Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone

„(…)Z pościeli ściekała krew tworząc na podłodze rozległe kałuże. Jelita wyrwane z otwartej jamy brzusznej leżały koło nocnej lampki. W miejscach, w których zostało wyrwane mięso widział bielące się kości podudzia lewej nogi, kawałki roztrzaskanej czaszki, żebra.(…)”
(fragment opowiadania fantastycznego)

„Mięso oddzielamy od kości, żeberka rozrąbujemy w poprzek na długie paski i następnie rozkrajamy nożem po 2-3. Mięso obieramy z łoju i kroimy w kostkę (2×2 cm). Cebulę siekamy na drobną kostkę.”
(fragment przepisu na baraninę po węgiersku)

Oto dwa przykłady użycia słowa „mięso”. Słowo pozostaje w obu to samo. Co więc sprawia, że pierwszy jest tak obrzydliwy, a drugi tak apetyczny?

Jak wiemy, język jest strukturą podstawową dla kultury, zasadniczo wpływającą na pojmowanie świata przez jej członków; jest pryzmatem, przez który widzimy świat, siatką pojęć, w którą staramy się go złapać, aby zrozumieć. Czy zbieżność taka jak przedstawiona jest przypadkowa, a nawet jeśli, to czy odciska się to jakoś na naszym postrzeganiu rzeczonego „mięsa”? Należy dodać, że słowo to nie jest homonimem. Jego znaczenie pozostaje takie samo w obu przypadkach – oznacza ono nic mniej nie więcej, tylko martwe ciało – zmienia się jedynie kontekst. Czy nie mamy więc do czynienia z pewną poważną wewnętrzną sprzecznością na poziomie struktury naszego pojmowania? Dlaczego mięso jest mięsu nierówne i gdzie przebiega granica między jadalnym a wstrętnym?

Dzisiejszy człowiek, zwłaszcza żyjący w mieście, na codzień nie uświadamia sobie związku między radośnie brykającymi po łące cielętami, a hamburgerem w restauracji McDonalds. I nie nie wynika to z niewystarczającego zaangażowania Zielonych, wegetarian i innych opcji ekologicznych w głoszenie haseł „nie zjem niczego, co miało imię”, ale z zupełnego braku obecności pewnych obrazów w umyśle. Cielątko mianowicie istnieje – biega, ssie, skubie trawkę, dysponuje całym wachlarzem dostępnych dla cielątka zachowań analizowanych i przedstawianych dokładnie przez kanał Discovery i Animal Planet; cielątko istnieje w telewizorze. Cielątko istnieje u rodziny na wsi, istnieje za szybą samochodu mknącego przez szosę wśród pastwisk. Kotlet również istnieje, występuje w niezliczonych wersjach różniących się smakiem, kolorem, zapachem, temperaturą, wielkością. Można go znaleźć w restauracji, w sklepie, w lodówce. Rzeźnia natomiast pozostaje całkowitą terra incognita na mapach naszych skojarzeń myślowych. Barbara Ehrenreich pisze wprost, że ludzie Zachodu wolą dziś, by rzeź zwierząt odbywała się bez ceremonii i w ukryciu. Oznaczałoby to, że w naszej świadomości zgubiliśmy coś pomiędzy zwierzęciem, a kotletem.

Odpowiedzmy sobie na pytanie, dlaczego przetransformowanie żywej istoty w wybrany element garmażerki nie jest tym samym, co transformacja rudy żelaza w stal, albo węgla w miał węglowy, i dlaczego tak skwapliwie przystajemy na ukrywanie tego aktu przed naszymi oczami. Ludzie bowiem przyzwyczaili się dzielić elementy tworzące świat hierarchicznie. Przywołajmy tutaj drabinę bytów św. Tomasza z Akwinu: materia nieożywiona, rośliny, zwierzęta, człowiek, anioły i Bóg. Najniższe byty, „najdalsze od nas”, traktowane są więc całkowicie instrumentalnie – kamień może być kruszony, gaz spalany, metal kuty. Ich eksploatacja regulowana jest tylko prawami rynku. Rośliny są czymś więcej, należy im się pewien szacunek – nie powinno się ich, na przykład, niszczyć bez potrzeby. Zwierzęta są już bardzo blisko nas. Zbyt blisko, aby dysponować nimi bez żadnych skrupułów. Śledząc drabinę relacji dalej dostrzegamy, że w większości kultur przyjmuje się, iż jeden człowiek nie powinien nigdy dysponować dowolnie życiem drugiego, równego sobie człowieka – chyba, że kultura stratyfikuje dodatkowo społeczność i tym samym człowiek nie jest człowiekowi równym.

