Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone

Wywiad przeprowadzony 24 sierpnia z Beatą „Kazamuko” z Pruszcza Gdańskiego w sprawie konfliktu w przedszkolu.

Na forum wegeteriańskim znana jesteś pod pseudonimem „Kazamuko” . Powiedz jak masz faktycznie na imię?

„Kazamuko” to nazwa mojej szkółki dla psów, gdzie dewizą jest szkolenie pozytywnymi metodami – czyli bez stresowo – a tak naprawdę mam na imię Beata i mieszkam w Pruszczu Gdańskim.

A jak długo jesteś wegetarianką?

Na drogę wegetarianizmu przeszłam 12 sierpnia, cztery lata temu, w dzień pierwszych urodzin mojej córki Klaudii, która nie jadła mięsa od urodzenia. Na początku jeszcze jadłam ryby, a na dietę ściśle wegeteriańską przeszłam w marcu tego roku. Ponieważ bardzo interesuję się ekologią, medycyną naturalną oraz zagadnieniami związanymi z wpływem pokarmów na zdrowie człowieka, w końcu dotarło do mnie ile chemii zawiera mięso. W ten pamiętny dzień coś we mnie pękło i już nie chciałam tego jeść.

Wytłumacz mi jak ważna jest dla Ciebie ekologia i wegetarianizm

Zawsze byłam wrażliwa na kontakt z przyrodą i dość szybko zainteresowałam się rolnictwem ekologicznym, a w raz z tym w końcu i wegetarianizmem. Uważam, że masowa hodowla zwierząt jest nie etyczna i bardzo okrutna. Jest to moja silna motywacja, aby nie jeść mięsa i tym samym nie płacić za ich ciężkie życie i okrutne umieranie. Ekologia i wegetarianizm to mój sposób na życie. W miarę moich możliwości staram się brać czynny udział w promowaniu tych idei.

Domyślam się, że etyka i zdrowy tryb życia to Twoja pasja . Jak zdrowotnie się czuje Twoja córeczka na diecie wegetariańskiej?

Tak naprawdę to wegetarianizm w naszej rodzinie zapoczątkowała właśnie Klaudia, która na próbę podania jej mięsa zareagowała wymiotami, w związku z czym nie zmuszałam jej, aby go jadła. W wieku około dwóch lat zaczęła sporadycznie jeść ryby, a od czerwca tego roku jest ponownie na diecie wege. Ale odpowiadając konkretnie na twoje pytanie muszę przyznać jest dzieckiem wyjątkowo zdrowym. Nawet będąc w przedszkolu, w którym na przywitanie zaliczyła pod koniec kwietnia 05 epidemię salmonelli i jako jedna z nielicznych nie zachorowała. Do dziś nie wiadomo, w czym była salmonella, jednak na zebraniu zorganizowanym dla rodziców w przedszkolu pani dyrektor sanepidu w Pruszczu Gd. stwierdziła, że jedna dziewczynka, która nie je mięsa nie zachorowała. Pediatra która ją prowadzi nie ma żadnych zastrzeżeń do sposobu jej odżywiania. Teraz ma pięć lat i od pół roku umie już pływać. W swojej grupie prześciga chłopców w jej wieku. Od trzech lat regularnie chodzi do aqua-parku w Sopocie do pana Irka ze szkoły „Nasze dziecko”.

Rozumiem, że chcesz powiedzieć, że jest zdrowa i nadzwyczaj sprawna. Lecz myślę o postawie pani dyrektor przedszkola, której nie podobała się bezmięsna dieta Twojej córeczki, skoro właśnie taka dieta wywołała wśród dzieci problemy zdrowotne. A co na to wszystko Twoi rodzice. Czy akceptują to, że Ty i Twoja córka jesteście na diecie wegetariańskiej?

Początkowo tata uważał, że przesadzam. Argumentował, że ja w dzieciństwie przecież jadłam mięso i żyję. Ale z biegiem czasu przy okazji wspólnych obiadów, tata zasmakował w potrawach kuchni wegetariańskiej. Obecnie moi rodzice są wegetarianami, a tata był nawet ze mną na wege wieczorku zorganizowanym w ramach Ogólnopolskiego Tygodnia Wegetariańskiego przez „Empatię” i „Vivę”.

Widzę że Twój zdrowy sposób życia „zaraził” też Twoich rodziców. Powiedz jakie masz wykształcenie i czym obecnie się zajmujesz?

