Sama nie wiem, jak to się dzieje, ale liczby mówią same za siebie, bo prowadzę tabelę - od początku października wydałam 561zł (nie wliczam kosztów jedzenia pochłoniętego w domu podczas przerwy listopadowej i bożonarodzeniowej, ale wliczam jedzenie z domu zawleczone).
Przede wszystkim dużo robię sama, unikam gotowców i poluję na promocje. Podstawą wyżywienia jest "sucha karma" - makarony, kasze, ryż, mąka na naleśniki (oczywiście wszystko pełnoziarniste), soczewica. Jeszcze w wakacje czyham na promocyjne ceny i robię zapasy. Dokupuję do tego świeże warzywa i owoce w podblokowych warzywniakach. Bananów też zjadam dużo, ale czekam na brązowiejące za pół ceny i czyszczę z nich półki 😉
Trochę pomagają domowe przetwory - syropy, przecier pomidorowy, rzadziej dżemy. Nawet zawyżając ich zużycie i koszty do 1zł/dzień/słoiczek - zawrotna suma nie wychodzi.
Tak naprawdę to dopiero w tym semestrze udało mi się znacznie obniżyć wydatki, a to z bardzo banalnego powodu - miałam już serdecznie dosyć Biedronki przy Placu Grunwaldzkim - jedynego marketu w okolicy (no, jest jeszcze Carrefour, ale ceny tam miażdżą). Uboga oferta, wieczny tłum, monstrualne kolejki i nerwowa atmosfera. Przedtem chodziłam tam 1-2 razy w tygodniu, a kiedy przestałam, nagle zdałam sobie sprawę, że świetnie sobie bez niej radzę i tak naprawdę wiele zakupów było zupełnie zbędnych. Nie kupuję już mleka sojowego, płatków, puszek, keczupu i innych pierdół. Taniej, zdrowiej, czasu więcej, śmieci mniej, no i taszczyć nie muszę. Przyznaję, że mam wielką satysfakcję, gdy opuszczam warzywniak z pełną torbą świeżynek za 3-5zł i myślę o tym, ile bym wydała za taką objętość produktów w markecie. Poza tym pieczywo okazjonalnie, żadnych napojów, gotowych soków, niesezonowych (=drogich) warzyw i owoców. Słodycze, chrupki - są 😛
Do knajpy chodzę raz w miesiącu (Złe Mięso - polecam), czasem częściej, ale na coś tańszego, w sumie 15-20zł. Czasem pozwolę sobie na coś niecodziennego, np. ostatnio spróbowałam smalczyku wegetariańskiego.
Ktoś może zapytać - to co ty właściwie jesz? 😛 Zapewniam, że jest obficie i kolorowo, często fotografuję swoje obiadki. Dziś na przykład - razowe naleśniki i surówka z kapusty pekińskiej. Na jutro planuję placki ziemniaczane z pieczarkami i sosikiem drożdżowym + pekińska.
Ostatnio dogadzam sobie bardziej efektownymi daniami, ale gotowanie wcale nie musi mi zajmować dużo czasu, jeśli mi go brakuje. Często gotuję np. gar makaronu/kaszy z soczewicą i mam na cały dzień lub dwa, wystarczy warzywek dokroić, doprawić. Albo zupy. Nie jestem też wybredna, lubię proste, małoskładnikowe dania niewymagające złożonej obróbki, mogę jeść przez kilka dni podobnie, nie mam chcic typu "muszę to mieć koniecznie" - wolę poczekać na promocję, a do tego czasu zużywam to, co akurat mam w szafkach.
Ale się rozpisałam... A to w sumie nic takiego. Po prostu nie chcę trwonić pieniędzy rodziców.
[edytowane 17/1/2013 od xxl]
[edytowane 17/1/2013 od xxl]
http://www.explosm.net/comics/random/
Z jednej strony ja też jestem myśliwy na promocje- jeżeli coś jest w moim menu to łapię się ile, gdzie to kosztuje, ale jako zrobie z czegoś zapas to zaraz to zjem :/ Przepraszam administracje i czułych na słówka ale jestem strasznym "wpierdalaczem"- o nawet nie z głodu, wcinam bo jest a i lubie kręcić gębą.
Po wypłacie robię sobie przyjemność i ide po parówki sojowe- ale kupuje jedne, bo jakbym kupiła 5 opakowań to tego samego lub najpóźniej kolejnego dnia, bym je wszystkie wtrążeliła :/
Co do biedronki to ja tam namiętnie kupuję rzecz jedną- warzywa na patelnię. Inne warzywka mają ok 300g i kosztują 4 zł z hakiem(nie najem się jednymi, musiałabym kupować 2)biedronkowych jest 750 g za 4 zł. Zwykle dokoptowywałam do tego puszkę krojonych pomidorów i puszkę czerwonej fasoli i szło się najeść- teraz mam w planach odchudzić pieniężnie ten obiad o sos z koncentratu pomidorowego, a fasole gotować samemu 😉
Może pomalutku i uda sie przyoszczędzić bo czasami mam wrażenie, ze to ja utrzymuje 3 slepy spozywcze w mojej mieścinie 😛
Btw, jak mi kiedyś przemiana materii zwolni to nie tyle bede wyskubana z pieniedzy, co i mocno obszerna.