Trzeba zaznaczyć, że nie zawsze i nie wszędzie tak było. Anna Zadrożyńska, profesor w Katedrze Etnologii i Antropologii Uniwersytetu Warszawskiego, w książce „Światy, zaświaty – o tradycji świętowań w Polsce” pisze: „W Polskiej kulturze tradycyjnej jest dziś jeszcze wiele śladów świadczących, że niegdyś człowiek uznawał zwierzęta za istoty sobie niemal równe, może niekiedy nawet doskonalsze. Zwierzętom bowiem nierzadko przypisywano nadprzyrodzone rodowody i z tego powodu oczywiste kontakty z zaświatami.” Biorąc pod uwagę podobny sposób postrzegania świata zwierząt w kulturze celtyckiej, indiańskiej, aborygeńskiej, w kulturach rdzennie afrykańskich można przypuszczać, iż dopiero chrześcijaństwo, wraz ze słowami księgi genesis: „Rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełnijcie ziemię, i czyńcie ją sobie poddaną; panujcie nad rybami morskimi i nad ptactwem niebios, i nad wszelkimi zwierzętami, które poruszają się po ziemi!” (I Mojż.1, 28) rozpowszechniło przekonanie o podległości innych stworzeń żywych wobec człowieka. Simon Philippe de Vries zauważa jednak, cytując kolejny werset: „Potem rzekł Bóg: oto dałem wam wszelką roślinę wydającą nasiebie na całej ziemi i wszelkie drzewa, których owoc ma w sobie nasiebie: niech będzie dla was pokarmem! | Wszelkim zaś dzikim zwierzętom i wszelkiem ptactwu niebios, i wszelkim płazom na ziemi, w których jest tchnienie życia, daję na pokarm wszystkie rośliny. I tak się stało.” (I Mjż 1, 29 i 30), iż panowanie to nie oznaczało jeszcze przyzwolenia, na żywienie się nimi. Przyzwolenie takie ludzie dostali dopiero na mocy przymierza Boga z Noem po potopie, na górze Ararat, wraz ze słowami: „Wszystko, co się rusza i żyje, niech wam służy za pokarm; tak jak zielone jarzyny, daję wam wszystko.” (I Mjż 9, 3)

Dla Simona Philippe’a de Vries, jako rabina, istotne są jednak słowa, które padają potem: „Lecz nie będziecie jedli mięsa z duszą jego, to jest z krwią jego.” (I Mjż 9, 4). Z tego ustępu wynika konieczność wprowadzenia rytuału koszerowania – uczynienie mięsa koszernym oznacza całkwite usunięcie z niego krwi. Służy temu szechita, czyli rytualne zarzynanie zwierzęcia. Po pierwsze: zwierzę przeznaczone na rzeź musi zostać położone na ziemi – nie może być powalone, należy je też w miarę możliwości uspokoić. Szechita bowiem musi spełniać między innymi warunek bycia dokonywaną bez okrucieństwa i bez męczarni. Każde poważniejsze zranienie zwierzęcia przed szlachtowaniem czyni jego mięso rytualnie zakazanym. Zarzynania dokonuje się długim, gładkim, idealnie zaostrzonym nożem – sposoby sprawdzania jego ostrości są restrykcyjne i dokładnie określone. Rzeźnik będący wyznaczony przez rabinat do dokonania uboju traktowany jest jako człowiek w służbie Bożej, ubój jest zaś działaniem o charakterze liturgicznym: wyciągając rękę z nożem wypowiada on święte słowo, wznosi myśl do Przedwiecznego i dopiero tnie błyskawicznym ruchem przez miękką szyję. Zwierzę drga w agonii, przyczyniając się tym samym do wypływu krwi z ciała. Potem następuje bedika, czyli badanie. Rzeźnik posiada podstawową wiedzę, dzięki której może ocenić, czy zwierze nie było chore i czy jego mięso nadaje się do zjedzenia. Jeżeli któryś z powyższych elementów zostanie zaniedbany mięso uznane będzie za padlinę – newela. „A cokolwiek newela jest, nie jedzcie tego” (V Mjż 14, 21)