Z wykształcenia jestem politologiem. Moją pracę magisterską pisałam z dziedziny psychologii na temat terapeutycznej roli przyjaźni w przeciwdziałaniu myślom samobójczym wśród młodzieży. Obecnie zajmuję się szkoleniem psów oraz prowadzę w ramach Stowarzyszenia „Nasz Przyjaciel Pies” bezpłatne psie przedszkole, cykliczne pokazy bezpiecznego kontaktu z psem i zabiegam o tworzenie tzw. parków dla psów, miejsc gdzie na ogrodzonym terenie psy mogły by się wybiegać nikomu nie zagrażając. Poza tym piszę artykuły i książki oraz udzielam się społecznie.

Widzę że dużo narzuciłaś sobie obowiązków, a wiem że obecnie jesteś w separacji z Twoim mężem. Jak dajesz sobie radę z tym wszystkim zważywszy, że doszedł Ci dość poważny konflikt z panią dyrektor przedszkola gdzie uczęszczała Twoja córeczka. Czytałem dwa artykuły w prasie na ten temat. Czy możesz na spokojnie uwzględniając szczegóły opowiedzieć jak doszło do zatargu z panią dyrektor?

Jestem osobą bardzo aktywną, a to udzielanie się społeczne wyniosłam z domu rodzinnego. Mój ojciec mimo wieku 74 lat nadal bierze udział w życiu społecznym.
Zapisując Klaudię do staranie wybranego przeze mnie przedszkola nie ukrywałam, że córka z mięs je tylko ryby. W ankiecie zgłoszeniowej do przedszkola zaznaczyłam też, że rezygnuję z lekcji religii. Pani dyrektor trochę się dziwiła, ale zaakceptowała to i zobowiązała się przestrzegać diety Klaudii. Wydawało się, że nie jest to problemem. Córka chętnie tam chodziła od kwietnia 2005.

Jak odebrałaś osobiście panią dyrektor przedszkola?

Odebrałam ją pozytywnie jako osobę młodą, ale kreatywną. Podobało mi się też samo przedszkole. Byłam szczęśliwa, że w końcu zwolniło się tam miejsce. Szybko okazało się jednak, że córka nie może jeść żadnych przedszkolnych zup, ponieważ wszystkie są gotowane na mięsie, nawet te w piątek. Byłam zmuszona do codziennego noszenia zup. Ponieważ zorientowałam się, że dzieci dostają herbatę słodzoną cukrem i w dodatku czarną, a my w domu pijemy owocowe i ziołowe, więc zaczęłam donosić też swoje picie. Byłam święcie przekonana, że córka z racji swej diety ma przygotowywane kanapki bez wędlin. Ogromnym zdumieniem dla mnie było odkrycie, że Klaudia dostaje jednak kanapki z szynką, którą sobie ściąga, bo sama z siebie ich nie zje. Widok ten wywołał moje duże zaniepokojenie.
Poszłam z tym problemem do pani dyrektor z prośbą, aby Klaudia dostawała kanapki na przykład z dżemem czy serem, wtedy gdy serwowana była szynka. Zapytałam czy jest to problem i okazało się że jest, bo jak kiedyś podano tylko część kanapek z szynką to dzieci „rzuciły” się na te posmarowane dżemem…?! Dlatego obecnie jeśli na posiłek jest szynka to bez możliwości wyboru czegoś innego. Rozmawiałam o tej sprawie z wychowawczynią, a nawet z kucharką, którą prosiłam, aby córce zostawiała kanapki z masłem. Sugerowałam kucharce, że szkoda marnować te wędliny skoro moja córka je ściąga. Pani odpowiedziała mi, że to nie stanowi problemu, „bo Klaudia zawsze ją ściąga”! Z natury nie jestem konfliktową osobą, więc nie robiłam z tego afery, ale nie mogąc się porozumieć się w tej kwestii, zalogowałam się jesienią ubiegłego roku na forum wegetariańskim, aby uzyskać informacje jak inne matki radzą sobie z takimi sytuacjami.
No właśnie to ciekawe jak inni rodzice sobie radzą w takich sytuacjach. Czy tam znalazłaś jakieś odpowiedzi?

Okazało się, że różnie to wygląda, ale w Polsce prawie nie zdarza się by przedszkole przygotowywało indywidualne posiłki dzieciom wegeteriańskim. Najczęściej rodzice dzieci musieli donosić np. zupki w słoiczkach. W niektórych przypadkach dzieci nie zostały przyjęte w ogóle do przedszkola.

To dziwne! Wiem ponad wszelką wątpliwość, że nawet w więzieniach respektują dietę wegeteriańską swoich więźniów. Więc wytłumacz jak Ty sobie poradziłaś z tą kwestią kanapek?

