Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone

W Pampelunie w ramach protestu przeciwko krwawej gonitwie byków zorganizowano bieg nagich ludzi – „Human race”. Wszystko wskazuje na to, że nasze myślenie o zwierzętach ciągle się zmienia. Na lepsze.

Hiszpańskie byki

Gonitwa w Pampelunie ma wieloletnią tradycję. Ginie w niej co roku kilkadziesiąt byków. Ale nie jest to równa walka – zwierzętom smaruje się oczy wazeliną, by nie mogły celnie atakować przeciwników, pobudza do biegu prądem i rozgrzanymi prętami. Zwierzęta biegną na oślep, tratując się nawzajem, nie brak więc krwi i otwartych złamań. Nocą byki, które brały udział w biegu, są zabijane w rzeźniach. Zwolennicy tej imprezy twierdzą, że bieg ma wielowiekową tradycję. Tylko czy tradycją można usprawiedliwiać koszmarne okrucieństwo? Ponadto 69 proc. Hiszpanów deklaruje, że nie jest zainteresowana walkami byków. Walki i gonitwy byków nie mają nic wspólnego z tradycją i kulturą. To krwawy sport nie dający najmniejszych szans zwierzętom: dorabianie tu jakiejkolwiek ideologii jest po prostu żałosne.

W tegorocznych biegach w Pampelunie rannych zostało w sumie 460 osób, o 30 więcej niż rok temu. Dla 28 osób bieg zakończył się w szpitalu. „New York Times” podaje, że 90 proc. turystów, którzy byli świadkami pampeluńskiej gonitwy, twierdzi, że za żadne skarby świata nie chciałaby jej oglądać raz jeszcze, tak okrutne jest to widowisko. Większość z nich nie wytrzymała do końca.

„Human race” został wymyślony przez organizację PETA (People for the Ethical Treatment of Animals), słynącej z niecodziennych i często kontrowersyjnych pomysłów. Pomysłodawcy chcieli pokazać, że turystów można przyciągnąć i bez rozlewu krwi zwierząt. Odbywający się dwa dni wcześniej bieg golasów zwabia do Pampeluny więcej obserwatorów niż bycza gonitwa.

Tegoroczny bieg golasów odbywał się po raz czwarty i jak podaje PETA, po raz pierwszy bez żadnych komplikacji. Wzięło w nim udział setki biegaczy z Kanady, USA i prawie wszystkich krajów Europy. Większość z nich odziana była w czerwone szaliki i plastikowe rogi. Mniej odważni mogli biec ubrani, warunkiem był biały strój. Bardzo często obserwatorzy przyłączali się do biegu. Wszyscy doskonale się bawili.
Wszyscy przeżyli.

Zwierzęta cyrkowe

Zwierzęta cyrkowe większość swego życia spędzają w ciasnych klatkach przeznaczonych do transportu, za kratami. Swoje więzienie opuszczają tylko na chwilę, by trafić pod bat tresera. Elementem tresury jest bicie zwierząt po nosach, dźganie szpikulcami i używanie płytek podłączonych do prądu, by nauczyć je tańca.

Zwierzęta cyrkowe znajdują się w obcych warunkach klimatycznych, z dala od przedstawicieli tego samego gatunku. Foki i niedźwiedzie cierpią w letnie upały, a zwierzęta tropikalne w jesienne chłody. Te warunki prowadzą do powstania tzw. zoopsychoz, czyli rozmaitych lęków, fobii, czy anomalnych zachowań zwierząt pozostających w niewoli.

Organizacje zajmujące się prawami zwierząt od lat walczą o wyeliminowanie rozrywki kosztem zwierząt. Dzięki nim Ministerstwa Edukacji Narodowej wydało zalecenie, aby w szkołach dzieci nie otrzymywały biletów do cyrków, w których występują zwierzęta, a TVP nie transmitowała występów zwierząt podczas cyrkowego festiwalu.

Na świecie walka z cyrkami trwa już od dawna. Cyrki, w których prowadzi się tresurę zwierząt, mają zakaz wjazdu do Skandynawii (dopuszczalna jest tam tresura koni i psów), około 160. miast Wielkiej Brytanii, 13. Australii, 2. Nowej Zelandii, niektórych z miast w Szwajcarii, Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. W Polsce zakaz taki wydały władze Bielska-Białej.