Restrykcje te spełniały ważną rolę w kreowaniu świadomości żydów; zaznaczały wyraźną granicę między człowiekiem a zwierzęciem zakazując mu jeść padliny. Mięso ze zwierząt upolowanych i porzuconych przez drapieżniki, jak i ze zwierząt zdechłych, pozostawało zawsze zakazanym. Jednak podstawą dla całego obrzędu było to, że „Używanie krwi jest odrażające. Nie ma nic nadto bardziej odrażającego. Aż dziesięć razy Tora przestrzega z wielką powagą, ażeby nie spożywać żadnej krwi. Krew to życie.(…)” („Obrzędy i zwyczaje żydów” Simon Philippe de Vries). Co więcej: „Nie tylko samo spożywanie krwi jest odrażające. To samo odnosi się do spoglądania na krew i obcowania z krwią. Należy, na ile to tylko możliwe, ograniczyć obcowanie z krwią; tak dalece, aż to obcowanie stanie się do pewnego stopnia nie do zniesienia. Wszak takie obcowanie czyni nieczystym. Może ono prowadzić do okrucieństwa.”

Widzimy zatem jak wielką wagę przypisywano samemu obcowaniu z krwią. Krew od zawsze była uważana za esecję życia, we krwi zawierała się pewna magia; sam widok krwi miał być podobno hipnotyczny, a jej przelewanie – na przykład na polu bitwy – zawsze wiązało się z pewnym doświadczeniem transu, takiego jak na przykład berserk znany wśród wikingów. Z krwią wiązała się też cała gama zabobonów i zmór, z czego najbardziej znane pozostały wampiry. Nocne potwory, przeklęci na wieczność nieumarli przemieszczający się pod postacią nietoperzy, wysysający z ludzi tą esencję życia pozostali w zbiorowej wyobraźni do dziś, a ich mit kreowany jest i wykorzytywany nieprzerwanie przez filmy, obrazy, gry fabularne i subkultury gotyckie. Najważniejszy jednak pozostaje fakt wyrażonego przekonania, że należy żyć we wstręcie do obcowania z krwią, które czyni człowieka nieczystym. Dlaczego? Prawdopodobnie ze względu no to, iż obcowanie z nią wiąże się z doświadczaniem śmierci. W ostatnim zdaniu jasno wyrażona jest obawa, iż oswojenie człowieka z takim doświadczeniem może mieć straszne skutki dla społeczności; może osłabić obawę przed przemocą, doprowadzić do jej spowszednienia. Reasumując: jednym z głównych motywów sakralizacji i rytualizacji aktu zabijania jest obawa przed pozbawieniem krwi i śmierci ich wyjątkowego znaczenia.

