O mądrym kupowaniu
Przez kilkadziesiąt lat poprzedniego ustroju rynek, czyli mówiąc najprościej – miejsce zbywania i nabywania towarów i usług, był tak zwanym rynkiem producenta. A znaczyło to, że ten kto produkował i wytwarzał dominował na szeroko pojętym rynku, bo od niego zależała podaż towarów, czyli zaopatrzenie, jak również cena. Większość z nas pamięta tamten okres, gdy kupowało się wszystko, co można było dostać, a po większość produktów i towarów trzeba było zapisywać się na różne kolejkowe listy.
Dziś rzeczywistość społeczno-gospodarcza jest diametralnie inna, zmienił się również rynek, który stał się tzw. rynkiem klienta. To klient, dziś, decyduje – przynajmniej teoretycznie – jaki towar, gdzie i za ile kupić. Piszę „teoretycznie”, bo większość z nas nadal robi zakupy, jak w minionym systemie polityczno-gospodarczym. Ciągle w większości nie zdajemy sobie sprawy z siły i znaczenia, jakie posiadamy – my klienci i konsumenci – w dobie wolnego rynku, który właśnie klienta czyni jednym z najważniejszych podmiotów gry wolnorynkowej.
W dobie nadprodukcji i wręcz tyrani obfitości zapchany wszelkimi dobrami rynek stworzył całą filozofię pozbywania się tego wszystkiego, co zostanie wyprodukowane. Wszak marketing, słowo znane dziś przez wszystkich, a nazywane potocznie „wyższą szkołą” handlu, ma za zadanie m.in.: analizę psychologii konsumenta i umiejętności wpływania na nią, na odkryciu i budzeniu potrzeb klientów, tak aby nieprzerwanie sprzedawać i za wszelką cenę być zawsze i we wszystkim o krok przed konkurencją. Współcześnie nad tymi zagadnieniami pracują całe sztaby naukowców i ekspertów, wydaje się miliony dolarów, aby jeszcze skuteczniej zachęcać do kupna swoich produktów, towarów i usług. Istnieje np. dziedzina wiedzy w wielkiej szkole sprzedaży, która uczy, jak rozmieścić towar, aby sterować i…manipulować (nie bójmy się użyć tego słowa) klientem. Zaraz po wejściu do sklepu istnieje tzw. „gorący punkt” i to na nim skupia się cała uwaga wchodzącego, tam umieszczony towar od razu przyciąga uwagę i pierwszy jest zauważany. Inny kruczek to ten, że ludzie z natury wybierają kierunek prawy (czynią tak osoby praworęczne, a są oni w większości) i tam ustawia się towary. Często zmienia się ekspozycję towaru, tak aby stały klient nie mógł go znaleźć i tym sposobem szukając go obejrzał setki innych towarów, na które może nabędzie ochoty i kupi je. Innym zabiegiem jest umieszczanie produktów pierwszej potrzeby na końcu sklepu, chodzi o to, abyśmy przeszli cały sklep, i raczyli nasze spragnione zmysły ekspozycją innych towarów, zanim dotrzemy do tych pierwszej potrzeby.
Ilu z nas zastanawia się po przyjściu do domu z zakupami, które z nich są nam faktycznie potrzebne, a które kupiliśmy, bo zostaliśmy zmanipulowani przez sprytnych fachowców od sprzedaży. Dlatego tak ważna jest dziś świadomość kupującego, bo kto potrafi kupować to i tylko to, co jest mu faktycznie potrzebne, potrafi również bardziej świadomie kreować swoje życie
A oto kilka, z kilkuset, a może kilku tysięcy, przykładów niesumiennego i nieuczciwego obchodzenia się z nami, klientami, przez producentów i handlowców. Moda na tzw. zdrową żywność sprawiła, że nam, konsumentom, bardzo często próbuje się wmawiać, że oferowana żywność jest właśnie taką zdrową, naturalną i ekologiczną. Od kilku lat taki proceder uprawiany jest w całej Polsce z podrabianym pieczywem razowym. Pieczywo razowe jest wypiekane z mąki razowej, czyli raz przemielonej, bez żadnego oczyszczania, odsiewania, odrzucania otrąb itd. Tym sposobem, tak wypieczony np. chleb zawiera całe bogactwo ziarna, z którego powstaje i dziś powszechnie jest zalecany jako żywność zdrowa i naturalna. Mąka razowa jest ciemniejsza od tej wielokrotnie mielonej i za każdym razem odsiewanej, dlatego pieczywo z niej wypiekane jest ciemniejsze i potocznie też tak jest nazywane. Dziś prawie powszechnie używa się nazwy ciemne pieczywo, jako zamiennik razowego, ale oznacza to nadal, że jest to pieczywo z mąk razowych. Nie dla wszystkich jednak okazuje się to takie oczywiste. Dziś pieczywo razowe jest nagminnie podrabiane i fałszowane przez coraz większy udział mąki białej w wypiekach, a bywa że w ogóle jej się nie daje, za to barwi się chleb karmelem, aby był ciemny. Jest to obecnie powszechny proceder i pieczywo takie jest zachwalane jako bardzo zdrowe, bo…ciemne. Nasuwa się pytanie, czy taki proceder to efekt całkowitej ignorancji, czy zwykłe cwaniactwo i próba zaistnienia na rynku kosztem zdrowia i finansów klienta?
