskiej świat zwierząt budził zainteresowanie nie tylko jako przedmiot eksploatacji. Człowiek spekulował na temat swojego miejsca w systemie przyrody. Dlatego tak ważne stało się dla ludzi określenie ich stosunku do zwierząt.

Tradycja rozważań o różnicach pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem w związku z pojęciem duszy ma w Europie długą i bogatą tradycję. Rozpoczął ją w VI wieku p.n.e. Pitagoras z Samos, grecki filozof, na wpół legendarny prorok, i polityk, jeden z ojców matematyki. Pitagoras, który podobnie jak później święty Franciszek, miał ponoć niezwykłą moc porozumiewania się ze zwierzętami, przyznawał im duszę, inną jednak niż człowieka. U ludzi bowiem dusza wzbogacona jest o unikalny element rozumu. Ta jakość wyróżniająca człowieka w świecie przyrody znalazła szczególne miejsce w systemie Arystotelesa ze Stagiry, filozofa i uczonego z IV wieku p.n.e., którego zasługi dla naszej kultury można by mnożyć w nieskończoność. Stanowisko Arystotelesa w omawianej kwestii zasługuje na uwagę, ponieważ jako pierwszy dokonał on klasyfikacji istot żywych i w sposób jasny określił między nimi różnice. Dla Stagiryty „dusza” była jakby zasadą organizującą życie, stąd różne jakościowo dusze mają rośliny (wegetatywna – odżywianie i rozmnażanie), zwierzęta (zmysłowa – ruch i spostrzeżenia) i ludzie. Lecz w klasyfikacji istot żywych tylko człowiek, choć pod wieloma innymi względami bliski zwierzętom, ma rozum, czyli „coś boskiego”.

Średniowieczni i późniejsi filozofowie i teolodzy twierdzili, że zwierzęta zostały stworzone po to, by zaspokajać potrzeby ludzi (Frans Snyders, „Martwa natura”, Pinakoteka, Monachium)

Klasyfikacja Arystotelesa stała się podstawą dla późniejszych prób systematyzacji świata ożywionego. W dużej mierze przejęła ją też filozofia chrześcijańska. Tu jednak nieśmiertelna i niematerialna dusza – dana od Boga zasada bytu – właściwa jest tylko człowiekowi i o człowieczeństwie stanowi. Takie zakreślenie przez teologów granicy pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem mogło wydać się nie całkiem uprawnione, nawet na podstawie samej lektury Pisma Świętego. Podstawą wątpliwości i kontrowersji stał się przede wszystkim fragment Listu św. Pawła do Rzymian (8,21): „Że i samo stworzenie będzie wyzwolone z niewoli skażenia ku chwalebnej wolności dzieci Bożych” (Wyd. Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne, 1974). Otóż jeśli pojęcie „stworzenia” rozciągnąć, jak czynili to niektórzy komentatorzy protestanccy, nie tylko na człowieka, lecz także na inne żywe organizmy, to w myśl przytoczonego cytatu także zwierzęta zostaną zbawione. Muszą więc mieć duszę podobną do ludzkiej.

Spekulacje, próbujące zinterpretować to zagadnienie, a także coraz lepsze poznawanie psychiki zwierząt, prowadziły do ciekawych wniosków. W XVII-wiecznej Anglii problem „duszy zwierzęcej” był otwarty nawet dla środowiska kleru, które w innych kwestiach pozostawało konserwatywne. Przedmiotem rozważań było na przykład, gdzie lokują się zbawione dusze zwierzęce. Wskazywano między innymi na Marsa, Saturna i inne planety.

Nie inaczej było też w innych krajach Europy. W gruncie rzeczy w XVII-XVIII wieku znajdujemy tu ogromną różnorodność nieortodoksyjnych poglądów dotyczących duszy zwierzęcej. W myśli francuskiego filozofa Pierre’a Gassendiego odżył stary pomysł Epikura, że dusza zbudowana jest z atomów i rozpada się po śmierci. Francuski teolog protestancki David Boullier przyznawał zwierzętom duszę niematerialną, ale śmiertelną. Rzecznikiem poglądu, że zwierzęta mają duszę podobną ludzkiej, a więc niematerialną i nieśmiertelną, był między innymi niemiecki filozof i uczony Georg Friedrich Meier. Świat został stworzony, jak twierdził, dla wszystkich istot, by odczuwały i cieszyły się nim, a możliwe to jest tylko wtedy, gdy zwierzęta mają właśnie dusze. Meier wyraził także pogląd, że tysiące zabijanych zwierząt nie ginie nadaremnie, ponieważ z chwilą śmierci ich dusze ulegają doskonaleniu. Próbowano też znaleźć jakieś rozwiązania kompromisowe. Lekarz Guillaume Lamy przyznawał zwierzęciu duszę śmiertelną, a człowiekowi – podwójną – śmiertelną i nieśmiertelną. Znany przyrodnik Georges Leclerc hrabia de Buffon utrzymywał natomiast, że zwierzęta nie są, co prawda, obdarzone duszą taką jak ludzie, lecz mają specyficzny „zmysł wewnętrzny”, który pozwala im sprawnie funkcjonować w zmieniającym się środowisku.