Rytuał składania ofiar zwierzęcych jest obecny niemal we wszystkich religiach. Ofiara jest w jego kontekście mostem pomiędzy wymiarem bogów i wymiarem ludzi, płaszczyzną na której spotykają się one i przenikają. Samo zwierzę jest „przesyłane” z jednego do drugiego, a dokonujący ofiary na krótki czas sam staje się właściwie równy bogom. Jest to w pewym sensie realizacja postulatu boga – nadającego życie – jako jedynego, który może je odbierać. Szczytowym momentem rytuału pozostawało zawsze zabicie zwierzęcia. W przypadku starożytnych Greków w momencie zadania ciosu obecne kobiety podnosiły przeraźliwy „ofiarny krzyk”, mający zagłuszyć śmierć. Następnie wróżono z wnętrzności, po czym ćwiartowano ofiarę, przy czym każdy produkt zwierzęcy miał swoje specjalne przeznaczenie. Ostatecznie, mięso spożywane było przez ofiarników. Dla bogów przeznaczony był zwykle dym ze spalonych resztek i to, co wyzwalało się przy zabiciu zwierzęcia – pewnego rodzaju ducha, energię. W tym kontekście ołtarz rozumiany może być jako rzeźnia, a akt ofiary – swojego rodzaju modlitwa przed jedzeniem. „Po każdej ofierze następuje posiłek” (Bruce Lincoln, „Death, war and sacrifice).

Walter Burkert stwierdził, iż zabijanie w ofierze stanowiło zwykle pierwsze i podstawowe doświadczenie świętości. Zaznaczał, że w starożytności rytuał ofiar zwierzęcych wywoływał bardzo silne, a nawet przerażające wrażenie. Angażował on i dotyczył wszystkich uczestniczących w równym stopniu – tak widzów, jak i mistrzów ceremonii. Poza spełnianiem takich społecznych funkcji jak tłumienie i kanalizacja agresji, rytualne zabijanie pozwalało im doświadczać transcendencji, czyli czegoś, co przekraczało ich samych. Istotne jest, że z tym społecznie usankcjonowanym, a nawet pożądanym widowiskiem wiązał się nieodłącznie element nabożnego lęku. Widzimy tu działanie takiego mechanizmu myślowego: jeżeli to stworzenie może być zabite, a było ono rozumiane jako substytut ofiary ludzkiej, widz pytał się „czemu nie ja?”. Lęk ten interpretoewany bywa również jako rodzaj poczucia winy. Według Rene Girarda rytuał ten stanowił przejaw dwóch przeciwstawnych postaw; z jednej strony był to święty obowiązek, z drugiej zaś – przestępstwo. To interesująca ambiwalencja odczuć społecznych – ofiara była postrzegana jednocześnie jako konieczność i wykroczenie moralne; morderstwo. Stąd potrzeba usprawiedliwiania albo też wypierania się tego czynu. Do obrzędów były więc włączane takie elementy jak: przepraszanie, opłakiwanie zwierzęcia, zanoszenie błagań do całego gatunku, aby nie szukał zemsty lub nawet karanie sprawującego ofiarę. Zdarzało się, że musiał on przejść po dokonanym obowiązku pokutę, wiążącą się np. z czasowym wygnaniem. Była to forma oczyszczenia z ciążącego na nim grzechu. Widzimy więc wyraźnie, jak znaczącą i specjalną rolę spełniał w różnych kulturach rzeźnik, a także jego narzędzia i miejsce, w jakim dokonywano ofiary.

