Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone


Klimat zmienia się na naszych oczach. Naukowcy rozpaczliwie biją na alarm: wielkie katastrofy pogodowe będą występowały coraz częściej, a ich skutki przejdą najśmielsze oczekiwania. Odbije się to nie tylko na ludziach, ale spowoduje zmiany we wszystkich ekosystemach. Setki gatunków po prostu znikną z powierzchni globu.

Badacze przez całe tysiąclecia wierzyli, że każdy gatunek zwierząt i roślin ma swoje określone miejsce w świecie i nie może zginąć, gdyż jego brak zakłóciłby istniejącą równowagę. Zasadzie harmonii w przyrodzie hołdowali przede wszystkim starożytni Grecy. U podstaw takiego myślenia – pojawiającego się, między innymi, w dziełach Platona i Herodota – leżało założenie, że liczebność każdego gatunku jest dana „z góry” i w związku z tym niezmienna.

To, że niektóre populacje wyłamują się czasem z tej reguły, tłumaczono działaniem sił nadprzyrodzonych. Starożytni Egipcjanie i Babilończycy wierzyli na przykład, że plagi szarańczy i myszy są karą zsyłaną na ludzi przez rozzłoszczonych bogów. Tak samo myślał Arystoteles. Jego zdaniem, liczebność tych zwierząt mogą ograniczyć wielkie deszcze i powodzie. Był on chyba pierwszym uczonym, który zauważył zależność między występowaniem roślin i zwierząt a panującymi na danym terenie warunkami pogodowymi.

To platońskie pojmowanie przyrody – trwającej wiecznie i niezmiennie dzięki niewidzialnej ręce opatrzności – panowało właściwie do drugiej połowy XVIII wieku. Dopiero na początku XIX stulecia do ludzkiej świadomości dotarły dwie nad wyraz ważne obserwacje, które zdawały się podważać istnienie owej „wiecznej harmonii natury”. Zauważono bowiem, że po pierwsze, wiele gatunków jednak wymiera, a po drugie, że zmiany środowiska przyrodniczego pociągają za sobą zmianę w liczebności poszczególnych roślin i zwierząt. Doniosłość tych odkryć została ukazana w całej pełni w dziełach, między innymi, Herberta Spencera i Karola Darwina. Opatrzność zastąpiono „walką o byt” i „doborem naturalnym”. Dalsze badania i obserwacje przyrody dowiodły, że rozmieszczenie wszystkich żywych organizmów na Ziemi uzależnione jest od panującego klimatu, a właściwie dwóch jego podstawowych czynników: temperatury i wilgotności. Każdy żywy organizm podczas trwającej tysiące lat ewolucji przystosował się do warunków panujących na zajętym przez siebie terenie i te cechy przystosowawcze zostały zapisane w genach. Gdyby nie to, wiele gatunków nie miałoby najmniejszych szans na przetrwanie.

Szok klimatyczny

Uczeni, nie mając wątpliwości, że temperatura i wilgotność oddziałują na wszystkie żywe organizmy na każdym etapie ich życia, doszli do prostego wniosku, że zmiany klimatu muszą mieć wpływ na zmianę wszystkich istniejących ekosystemów. Dlatego mniej więcej od połowy XVII wieku zaczęli obserwować pogodę metodycznie – za pomocą instrumentów. Dziś chyba żaden badacz nie ma wątpliwości, że jeszcze nigdy zmiany klimatu nie przebiegały z taką siłą i w takim tempie jak obecnie. A wszystko za sprawą bezbarwnego, bezwonnego i nietoksycznego gazu powstającego w procesie spalania, jakim jest dwutlenek węgla, będący główną – choć nie jedyną – przyczyną podnoszenia się temperatury na Ziemi.

Warto przypomnieć, że jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia większość naukowców pamiętających chłodny okres 1940-1970 gotowa była raczej bronić tezy o zbliżającej się „małej epoce lodowej”. Jednak już w następnym dziesięcioleciu pogląd o ociepleniu został powszechnie zaakceptowany. Pomiary przynosiły niepodważalne dowody na to, że średnia temperatura Ziemi systematycznie się podnosi, i to w zawrotnym tempie: w ostatnich stu latach o 0,6 stopnia Celsjusza. Obecnie wiadomo, że lata dziewięćdziesiąte były najcieplejszą dekadą od samego początku pomiarów instrumentalnych, a letnie upały w Europie w roku 2002 i 2003 nie miały sobie równych od niemal 500 lat.