Wydaje mi się że pomogła mi moja determinacja w szukaniu rozwiązania tego problemu. Przy którejś z kolei rozmowie z panią dyrektor okazało się, że dzieci nie lubią razowego chleba i jeśli będę przynosiła takowy, to kucharka posmaruje go dżemem i tak sporządzona kanapka nie będzie stanowiła konkurencji dla tych z szynką. Skończył się czas codziennego noszenia domowych kanapek, a zaczął okres przynoszenia razowego chleba.

Zaraz moment! Własne zupki, picie i teraz chleb. Przecież wiem, że rodzice płacą za posiłki swoich pociech w przedszkolach. A tu wynika z Twojej relacji, że większość posiłków musiałaś donosić. Czy w związku z tym przedszkole proponowało Ci zwrot jakiś kosztów za wyżywienie?

Ależ skąd. Przyznam, że dzwoniłam w tej sprawie do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów delegatury w Gdańsku z zapytaniem w tej sprawie. Uzyskałam informacje od pracownika tegoż urzędu, że w przypadku diety dziecka przedszkole powinno zapewnić odpowiednie posiłki. Na zakończenie naszej rozmowy poinformowano mnie, że w praktyce to zazwyczaj zależy od dobrej woli pracowników przedszkola.

Chyba tutaj zderzamy się z polską mentalnością i realiami.

Ponieważ nie były to wielkie kwoty postanowiłam nie domagać się zwrotu kosztów nie chcąc zaogniać stosunków, wręcz cieszyłam się, że chcą odgrzewać przynoszone przeze mnie posiłki. Doszło nawet do takiej sytuacji, że do przynoszonego przeze mnie chleba dawałam również swój dżem. W pewnym momencie kucharka zagadnęła mnie w korytarzu mówiąc „pani przyniesie dżem bo się skończył”.

Więc powiedz jak doszło do tak wielkiego konfliktu z panią dyrektor przedszkola, że postanowiła złożyć na Ciebie doniesienie do sądu rodzinnego w Gdańsku?

Konflikt zaczął się, gdy w praktyce donoszenie chleba okazało się trudniejsze niż się wydawało. Chleb trzeba było donosić wcześnie rano przed śniadaniem dzieci, a to było czasami bardzo uciążliwe. W dodatku nie pozwalano mi przetrzymywać chleba w przedszkolu do następnego śniadania. Kroplą, która przepełniła czarę było zorientowanie się przeze mnie, że córka uczęszczała na lekcje religii. Uświadomiłam sobie brak szacunku i tolerancji dla naszego sposobu życia. Zapragnęłam wyjaśnić tą sytuację. Nie mogąc zasnąć w nocy napisałam list do pani dyrektor z moimi wątpliwościami i zapytaniem, dlaczego nie możemy się porozumieć w tak prostych kwestiach. Było to w listopadzie ubiegłego roku. Wychowawczyni mnie przeprosiła tłumacząc, że było to niedopatrzenie. Obawiałam się czy ta konfliktowa sytuacja w jakiś sposób nie odbije się na podejściu do mojej córki. Stałam się bardziej czujna, ale nic nie wskazywało, by działo się coś złego. Pod koniec grudnia zeszłego roku wychowawczyni zapytała się, czy może Klaudia wziąć udział w jasełkach. Kojarzyło mi się to z jakimiś rodzajem przedstawienia dla dzieci, więc wyraziłam na to zgodę. Teraz jestem atakowana w prasie przez panią dyrektor za to, że jakoby jestem niekonsekwentną matką, która nie pozwala na udział w lekcjach religii, a zezwoliła na udział w imprezie o charakterze religijnym. Zdaniem pani dyrektor powoduje to „chaos w głowie mojej córki”. Wraz z nadejściem wiosny córka zaczęła przejawiać momentami niechęć do chodzenia do przedszkola. Czasami żaliła mi się, że nie chce tam już chodzić, ale ja nie brałam tego na poważnie, bo byłam przekonana, że ma ona tam zapewnioną dobrą opiekę. Brałam to za kaprysy. Dlatego w maju tego roku, aby nie chodzić do przedszkola córka zaczęła momentami symulować różne dolegliwości.

O! Teraz padło z Twoich ust naprawdę mocne stwierdzenie. Mam pewne wątpliwości! Czy Twoim zdaniem faktycznie mogło dojść w przypadku córeczki do tak dużych nadużyć wychowawczych, że reagowała w ten sposób?