Zestawmy to z sytuacją w jakiej się znajdujemy. Wielkie masarnie zatrudniające rzesze ludzi wykonujących machanicznie swoją codzienną pracę. Narzędzia spełniające jedynie funkcję zadawania śmierci: noże, elektryczne pałki, bez żadnych znamion specjalnego znaczenia. Cała machina bazuje na zwierzętach rzeźnych pozbawionych znaczenia, osobowości, prawa do zaistnienia w świadomości społecznej. Jeżeli zabijane w celu spożycia świenie, krowy, cielęta, kurczaki, są zepchnięte ze statusu istot podobnych człowiekowi do warzyw, które trzeba wyhodować w najekonomiczniejszych warunkach i wykorzystać z największym zyskiem, to ich śmierć automatycznie również traci znaczenie. Kolejną różnicą między tradycyjnym modelem uboju, a sytuacją mającą miejsce we współczesnych zakładach mięsnych, jest podejście do kwestii rozdysponowania ciała zwierzęcia. W starożytnej Grecji mieliśmy doczynienia ze ściśle określonym przeznaczeniem każdego organu. Martwe zwierzę musiało zostać całkowicie unicestwione, przy unikanu jakiegokolwiek marnotrawstwa. Czy to poczucie konieczności stuprocentowego wykorzystania ofiary mogło wynikać z szacunku dla poświęconego życia? Tymczasem współcześnie nie mamy możliwości skontrolowania rzeźni w zakresie gospodarowania uzyskanymi tkankami i organami. Jedyną gwarancją pełnego wykorzystania ciała zwierzęcia dla nas, jako konsumentów, jest wola zysku właściciela zakładu, który nie chcąc marnować pozostałych mu resztek i elementów gorszych gatunkowo odsprzedaje je innym producentom. Ostatecznie znajdują się one w produktach mięsnych gorszych gatunkowo, np. parówkach, w pokarmie dla psów i kotów, a także – co doprowadziło do niedawnej epidemii BSE – w postaci mączki kostnej w pożywieniu dla samych zwierząt rzeźnych. W tej sytuacji zanika bezpieczna granica między recyclingiem a kanibalizmem.

Producenci żywności mięsnej stają więc przed nie lada wyzwaniem: jak stworzyć pozytywny wizerunek swoich produktów? Morliny, lider na polskim rynku, w swoich telewizyjnych spotach reklamowych wykorzystują głównie przedstawienia radosnych, zajadających się kolorowo opakowanymi wędlinkami dzieci. Pokazywane są one, kiedy ukradkiem sięgają po plasterek szynki korzystając z nieuwagi rodziców. Wydaje się to zupełnie nieprzystające do natury samego mięsa, które jak wskazałam, wiąże się raczej z tabu śmierci i posiada ambiwalentne cechy, właściwe raczej „zakazanemu owocowi”. Dziecięca ufność i radość są w tym kontekście wyjątkowo nietrafionym wyborem. Dodatkowo sprawę utrudniają organizacje takie jak PETA (People for the Ethical Treatment of Animals), organizując akcje takie jak „Holokaust na twoim talerzu”, „Meet your Meat”. Zauważmy jednak, że w świetle przedstawionych przeze mnie argumentów określanie sytuacji jako holokaust jest w zasadzie niewłaściwe, kiedy uświadomimy sobie, że słowo to pierwotnie oznaczało ofiarę całopalną składaną w starożytności przez żydów. Problem profanacji i pozbawienia znaczenia, wyłączenia szerokich rzesz z oczyszczającego aktu uczestnictwa pozostaje niezauważony, a w każdym razie nienagłośniony. Niemniej jest to część światopoglądu wegetariańskiego, który słusznie kojarzony jest z filozoficzno-religijną myślą dalekiego wschodu i mistycyzmem. To strach przed profanicznością „zachodniego” stylu życia skłania niektórych ludzi do zaprzestania jedzenia mięsa w ogóle.

Bibliografia:

Barbara Ehrenreich „Rytuały Krwi. Namiętność do wojny. Geneza i historia.”, 2001

Rabin Simon Philippe de Vries „Obrzędy i symbole żydów”, Kraków 1999

Juliet Gellatley i Tony Wardle „Milcząca arka. Mięso – zabójca świata.”, Opole 1996

cytaty ze starego testamentu w przekładzie opracowanym przez Komisję Przekładu Pisma Świętego, wydanym przez Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne, Warszawa 1975

Aletta Biersack „Od 'nowej ekologii’ do nowych ekologii” w „Badanie kultury. Elementy teorii antropologicznej – kontynuacje” pod redakcją Mariana Kempnego i Ewy Nowickiej, 2004

oraz wykład monograficzny „Dar i ofiara we współczesnych wyobrażeniach politycznych” dr Krzysztofa Kowalskiego, 2004

Nadesłał/a: medusa