Te ostatnie doniesienia sprawiły, że Pentagon zlecił grupie uczonych kalifornijskich przygotowanie najdokładniejszej jak to tylko możliwe i aktualnej prognozy pogody. Wyniki wprawiły w osłupienie nawet samych klimatologów i raport początkowo utajniono. Dopiero gdy dotarli do niego dziennikarze i opublikowali na łamach magazynu Fortune na początku lutego, prognozę zamieszczono na oficjalnej stronie Pentagonu. Zespół specjalistów pod kierunkiem Andrewa Marshalla, wykorzystując najnowocześniejsze metody badawcze, dowiódł, że już za 6, 7 lat musimy się liczyć z prawdziwym szokiem klimatycznym o skali porównywalnej z podobnymi wydarzeniami sprzed około 8000 lat, kiedy to na Ziemi nastąpiło gwałtowne ocieplenie, określane jako tak zwane wielkie optimum postglacjalne. Podniesienie średniej temperatury sprawi, że wszystkie zjawiska pogodowe będą znacznie bardziej dynamiczne. Czekają nas gwałtowne burze, tornada i trąby powietrzne, częstsze powodzie i lawiny błotne, upały i susze, występujące ze znacznie większą częstotliwością niż obecnie. Przyniosą one ogromne straty materialne. Już dziś z roku na rok są one coraz większe.

Z najnowszego raportu firmy Munich Re, jednej z największych grup reasekuracyjnych świata, wynika, że w 2003 roku zanotowano na Ziemi ponad 700 katastrof naturalnych – mniej więcej tyle samo, co przed rokiem, jednak przewyższających je gwałtownością. Wystarczy porównać liczbę zabitych: w 2003 zginęło około 70 tysięcy ludzi, podczas gdy rok wcześniej pięć razy mniej. Znacznie wyższe niż w poprzednich latach były też straty materialne, a co za tym idzie – odszkodowania, które musiały zapłacić firmy ubezpieczeniowe: ponad 60 miliardów dolarów! Analitycy Munich Re twierdzą, że żadna inna ubiegłoroczna katastrofa, na przykład awaria prądu czy zamach terrorystyczny, nie kosztowała ubezpieczycieli tyle, co kataklizmy pogodowe. Żadna też nie zabiła tak wielu ludzi.

Początkowo niektórzy sądzili, że ubiegły rok jest tylko odstępstwem od normy, swoistym wybrykiem natury. Jednak po opublikowaniu prognozy kalifornijskich uczonych nie można mieć już żadnych wątpliwości: ekstremalne zjawiska pogodowe wkrótce staną się codziennością. Potwierdzają to również badania prowadzone przez uczonych europejskich. Wybitny badacz klimatu profesor Mertin Beniston z Uniwersytetu we Fryburgu mówił niedawno w jednym z wywiadów: „pogoda XXI wieku będzie diametralnie różna od tej, do jakiej przyzwyczailiśmy się w minionym wieku. Rok 2003 – pełen upałów, susz, pożarów, powodzi, ale też i burz śnieżnych czy mrozów – jest mniej więcej tym, czego możemy spodziewać się w przyszłości”.

Pingwinie dylematy

Jeżeli przewidywane zmiany klimatu będą tak drastyczne i będą przebiegać w tak zawrotnym tempie, co stanie się z całą przyrodą ożywioną? – takie pytanie stawia sobie coraz więcej uczonych. I odpowiada: zmienią się systemy wiatrów, przesuną strefy klimatyczne, zmaleją obszary pokryte śniegiem i lodem, podniesie się poziom wód i oceanów. Istnieje uzasadniona obawa, że liczne gatunki roślin i zwierząt nie zdążą się przystosować i wyginą.

Najlepszym tego przykładem może być chociażby los pingwinów Adeli zamieszkujących Półwysep Antarktyczny, czyli region, w którym skutki ocieplania się klimatu są bardziej widoczne niż gdziekolwiek indziej. Otóż przez ostatnie pięćdziesiąt lat zimowe temperatury okolic amerykańskiej stacji badawczej Palmer Station na Antarktydzie wzrosły o prawie 6 stopni Celsjusza. Z tego powodu zmniejszyła się powierzchnia lodu pokrywająca ocean nieprzepuszczalną powłoką, a to sprawiło, że więcej pary wodnej dostało się do atmosfery, by następnie wrócić w postaci opadów śniegu. To zaburzyło od dawna obowiązujący porządek. Pingwiny budujące gniazda z kamieni nie wiedzą jak się zachować, gdy w okresie wysiadywania jaj dookoła leży śnieg. Próbują gniazdować mimo to, ale nie jest to dobre rozwiązanie. Gdy śnieg topnieje, woda zalewa jaja i ptaki giną. Zapewne dlatego populacja pingwinów Adeli w ostatnich 30 latach zmniejszyła się o ponad 70 procent. Jeśli nic się nie zmieni, ptaków tych nie uda się uratować.