W XVII-wiecznej Anglii można było spotkać się z opinią, że koń nie ma mózgu, dwieście lat później natomiast konie i psy uważane były często jako moralnie stojące wyżej, na przykład, od Buszmenów (Anton van Dyck, „Karol I w stroju myśliwskim”, Luwr, Paryż)

Najbardziej chyba oryginalne rozwiązanie problemu przedstawił jezuita i historyk Guillaume Bougeant. Zwierzęta mają dusze, ale są to dusze potępionych ludzi, które w ten sposób odprawiają pokutę. Koncepcja ta nadawała sens cierpieniom zwierząt, wyjaśniała też, dlaczego mimo niewątpliwej inteligencji pozbawione są one „uczuć religijnych”. Niestety, głosząc te poglądy Bougeant skazał się na wygnanie z Francji.

Nie brakowało też wątpiących w możliwość rozstrzygnięcia problemu. Charles Leroy, pisarz i leśniczy w królewskim parku w Wersalu i jeden z pionierów psychologii zwierząt, twierdził, że charakter duszy zwierzęcia nigdy nie zostanie dokładnie poznany. Tak czy owak – pisał – ma to niewielkie znaczenie, bo tylko człowiek przeznaczony jest w świecie do dokonania wyjątkowych, wzniosłych czynów.

W podobnym, sceptycznym tonie, choć nieco inaczej analizował problem matematyk i filozof Pierre Louis de Maupertuis. W jego mniemaniu dusza jest równoznaczna ze świadomością siebie samego (samoświadomością). Jedyną metodą ujawnienia się samoświadomości jest potwierdzenie tego przez kogoś, kto posiadł ten stan. Człowiek może potwierdzić werbalnie, że ma samoświadomość, natomiast brak metody, by dowiedzieć się tego od zwierzęcia. Stąd trudno wyrokować, czy ma ono duszę, czy też nie.

AUTOMATYZM ZWIERZĘCY

Na odrębne omówienie zasługuje krańcowe stanowisko, odmawiające zwierzętom nie tylko duszy, ale także większości czynności psychicznych. Mimo że dla nas dziś jest raczej dziwaczne i niezrozumiałe, w XVII-wiecznej Francji zyskało rzesze zwolenników, ale wywołało też gwałtowne polemiki.

Automatyzm zwierzęcy – bo o nim mowa – czyli pogląd, że zwierzęta są po prostu maszynami, został po raz pierwszy naszkicowany w XVI wieku przez hiszpańskiego lekarza Gomeza Pereirę. Jednakże pomysł ten nabrał rozgłosu dzięki francuskiemu uczonemu i filozofowi René Descartesowi (Kartezjuszowi), dla którego automatyzm zwierzęcy stał się ważną częścią jego doktryny filozoficznej. W koncepcji Kartezjusza (najwyraźniej zafascynowanego XVII-wieczną mechaniką) zwierzęta w istocie niewiele różnią się od maszyn, takich jak zegary. Zdolne są one, co prawda, do wielu skomplikowanych zachowań, które jednak można interpretować po prostu zgodnie z prawami mechaniki. Zwierzęta nie potrafią też myśleć, porozumiewać się za pomocą mowy i odczuwać bodźców zewnętrznych (w tej ostatniej kwestii Kartezjusz modyfikował swoje stanowisko). Tylko człowiek (którego ciało funkcjonuje zresztą podobnie jak zwierzęce) posiada coś jakościowo odmiennego i decydująco różnego – niematerialną duszę, która przebywa w ciele-maszynie, i dzięki której rozumuje on i aktywnie poznaje świat.