Z przykrością muszę stwierdzić, że jestem tego teraz już absolutnie pewna. (w oczach mojej rozmówczyni widzę łzy). Z powodu symulowania chorób w tym okresie zdarzało się, że córcia nie uczęszczała do przedszkola. Czasami wręcz przed wyjściem tam dostawała czegoś w rodzaju histerii. W rozmowie z moim znajomym Andrzejem (w czasie kiedy już nie chodziła do przedszkola) „pochwaliła” się że miała ospę. Na co on ze współczuciem odparł „o! to musiało być przykre”. Klaudia zaprzeczyła mówiąc, że to było miłe bo mogła sobie odpocząć. Spytałam od czego „odpocząć” i dowiedziałam się że od przedszkola.

Beato, czy może były jakieś jeszcze inne problemy związane z przedszkolem i osobami tam pracującymi?

Uciążliwe było np. ciągłe wysyłanie mnie po zaświadczenia zdrowotne, mimo że Klaudia jest dzieckiem zdrowym. Nawet pani pediatra w związku z częstymi nieuzasadnionymi wizytami spytała „co oni się tam Klaudii czepiają”. Zorientowałam się, że byłam traktowana w sposób „szczególny”. Inne matki, z którymi rozmawiałam nie miały takich problemów. Było to dla mnie uciążliwe i upokarzające.

Co Twoim zdaniem było w tym upokarzającego? Powiedz mi co czułaś?

Upokarzające było to ciągłe wysyłanie mnie z córką na badanie lekarskie, a gdy przychodziłam na drugi dzień ze stosownym zaświadczeniem, że jest zdrowa, widziałam częstą reakcję zdziwienia tym faktem. Szczytem absurdu była historia z mrówką…
Pewnego dnia Klaudia została ugryziona przez mrówkę. Zaprowadziłam ją do przedszkola jak zwykle. Bardzo szybko dostałam telefon z przedszkola, że „mam natychmiast przyjść i zabrać dziecko do lekarza”.

Faktycznie mam wrażenie tak jak Ty mi to opowiadasz, że Twoje dziecko było tam dyskryminowane, ale proszę dokończ swoją historie z mrówką.

Byłam w przedszkolu i tłumaczyłam, że dziecko zostało ugryzione przez mrówkę i ślad po nim niedługo zniknie. Pani dyrektor oświadczyła, że mimo wszystko mam iść do lekarza. Zadzwoniłam żeby umówić się na wizytę mówiąc, co się stało. Pani poinformowała mnie, że mają dużo zgłoszeń od chorych dzieci. Odpowiedziałam, że dyrektorka przedszkola żąda kategorycznie, by dziecko obejrzał lekarz. Pani w recepcji westchnęła i zapisała córkę na najbliższy możliwy termin po południu. Ponieważ ślad już zniknął lekarka po obejrzeniu oświadczyła, że nie widzi tu nic podejrzanego. Poszłam do domu nie biorąc zaświadczenia w tak idiotycznej sytuacji. Na drugi dzień tuż po śniadaniu załatwiałam ważne sprawy, które przerwał mi telefon od wychowawczyni z pretensjami dlaczego przyprowadziłam dziecko bez zaświadczenia o stanie zdrowia i z żądaniem „natychmiastowego zabrania Klaudii z przedszkola”. Oświadczyłam że mrówka ugryzła ją dzień wcześniej i chyba widać, że jest już zdrowa. Ponieważ moje argumenty nie trafiły do wychowawczyni prawdę mówiąc puściły mi nerwy. Wtedy to po raz pierwszy zostałam wezwana na dywanik do pani dyrektor, która oświadczyła mi bez ceregieli: „rozumiem że pani jest niezadowolona z naszego przedszkola i rezygnuje”. Odpowiedziałam, że „nie podobają się mi pewne sprawy, jak np. wyżywienie, ale sądzę, że z podobnym problemem spotkamy się w innych przedszkolach”. Dlatego nie zgodziłam się na zabranie dziecka. Wydawało mi się, że pomimo tych problemów Klaudia ma względnie dobrą opiekę, a ponadto zauważyłam, że nawiązała pierwsze poważniejsze przyjaźnie, których nie chciałam przerywać.

Czy naprawdę nie podejrzewałaś, że coś jest tu nie w porządku? Przecież wydaje mi się, że miałaś już pewne złe symptomy?

Oczywiście, że zauważyłam, że z dzieckiem dzieje się coś złego, dlatego udałam się do przedszkola do wychowawczyni i pani dyrektor (bo do głowy mi nie przyszło, że źródło problemów było w podejściu niektórych osób pracujących w przedszkolu), by porozmawiać o córce. Prosiłam ich o pomoc psychologiczną dla mojej Klaudii, ale zamiast jej otrzymałam wizytę pani kurator. Kiedy zorientowałam się w sytuacji i w końcu przejrzałam na oczy postanowiłam zabrać córkę definitywnie z przedszkola. Było to 12 czerwca tego roku. Dwa dni później do mych drzwi zapukała pani kurator, od której dowiedziałam się, że mam sprawę w sądzie rodzinnym.