Białowieska się Puszcza.
Ten temat już się prosi o odcięcie i przeniesienie, bo wreszcie o czymś ciekawym a nie o pozerach, którzy nie jedzą mięsa pół roku i walczą ze światem 😉
Ja zszedłem z ok. 1000 zł też do ok 200... zmieniłem tryb życia no i miejsce z miasta na wieś. To co pisze Xxl to prawda. Za kilka zł można wyjść z torbą warzyw. Za kilkanaście zł czasem kupuję całą skrzynkę, że trzeba samochodem ją przewieść. Kupuję od okolicznych gospodarzy, na rynku, czasem nawet w markecie, ale tak jak napisała Xxl, właściwie po co komu to mleko sojowe, to sam cukier. No w sumie czasem kupuję, kakałko wieczorem na werandzie... Ale takie rzeczy służą już jako rarytas nie jako baza pożywienia. Za 12 zł można kupić worek kaszy, to starcza na kilka miesięcy. Kapusta kiszona z beczki, pieczarki luzem, już nie kupuję tego typu rzeczy w opakowaniach.
Chleba już dawno nie kupuję, umiem piec sam, ale ostatnio nawet chleba nie piekę, tylko z braku czasu bardziej "przemysłowo" podpłomyki. Po prostu woda, mąka sól i robisz na cały tydzień. Nawet nie liczę ile to kosztuje, bo to prawie za darmo.
A w te 200 zł wliczam przyjemności typu czekolada czy browar od czasu do czasu. Właściwie na upartego można by wyżyć za 50 zł.
Tak mi się skojarzyło coś innego z beczki, ale nie powiem głośno. Mam czasem czarny humor.... :P.
Kilka dni temu powiedziałem basta i zerwałem z mlekiem sojowym z dronki. Nie lubię takie słodzenia ;). Spróbuje produkować swojskie z płatków owsianych. Zobacze co z tego będzie. Tofu i różnych frykasów nie widziałem długo. W wakacje często kupowałem mleko kokosowe, a teraz w ogóle. Chociaż nie rezygnuje zupełnie. Może kiedyś, bo akurat nie jest super drogie, a do torciku jak znalazł :).
Chyba też zacznę liczyć ile wydaje/my na żarcie.
Kurczę ja nie wiem gdzie są te warzywniaki co za kilka złotych torbę warzyw można kupić... (no chyba, że ktoś zna takowe w Poznaniu, najlepiej w centrum), a i w mieście to od gospodarza za tanie pieniądze nic się nie kupi, a szkoda.
Z sojowych rzeczy najczęściej kupuję jakieś susze, ale to akurat drogie nie jest. Mleko sojowe robię sama.
Faktem jest, że na robienie przetworów, pieczenie chleba itd. brakuje mi czasu.
Heh, zobaczcie do czego to doszło - powstał nieformalny klub rzucających nałóg mleka sojowego z Biedronki. Niezły kontrast do "świata zewnętrznego" i ich nałogów. Swoją drogą to chyba nasza ekipa słała listy protestacyjne przeciw usunięciu mleka sojowego z Biedry ? 😀
Bellis, właśnie muszę zacząć bywać tam regularnie. Zawsze mi trochę nie po drodze tam, ale może niższe ceny mnie skuszą:)
No i proszę, jak mnie dyskusja natchnęła do zmian w menu. Po sesji rewolucja i niekupowanie mleka i mlekopodobnych, zobaczymy jak mi pójdzie.
Poza tym mleko sojowe z biedronki jest całkiem zdatne do robienia kakao - od czasu do czasu odrobina przyjemności nikomu nie zaszkodzi 😛
Nie czuję się przez to lepsza, ale czuję się lepiej sama ze sobą, bo znalazłam styl życia, który mi w pełni odpowiada i który też jest poniekąd pasją, choć jestem jeszcze raczkującym wegetarianinem, a to najważniejsze. Poza tym to wzbogaca i czyni człowieka poniekąd mądrzejszym, lubię dużo wiedzieć, lubię wiedzieć, co jem, lubię wiedzieć z czego i jak zrobione zostało to czy tamto, fascynuje mnie po prostu ten temat.
😎
Wstawaj! Życie to surfing, więc nie bój się fal.
Praca
Proszę Zaloguj Się lub Rejestracja