Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone

Ekolodzy z klubu Gaja jak co roku przeprowadzili wczoraj akcję „Jeszcze żywy karp”. W ramach protestu kupili kilka karpi, żeby wypuścić je na wolność. O tym, dlaczego protestują przeciw sprzedawaniu żywych ryb, Gazeta Wyborcza rozmawiała z Pawłem Grzybowskim z Gai.

Katarzyna Wojtowicz: Zebraliście prawie 5 tys. podpisów pod protestem wysłanym do Ministerstwa Sprawiedliwości. Oczekujecie, że zmienią ustawę o ochronie zwierząt?

Paweł Grzybowski: Mamy nadzieję, że instytucje odpowiedzialne za prawodawstwo wezmą tę ustawę pod lupę. I dostrzegą, że jest w niej zapis, który mówi, że zwierzę nie jest rzeczą i że nie wolno zabijać zwierząt kręgowych na oczach dzieci. A tak się robi w każdym sklepie.

Co Was najbardziej szokuje w przedświątecznej sprzedaży karpi?

– Warunki, w jakich trzymane są ryby. Najpierw ściśnięte do granic możliwości kaleczą się o ostre krawędzie pojemników, a potem duszą się władowane do foliowych worków. Agonia trwa kilka godzin.

Zwracacie uwagę sprzedawcom, że mogliby sprzedawać martwe ryby?

– Tak, ale oni twierdzą, że klienci takich nie chcą. Tymczasem nie znam nikogo, kto by wiedział, jak szybko i bezboleśnie zabić w domu karpia. Dlatego takie tłumaczenia mnie nie przekonują. To sprzedawcy powinni zabijać karpie, ale na zapleczu sklepu.

Ale sami podarowaliście życie tylko kilku rybom, które kupiliście w Hali Mirowskiej.

– Kupiliśmy dokładnie siedem karpi. To rzeczywiście niewiele, skoro teraz sprzedawane są w milionach sztuk. Ale zależało nam na symbolicznym geście, żeby pokazać, w jak skandalicznych warunkach żyją przed śmiercią.

Wielu ichtiologów uważa, że to, co robicie, jest szkodliwe. Bo uratowane karpie często są poranione i chore. A wy je wypuszczacie do stawu.

– Ichtiolodzy mają trochę racji, ale w tym przypadku karpie raczej nie zaszkodzą innym rybom, bo trafiły do zamkniętego zbiornika na Wawrzyszewie. Zawsze przed taką akcją mamy zgodę administratora, który zarządza stawem. Na pewno naszym celem nie jest szkodzenie rybom żyjącym na wolności. Musimy jednak pokazać, że to, co się dzieje na stoiskach z rybami przed świętami, to prawdziwy tragizm. Ryba nie jest rzeczą, więc powinna mieć prawo do godnej śmierci.

Źródło: Gazeta.pl

Nadesłał/a: bartezzzzz