Kilka faktów z życia polskich cyrków: koń zostawiony w agonii, kiedy cyrk odjechał, nieżywa foka koło torów kolejowych, zastrzelony omyłkowo podczas obławy na zbiegłe tygrysy weterynarz.
Psychologowie twierdzą, że oglądanie tresury dzikich zwierząt nie ma najlepszego wpływu na psychikę dzieci. Reprezentanci organizacji ekologicznych nawołują do brania udziału w pikietach pod cyrkami. Dużo jeszcze do zrobienia.

Futra, ryby, konie

Na początku tego roku stowarzyszenie „Empatia” podjęło akcję uświadamiającą obywatelom, czym naprawdę są futra naturalne i jak powstają. Na ulicach dużych miast pojawił się billboard, na którym piękna kobieta, aktorka Persia White, trzymała oskalpowanego lisa. Obok widniał wielki napis: „Oto reszta pani futra”. Plakat o wymiarach 2,3 na 4,5 metra zamontowany został na przyczepie samochodowej i jeździł ulicami miast.

Inna akcja stowarzyszenia to „Dzień ryby”, organizowany przed świętami Bożego Narodzenia, mająca na celu zapobieżenie śmierci milionów karpi, które – rzekomo dla lepszego smaku mięsa – są transportowane i sprzedawane żywe, co nierzadko kończy się ich śmiercią przez uduszenie. Działacze zastanawiają się, jak to możliwe, że w czasie świąt, kiedy tyle mówi się o miłosierdziu i miłości, tyle niewinnych stworzeń ponosi śmierć w imię tradycji?

W zapobieganiu wywozowi koni na rzeź specjalizuje się organizacja „Viva”. Polacy są – wstyd przyznać – jednymi z czołowych eksporterów koni do Włoch i Francji, gdzie konina jest wielkim przysmakiem. O tym, w jakich warunkach przewożone są konie, długo by mówić – dość, że te urągają wszelkim zasadom. Bardzo często zdarza się, że zwierzęta padają podczas długiej i wyczerpującej drogi, ponieważ nikt ich nie karmi, nie poi, nie wypuszcza na zewnątrz. Udręczone kilkudziesięciogodzinną podróżą przerażone konie prowadzone są od razu na rzeź.

Kormorany

Z jednej strony zdaje się, że dużo już zrobiono i że w narodzie jest choć szczątkowa świadomość, że zwierzę rzeczą nie jest i że należy mu zapewnić należytą opiekę, ochronę i właściwe warunki do życia. Z drugiej strony zdarzają się historie, od których włos się jeży i które każą wątpić w zdrowy rozsądek Polaków. Ot, choćby czerwcowa, wstrząsająca historia kormoranów z okolic Łodzi, gdzie ktoś wymordował na wyspie, będącej rezerwatem ptaków, setki kormoranich piskląt. Działał sukcesywnie – „opróżnił” wszystkie z trzystu gniazd. Naukowcy, którzy odkryli tę zbrodnię, byli przerażeni – na trawie leżały setki małych piskląt z powyrywanymi nóżkami, skrzydełkami, z poukręcanymi łebkami. Policja podejrzewa, że sprawcą jest któryś z okolicznych hodowców ryb.

Trudno komentować coś takiego.
Ale każdy z nas ma na co dzień do czynienia z podobnym traktowaniem zwierząt. Kto z nas nie natknął się na psa, przywiązanego do drzewa w lesie, albo nie widział brudnej krowy o zapadniętych bokach?

Zwierzęta znacznie gorzej traktowane są na wsiach, gdzie ich wartość ocenia się najczęściej według przydatności – do pracy albo do spożycia. Wciąż jeszcze popularne są metody zabijania chorych psów za pomocą łopaty w stodole czy topienie kociąt w workach z kamieniami. Ale i tak jest lepiej, niż było jeszcze dziesięć, dwadzieścia lat temu.

Przed nami jeszcze wiele do zrobienia. Nie pozostawajmy obojętni wobec cierpienia naszych braci mniejszych, wszak na zawsze stajemy się odpowiedzialni za to, co oswoiliśmy. Warto o tym pamiętać.

Artykuł Justyny Pobiedzińskiej, który ukazał się w magazynie Relaz