Mimo szokującej dla nas skrajności stanowiska Kartezjusza stwierdzić trzeba, że niektórzy zwolennicy automatyzmu zwierzęcego w XVII-wiecznej Francji posunęli się jeszcze dalej niż autor Rozprawy o metodzie. Na przykład w poglądach matematyka i lekarza Jacquesa Rohaulta zwierzę jawi się bardziej jako „uzwierzęcona maszyna” niż „umaszynowione zwierzę”. Dla Rohaulta wszelkie różnice są wynikiem komplikacji budowy: jeśli zegar złożony zaledwie z dziesięciu części nie myśli, a potrafi tak precyzyjnie mierzyć czas (wybijając kwadranse, godziny itp), to co dopiero mówić o możliwościach mechanizmów o znacznie bardziej skomplikowanej budowie, do których niewątpliwie należą także organizmy zwierzęce?

Pewien zwolennik kartezjanizmu w Anglii utrzymywał z kolei, że budowa gniazd przez ptaki i karmienie piskląt niczym się nie różnią od bicia zegara. Wreszcie, dla entuzjastów najbardziej radykalnej wersji automatyzmu zwierzęcego, zakładającej, że zwierzęta nie czują bólu i nie cierpią, odgłosy wydawane przez dręczone w czasie wiwisekcji zwierzę nie były niczym więcej jak dźwiękami wydobywającymi się z instrumentów muzycznych.

Wśród filozofów Oświecenia pojawił się pogląd, że zwierzęta to autonomiczne istoty żyjące obok człowieka, dzielące z nim dolę i niedolę (Carel Fabritius, „Strażnik”, Muzeum w Schwerin)

Można się domyślić, że ta zdumiewająca i przecząca oczywistym faktom teoria wywołała gwałtowne protesty. Żyjący w XVII wieku angielski teolog i filozof Henry More był chyba reprezentantem większości opinii publicznej swojego kraju, gdy w liście do Kartezjusza określił automatyzm zwierzęcy jako „morderczą” doktrynę. Inni współcześni mu Anglicy, filozof John Locke i wybitny przyrodnik John Ray, wskazywali na jej sprzeczność z danymi z obserwacji i ze zdrowym rozsądkiem. Wielu autorów (np. Wolter) podkreślało, że zwierzę okazujące przywiązanie i uczucie wobec człowieka nie może być przecież bezdusznym automatem. Ciekawy argument natury teologicznej wniósł we Francji przeciw kartezjanizmowi ksiądz Ignace Pardies: Dlaczego Bóg miałby nas oszukiwać i tworzyć automaty udające żywe i czujące istoty? Bóg nie jest operatorem w teatrze marionetek.

Chociaż idea automatyzmu zwierzęcego w przedstawionej wyżej wersji została odłożona do lamusa, miała dla omawianego tu problemu ważne znaczenie. Przede wszystkim, po raz pierwszy chyba w historii myśli europejskiej, różnica pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem została określona w sposób tak radykalny. Po drugie, Kartezjusz wyraźnie sformułował ideę, że zarówno funkcje organizmu, jak i jego zachowanie się pod wpływem bodźców to rodzaj mechanizmów, które można badać, i które w sposób kompletny tenże organizm opisują. Idea ta okazała się atrakcyjna dla wielu przyrodników badających zarówno zwierzęta, jak i ludzi.

PO CO JEST ZWIERZĘ?

Drugim, poza problemem duszy, ulubionym motywem rozważań dotyczących różnic pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem, był problem celowości istnienia stworzeń innych niż ludzkie. Cała długa tradycja w kulturze europejskiej dostrzegała rolę zwierząt jako służebną względem człowieka. Pogląd ten w jakimś stopniu wynikał z religijnych przekonań. Z lektury pewnych fragmentów Księgi Rodzaju wnosić można, że przedmiotowe traktowanie zwierząt było konsekwencją grzechu pierworodnego. Do tego wydarzenia bowiem ludzie i zwierzęta w ogrodach Edenu żyli w harmonii; nie było prześladowania ani zabijania. Jednak upadek człowieka był punktem zwrotnym; już Abel złożył ofiarę z „pierworodnych trzody swojej i tłuszczu ich”. Bezwzględna władza ludzi nad zwierzętami została też potwierdzona po Potopie: „Wszystko, co się rusza i żyje, niech wam służy za pokarm…”. Średniowieczni i późniejsi filozofowie i teolodzy potwierdzali, że w zamyśle Twórcy zwierzęta zostały stworzone, by zaspokajać rozmaite potrzeby ludzkie. „Wszystko istnieje dla człowieka” – podsumowywał poglądy sfer kościelnych swoich czasów franciszkanin, święty Bonawentura (XIII w.). Gdyby ród człowieczy nagle zniknął – wtórował mu filozof Francis Bacon (XVI/XVII w.) – świat straciłby wszelki sens i zszedł na manowce.