Mam wrażenie, że pani dyrektor robiła wszystko, aby się pozbyć Twojej córki z przedszkola, bo dlaczego zaproponowała Ci zabranie z niego Klaudii.

Dwa razy mi to wyraźnie sugerowała.

A co konkretnie zarzuciła Ci Pani dyrektor?

(moja rozmówczyni pokazuje mi ksera akt z których cytuje)… Dyrektorka zarzuca mi że „dziecko jest wątłe, głodne i apatyczne, sprawia wrażenie zalęknionej i znerwicowanej, nie spożywa większości posiłków przygotowanych w przedszkolu, ponieważ nie je mięsa, na które zdaniem matki jest uczulona”. Ogólnie zarzuca mi, że źle się opiekuje swoim dzieckiem. Paradoksem jest fakt dziecko w tym czasie jadało ryby, czyli mięso, jednak dla pani dyrektor najwyraźniej ryba to pewien rodzaj „sałaty”. Widać, że pani dyrektor nie chce przyjąć oczywistych faktów do swojej świadomości i interpretuje je tak jak jest to jej na rękę. Dziwi mnie taka opinia o Klaudii, która jest wyraźnie w sprzeczności z opiniami lekarza prowadzącego i psychologów sądowych, którzy napisali po badaniu psychologicznym że „jest dzieckiem żywym i pogodnym, matka sprawująca bezpośrednią opiekę zabezpiecza biologiczne i psychiczne potrzeby dziecka, dba o jej wszechstronny rozwój”. Również dziennikarze, którzy pisali o naszej sprawie nie stwierdzili, żeby Klaudia była apatyczna, zagłodzona czy zastraszona. A jeden z fotografów z Dziennika Bałtyckiego powiedział wręcz, że gdyby dziecko było zalęknione to nie udało by mu się zrobić tak fajnych zdjęć z roześmianą Klaudią. Największym szokiem dla mnie jako matki było to, co zobaczyłam, gdy poszłam z córką po odbiór pieniędzy za wyżywienie. Aby weszła do budynku przedszkola musiałam ją zapewnić, że wchodzimy tylko na moment. Po przekroczeniu progu swojej byłej sali Klaudia spuściła głowę i zaczęła się cała mocno trząść, co nie uszło uwadze dzieci które zaczęły krzyczeć „patrzcie jak Klaudia się trzęsie”. Teraz żałuje, że nie zadzwoniłam po pogotowie. Do tej pory zastanawiam się, co takiego mogło spotkać moje dziecko w tej właśnie sali…!!!

Podejrzewam, że dla mnie jako rodzica też to, by było szokujące jakbym zobaczył swoje dziecko w takim stanie. Odnoszę wrażenie, że jakieś problemy, które zrodziły się w przedszkolu zostały zepchnięte na Ciebie przez panią dyrektor.

Na koniec chcę dodać co dowiedziałam się od córeczki, otóż pani wychowawczyni nakłaniała ją do jedzenia szynki (nie dziwię się że w przedszkolu dwa razy zwymiotowała ) argumentując, że powinna się przyzwyczaić i że jest głupia. To są dosłowne słowa mojej córki, która po tych przejściach ma uraz do przedszkola. Mam poczucie, że moje dziecko zostało skrzywdzone i matka, która jest we mnie nie chce się z tym pogodzić. Chcę tą sprawę nagłośnić, aby jak najmniej matek i dzieci spotkało się z taką nietolerancją i dyskryminowaniem, jakie nas dotknęło.
W prasie pani dyrektor oświadczyła, że zrobiła to wszystko dla dobra mojego dziecka:
– dla dobra dziecka zamiast psychologa kurator
– dla dobra dziecka świadome nakłanianie do łamania diety
– dla dobra dziecka przymusowa religia
– dla dobra dziecka ciągłe wizyty u lekarza
– dla dobra dziecka szykanowanie
Zobaczcie ile zrobiono dla dobra mojego dziecka, że po przejściu progu sali przedszkolnej dostało konwulsji.

Ciekawi mnie, co na to wszystko panie z przedszkola. W końcu to dość poważna sprawa.

Jak na razie pani dyrektor przestała udzielać jakichkolwiek wywiadów i nie kontaktuje się z mediami, a co będzie dalej to życie pokaże.

Dziękuje Ci za taki szczegółowy wywiad i za czas który mi poświęciłaś.

Nadesłał/a: sławo-miro