Podobny los czeka też wiele innych zwierząt. Chociażby sikorki i gąsienice motyli. Do tej pory okres wylęgu sikorzych piskląt przypadał dokładnie na czas występowania największej liczby gąsienic, którymi te ptaki się żywią. Egzystencja sikorek nie była niczym zagrożona. W ostatnich latach jednak przesunięcie w Europie termicznej wiosny mniej więcej o dwa tygodnie sprawiło, że wcześniej rozwijają się pąki drzew będące pokarmem gąsienic, wcześniej więc pojawiają się i same gąsienice. Gdy sikorki wylęgają się, liczebność gąsienic maleje i zaczyna brakować pożywania. Tylko najwcześniej wyklute pisklęta mają szansę dostać odpowiednio dużo jedzenia, inne giną. Takie przykłady zaburzenia łańcuchów pokarmowych, do którego doszło w ostatniej dekadzie, można by mnożyć.

Najwięcej jest ich chyba wśród ptaków wędrownych, dla których przybycie na tereny lęgowe w odpowiednim momencie oznacza być albo nie być. Jednak zjawiska pogodowe zachodzące w miejscu zimowania tych ptaków niekoniecznie muszą odzwierciedlać zmiany, jakie nastąpiły na obszarach gniazdowania, szczególnie gdy rejony te dzieli tysiące kilometrów. Klimat nie zmienia się bowiem tak samo na całej planecie. Wiele ptaków przy wyborze terminów odlotów kieruje się nie temperaturą, ale długością dnia, na co, oczywiście, globalne ocieplenie nie ma żadnego wpływu. Stąd coraz częściej zdarza się, że ptaki te przybywają na tereny lęgowe w nieodpowiednim czasie: gdy nie ma już wystarczającej ilości pokarmu. Kompensują to sobie, skracając czas odpoczynku po przylocie do Europy. Wiele gatunków w ciągu zalewie dwudziestu ostatnich lat skróciło przerwę między przybyciem na miejsce a łączeniem się w pary o dziesięć dni. Ale i to coraz częściej nie wystarcza. Za niedopasowanie spowodowane zmianą klimatu ptaki płacą życiem.

Znikające ekosystemy

O tym, jak poważny wpływ na przyrodę ożywioną mają zmiany klimatu, świadczy jedna z ostatnich publikacji Intergovernmental Panel of Climate Change (IPCC). Wynika z niej, że z ponad 500 zbadanych gatunków ptaków, płazów, roślin i innych organizmów aż u 80 procent w ostatnich 20 latach zmieniły się: czas rozrodu, migracji, długość sezonu wegetacyjnego, liczebność lub rozmieszczenie, i to tak bardzo, że można tłumaczyć to wyłącznie ocieplaniem się temperatury na Ziemi. Na szczęście, wiele gatunków próbuje przystosować się do nowych warunków, między innymi, zmieniając miejsce bytowania. W stosunkowo najlepszej sytuacji są rośliny i zwierzęta górskie, które, uciekając przed ociepleniem, wspinają się po prostu coraz wyżej. Inne migrują coraz bardziej na północ. Nie wszystkie jednak mają taką możliwość. Jaki więc czeka nas scenariusz na najbliższe lata?

Prawdopodobnie wraz z wycofaniem się lodowców na północ, przesunie się również północna granica lasów. Zasięgi biocenoz – zespołów organizmów powiązanych ze sobą wzajemnymi zależnościami, głównie pokarmowymi – nie będą się jednak przemieszczały bez końca. Można się spodziewać, że tworzące je gatunki roślin i zwierząt zaczną się zmieniać. W efekcie powstaną nowe, nieistniejące dziś ekosystemy, w których z kolei zabraknie tych gatunków, jakie nie zdążyły się przystosować. Tych „spóźnialskich” będzie niemało. Chris Thomas, profesor biologii na Uniwersytecie Leeds, w styczniowym magazynie Nature sytuację tę podsumował w następująco: „skutki efektu cieplarnianego dla dziś istniejącego środowiska przyrodniczego będą katastrofalne. Do 2050 roku jeden gatunek zwierząt i roślin na dziesięć zniknie na skutek globalnego ocieplenia”. Na pytanie, czy chcemy do tego dopuścić, musimy odpowiedzieć sobie sami. I to jak najszybciej, gdyż niedługo może być za późno.

Anna Michalska

Anna Michalska, „Nowe Państwo”, 5/2004