Dla wielu myślicieli tylko służba człowiekowi była racją istnienia zwierząt. Powszechne stało się więc przypisywanie roli, jaką Bóg przeznaczył dla określonych gatunków. Poszukiwania te przyjmowały często nieco groteskowy charakter. Wiadomo, do czego służą zwierzęta domowe, można przyjąć, że racją istnienia drapieżników jest hartowanie w człowieku cnoty dzielności, ale jaka jest na przykład funkcja wszy? No, cóż, wesz istnieje, pada odpowiedź jednego z komentatorów, aby u ludzi nie zanikła skłonność do zachowania higieny.

W XVIII-wiecznej Anglii często można było też spotkać się z dość osobliwym i nie pozbawionym hipokryzji poglądem, że udomowienie zwierząt było dla nich dobrem. W gospodarstwie człowieka powiększyła się bowiem ich liczba i „ucywilizowały się”; otoczone staranną opieką mają się lepiej, niż gdy były wydane na łaskę drapieżników. Nawet ubój zwierzat domowych, choć pozornie okrutny, trwa w gruncie rzeczy krótko i oszczędza zwierzęciu niedoli wieku starczego. Wraz ze śmiercią nic one nie tracą, ponieważ nie znają pojęcia przyszłości.

Jeden z pionierów psychologii zwierząt, Charles Leroy, królewski pisarz i leśniczy, uważał, że zwierzęta nie rozwinęły się jak człowiek dlatego, że zaabsorbowane walką o byt po prostu nie miały na to czasu (J. Nowicki, „Wilki”, zbiory prywatne)

W podobnym duchu prowadzono naukowe badania zwierząt. Utworzone w XVII wieku w Anglii Royal Society zalecało, na przykład, badania nie znanych gatunków pod kątem ich użyteczności dla człowieka czy to jako pokarm, czy w medycynie. Poszukiwano też pomysłów na lepsze wykorzystanie istniejących już gatunków zwierząt domowych.

Teoria o przeznaczeniu zwierząt do służebnej roli człowiekowi od początku stwarzała jednak ewidentne trudności, które z lubością wykorzystywali w swych polemikach oświeceniowi filozofowie. Jakaż korzyść dla człowieka może płynąć z tego, że ukąsi go żmija, rozszarpie tygrys, zjedzą robaki? Czy zwierzęta te nie rozumują równie słusznie jak nasi teolodzy – ironizował baron Paul Thiry d’ Holbach. Wolter (właśc. François Marie Arouet) zauważył zaś przytomnie, że najwidoczniej owce nie zostały stworzone tylko po to, by je gotować i jeść, bo są na świecie ludy, które się od tego powstrzymują.

Równolegle pojawia się zatem pogląd, że na zwierzęta należy spoglądać nie tylko jak na pokorne sługi, lecz jak na istoty autonomiczne, żyjące obok człowieka, w pewnym sensie dzielące z nim dolę i niedolę. Już w XVI wieku francuski adwokat i teolog Pierre Charron pisał, że „wszystko, co jest pod nieboskłonem, podporządkowane jest temu samemu losowi”.

CO NAS RÓŻNI

Jeśli jednak przyjąć, że zwierzę jest bardziej naszym towarzyszem niż sługą i odłożyć na bok teologiczne spory o duszę i przeznaczenie, warto zapytać, jakie cechy i umiejętności ludzi powodują, że tylko oni zdolni byli do zbudowania cywilizacji i przeobrażenia świata?

W odpowiedziach wyraźnie wyłania się orientacja humanistyczna, kładąca nacisk na „duchowość” człowieka, przekraczanie własnych, biologicznych uwarunkowań. Ta różnica, to nieokreśloność, zdolność ludzi do rozwoju w różnych kierunkach, do czynienia dobra lub zła – powiada humanista włoski Giovanni Pico della Mirandola. Każde zwierzę od urodzenia jest, czym jest, człowiekiem trzeba się dopiero stać – wtórował mu żyjący trzysta lat później filozof niemiecki Johann Fichte. W podobnym duchu wypowiadał się Charles Louis de Secondat, baron de la Brède et de Montesquieu (Monteskiusz): zwierzęta żyją według praw natury; tylko człowiek sam sobie nadaje prawa regulujące życie społeczeństwa. Zwierzęta także nie są zdolne do postępu; w przeciwieństwie do ludzi z pokolenia na pokolenie powielają te same zachowania, uważał Jean Jacques Rousseau. Wreszcie, Immanuel Kant, wielki filozof niemiecki, podkreślał rolę edukacji dla rozwoju człowieczeństwa. To, co odróżnia ludzi od zwierząt, to środki wychowawcze stosowane przez rodziców, które chronią dzieci przed szkodliwym trwonieniem sił.

