Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone

Partia dla zwierząt  

  RSS

TAO
 TAO
bywalec
Dołączył: 18 lat  temu
Posty: 147
26/01/2007 11:18 pm  

Holenderska partia chce robić politykę w imieniu zwierząt

Gdyby myszy miały prawo głosu, Marianne Thieme zostałaby pewnie premierem Holandii. Choć głosu nie mają, zyskały godnych reprezentantów w parlamencie w Hadze.

Marianne Thieme jest posłanką i zarazem szefową pierwszej na świecie partii obrońców praw zwierząt, która weszła do parlamentu. Udowodniła, że w bogatych społeczeństwach Zachodu można zbić kapitał na współczuciu dla psów i kotów. Stała się sławna, choć odkąd 30 listopada zeszłego roku zasiadła w Hadze, nie wykazała się żadną poważną polityczną inicjatywą.

Powody do radości mają już myszy. Niedawno Thieme wymusiła na administracji parlamentu, by jej pracownicy przestali wysypywać truciznę na myszy. Zamiast tego zamontowano specjalne, przyjazne dla gryzoni pułapki - po złapaniu myszy można je z nich wypuszczać na wolność.

Na razie nowe porządki obowiązują w skrzydle jego haskiej siedziby, tam gdzie znajdują się biura jej partii. Szefowa partii obrońców praw zwierząt będzie zapewne walczyć, by podobne pułapki zainstalowano w całym parlamencie, a kiedyś, być może, w całej Holandii. Ma do tego odpowiednią broń - demokratyczny mandat w ręku.

Radykalna, ale bez przesady

Wejście do150-osobowego parlamentu dwóch deputowanych Partii na rzecz Zwierząt (Partij voor de Dieren, czyli PvdD) było wydarzeniem w całej Europie. Zieloni współrządzili już w Niemczech czy Belgii, ale obrońcy praw zwierząt byli dotąd wszędzie na politycznym marginesie. Ich działalność ograniczała się do happeningów, wieców, rozwieszania plakatów, a nawet sabotażu.

A w Holandii traktowano ich jak ekstremistów. Uznawany przez wywiad za niemal terrorystyczną organizację Front Wyzwolenia Zwierząt ma w Holandii na swym koncie kilkadziesiąt podpaleń (np. barów McDonald's). Holendrzy pamiętają też, że zabójca popularnego polityka Pima Fortuyna, który w 2002 miał szansę zostać premierem, był lewackim aktywistą walczącym o prawa zwierząt.

Thieme chce zamknąć ten rozdział, a swą obecną działalność polityczną traktuje jako międzynarodową misję. Marzy, by w ślady Holandii poszły inne kraje, jak Niemcy czy Wielka Brytania, w których partie obrońców praw zwierząt są stosunkowo dobrze zorganizowane, ale nie mogą przebić się do głównego nurtu.

Czy się jej to uda, będzie zależało głównie od osiągnięć w krajowej polityce. A poprzeczkę PvdD stawia sobie bardzo wysoko.

Thieme chce, by holenderska konstytucja gwarantowała zwierzętom prawo do życia bez bólu i stresu powodowanego przez człowieka. Opowiada się przeciw kastracji i ubojowi zwierząt bez znieczulenia. Obiecuje, że będzie promować przyjazne dla środowiska organiczne rolnictwo, walczyć z eksperymentami na zwierzętach, dotować schroniska dla bezdomnych czworonogów.

Daleko jej jednak od tak radykalnych poglądów aktywistów ruchu, jak: zamykanie ogrodów zoologicznych, likwidowanie hodowli zwierząt czy przymusowy wegetarianizm.

Jean Tillie, znawca holenderskiej polityki z uniwersytetu w Amsterdamie, uważa, że obecność posłów partii obrońców praw zwierząt w parlamencie to fenomen. - Znaczy to, że wyborcy przywiązują wagę do nowych wartości, praw zwierząt czy troski o środowisko i że ufają nowym formacjom, które wpisały to na swe sztandary - tłumaczy.

Problem w tym, że PvdD uznawana jest za tzw. partię jednej sprawy i jej dalsza przyszłość będzie zależała nie tylko od tego, jak zrealizuje program, ale czy sobie znajdzie miejsce w polityce. - PvdD musi umiejętnie balansować między głównymi nurtami politycznymi, lewicą a prawicą, i udowodnić, że ma jakieś poglądy w kluczowych sprawach, jak: emigracja, gospodarka czy polityka europejska - mówi Tillie.

Objawienie czy polityczny marketing?

Założona w 2002 roku partia pani Thieme zabrała głosy nie tylko lewicy, ale i chadekom. W kampanii wyborczej pomogły jej gwiazdy TV i ludzie kultury, ale w polityce będzie musiała sobie radzić bez tego wsparcia.

Na razie główną jej siłą są poglądy. - W społeczeństwie brakuje mi współczucia - mówi Thieme. Walkę o prawa zwierząt widzi jako naturalną konsekwencję wielkich ruchów społecznych, jak likwidacja niewolnictwa w USA czy przyznanie praw kobietom. O tym zresztą jest jej jedyna książka pt. "Stulecie zwierząt".

Czy absolwentka paryskiej Sorbony i prawa na Uniwersytecie Erazma w Rotterdamie zapoczątkowała globalny ruch przebudzenia nowej świadomości, czy też jest tylko produktem politycznego marketingu? Odpowiedź na to pytanie przyniosą najbliższe miesiące.

Sama Thieme przekonuje oczywiście, że jej partia jest przyszłością holenderskiej polityki. - Jak mawiał Gandhi, wielkość narodu można ocenić na podstawie tego, jak traktuje swoje zwierzęta - powiedziała w jednym z wywiadów.

http://serwisy.gazeta.pl/swiat/1,34213,3867872.html


OdpowiedzCytat
  
Praca