Następny przykład dotyczy soli, a konkretnie soli morskiej, która pojawiła się na naszych stołach wraz z bardzo modną dziś dietą śródziemnomorską. Niestety oferowana w większości na rynku sól morska jest solą rafinowaną, czyli oczyszczoną i nie różni się absolutnie niczym (oprócz ceny, oczywiście) od zwykłej soli kopalnej. Jedna i druga to prawie czysty chlorek sodu (99,8 proc.), jest bezwartościowa jako produkt odżywczy, a nawet szkodliwa (słynne trzy białe trucizny: biały cukier, biała mąka i biała sól). Sprzedający reklamują ją jako bogatą w ponad 70 makro i mikroelementów, ale dotyczy to soli morskiej nierafinowanej, która produkowana jest w sposób tradycyjny i faktycznie jest skarbnicą wszelkich morskich minerałów. I znowu nasuwa się pytanie, czy jest to brak wiedzy, czy celowe wprowadzanie konsumentów w błąd.
Od kilku lat na rynku pojawiły się kasze (gryczana) i pełne ziarna zbóż (ryż brązowy) w 100 gramowych plastikowych torebkach, pakowane po 4 sztuki do kartonów. Sposób gotowania, według przepisy zamieszczonego na opakowaniu, tak pakowanych ziaren przebiega następująco: torebkę wkładamy do 1 litra wrzątku, gotujemy, następnie wyjmujemy, odsączamy i rozcinamy torebkę. Wydawałoby się, że jest to wspaniałe udogodnienie w przyrządzaniu kasz i innych ziaren, i o co tyle krzyku? Otóż nie trzeba być znawcą kuchni naturalnej, żeby wiedzieć, że „Lepsza kasza niźli groch, bo jak kogo brzuszek boli, to mu kasza brzuszek goi”. Grube kasze i inne nieprzetworzone ziarna dlatego są wspaniałym, wręcz leczącym pokarmem, bo oprócz idealnej równowagi w składniki odżywcze i energię, były od wieków przyrządzane w sposób, który gwarantował zachowanie tego bogactwa. Ziarna płukano, następnie zalewano wodą w odpowiedniej proporcji, dodawano szczyptę soli i gotowano na bardzo małym ogniu, pod przykryciem, aż kasze czy ziarna stały się miękkie. Cała woda wsiąkała w ziarna rozpulchniając je i zmiękczając, na zewnątrz nic się nie wydostawało, ani odrobina pary z życiodajną energią. Dlatego ziarna zbóż były i są tak odżywczym i kompletnym pokarmem do dziś. Ale tylko i wyłącznie ziarna i kasze tak gotowane, natomiast jeżeli gotujemy je w jakichś plastikowych torebkach w dużej ilości wody, następnie jeszcze odsączamy to tracimy wszystko to, co było w nich najlepsze. W odsączonej wodzie pozostaną składniki odżywcze i życiodajna energia, a po leczniczych i odżywczych walorach ziaren zbóż pozostaną tylko wspomnienia. Producenci tego wynalazku są ignorantami i frymarczą naszym zdrowiem, a my, konsumenci, odrzucajmy te bezmyślne udogodnienia i nie kupujmy, po prostu, tego i innych bubli spożywczych.
Kazimierz Kłodawski
szkola@klodawski.pl
www.klodawski.pl
Nadesłał/a: Maksymilian
6 komentarzy
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Czyli najlepiej kupić brązowy lub dziki ryż, który jest wsypany do kartonika luzem, wypłukać i gotować w małej ilości wody ??
Proszę o udzielenie dokładniejszych informacji tu albo na moim mailu raikiri@interia.pl.
Przepis gotowania ryżu naturalnego (nazywanego również brązowym, kompletnym) jest wlaściwie zamieszczony w artykule. Należałoby tylko dodać, że ryż gotujemy w proporcji 1:2 (jedna porcja ryżu, dwie wody), szczypta soli i gotujemy go 50-60 minut pod przykryciem, bez mieszania. Po tym czasie cała woda wsiąka w ryż i oto w tym procesie chodzi.
Wydaje mi się też, że lepiej iść na jakiś targ, kupić taką kaszę „luzem”.
Czyli na kubek kaszy ile powinno się dać wody?
Woreczek kaszy ( ryżu ) podczas procesu gotowania powinien być zakryty wodą tak , aby gotował się we wodzie , a nie w parze. Wtedy po około 15-20 minutach wyjmujemy woreczek na talerz i nie musimy odlewać wody.
Ale to oczywiście wymaga nieco wprawy, jednak nie jest to jakiś wielki problem.
Próby gotowania zbóż zapakowanych w plastikowe woreczki w mniejszej lub większej ilości wody na nic się zdadzą, bo sam pomysł takiego pakowania jest nietrafiony. Wszystkie zboża i kasze, a już szczególnie pełny, brązowy ryż, który bywa bardzo zanieczyszczony i brudny – należy bardzo dokładnie płukać przed gotowaniem. Ryżu zapakowanego w plastikowe woreczki nie da się wypłukać. Producenci tego „genialnego” wynalazku wiedząc, że konsument nie może także skontrolować wizualnie jakości ziaren, bardzo często pakują tam ziarna zbóż połamane, brudne i z dużą ilością zanieczyszczen mechanicznych, których po ugotowaniu i rozcięciu woreczka nie da się już zauważyć. I już ostatni argument na niekorzyść plastikowych niepotrzebnych wynalazków: po co normalny człowiek, dbający o zdrowie, ma gotować pełne energii i składników odżywczych kasze i zboża z kawałkiem plastiku?