Bliżej ludzi stawiali zwierzęta myśliciele zainteresowani problemem poznania. John Locke oraz Étienne de Condillac i David Hume (XVIII w.) to tylko wybrane postacie z szerszego grona badaczy dostrzegających także w zwierzętach istnienie złożonych procesów psychicznych. Patrząc od tej strony, relacje człowiek – zwierzę to raczej ciągłość, a nie rozdział, zaś różnice polegają na stopniu rozwinięcia umiejętności niż na jej braku. Tak na przykład Locke twierdził, że człowiek wyróżnia się zdolnością abstrakcyjnego myślenia (nie zaś samym myśleniem), Hume – że siłą rozumowania (a nie samym rozumowaniem) itd.

Istniało też liczne grono „nieortodoksyjnych” badaczy, którzy problem analizowali w bardziej oryginalny sposób. Wspomniany już wyżej Charron utrzymał, że przewaga człowieka nad zwierzęciem nie jest absolutna: pod pewnymi względami ludzie górują (intelekt), pod pewnymi zaś nie (zdrowie, odporność, energia). Ponadto, bardzo duże różnice występują między samymi ludźmi. Według Charrona sympatyczny u zwierząt jest brak tak typowych dla człowieka przywar, jak przesądy, wygórowane ambicje, chciwość i nienawiść.

W barwnej mozaice europejskiego Odrodzenia trafnymi obserwacjami zwierząt wyróżniał się francuski humanista Michel de Montaigne. Człowiek, jego zdaniem, nie może sobie rościć pretensji do miana „króla natury”, ponieważ jego wiedza dotycząca mechanizmów rządzących zachowaniem się zwierząt jest znikoma. Nie można zatem wyrokować z czysto ludzkiego punktu widzenia o tym, czy zwierzę jest głupsze od człowieka. „Kiedy igram z moją kotką, któż wie czy ona bardziej nie bawi się ze mną, niż ja z nią”. Ta niewinna z pozoru wypowiedź Montaigne’a stanowi całkowicie rewolucyjne postawienie problemu, próbę odwrócenia perspektywy i spojrzenia na człowieka oczami zwierzęcia.

Julien de La Mettrie, francuski lekarz i filozof Oświecenia może uchodzić za promotora tych wszystkich spekulacji dotyczących różnic między człowiekiem a zwierzęciem, które opierają się na solidnym materiale porównawczym. La Mettrie obserwuje więc, że mózg czworonogów ma taki sam układ jak mózg człowieka; różnice polegają na jego wielkości w stosunku do masy ciała i na stopniu pofałdowania. Różnice te powstały w perspektywie ewolucyjnej: przed pojawieniem się mowy człowiek był „swego rodzaju zwierzęciem”. Właśnie dzięki umiejętności artykulacji myśli doskonalił się umysł człowieka; zdaniem La Mettrie’ego tą samą drogą mogłaby podążyć małpa, gdyby posiadła zdolność mówienia. I na koniec jeszcze ciekawy pomysł cytowanego już Leroya na rozwiązanie problemu, dlaczego zwierzęta nie rozwinęły się jak człowiek. Po prostu, zaabsorbowane walką o byt nie miały na to czasu.

W XVII-wiecznej Anglii nierzadko można było spotkać się z opinią, że koń nie ma mózgu. Dwieście lat później, w epoce wiktoriańskiej, konie i psy przedstawiano często jako moralnie wyżej stojące od, powiedzmy, Buszmenów czy Hotentotów. W kwestii relacji między ludźmi i zwierzętami kultura europejska wypowiadała się z oszałamiającą różnorodnością. Niektóre z wątków tej dyskusji starałem się przedstawić. Nieprzypadkowo przyjąłem cezurę czasową do XIX wieku, gdyż później dyskusja została zdominowana przez nowy problem – ewolucję człowieka. Warto jednak zwrócić uwagę, że takie zagadnienia dotyczące zwierząt, jak ich przeznaczenie, dusza czy automatyzm pozostały trwale związane z myśleniem i, jakby podskórnie, dają znać o sobie także dziś, w epoce supernauki.

Autor: Dr hab. Tadeusz Kaleta
Źródło: Wiedza i Życie, nr 2/1996