Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone

„Historia zwierząt jest historią naszego spojrzenia na nie” – Boris Cyrulnik.
Powyższe słowa należą do francuskiego psychologa i neurologa, który część swojej naukowej pracy jako etolog poświecił również badaniu zwierząt. Jego rozważania były o tyle fascynujące, że nie ograniczały się jedynie do rejestrowania i opisywania zachowań poszczególnych gatunków. Na podstawie wyników badań starał się w sposób całościowy ująć problemy dotyczące zwierząt i naszego stosunku wobec nich.

Zdecydowana większość badaczy, którzy kiedykolwiek zajmowali się zoologią, etologia, psychologią czy dziedzinami pokrewnymi i miała kontakt ze zwierzętami w ten czy inny sposób poruszała problem naszych relacji z nimi. Desmond Morris – który mówił o umowie zawartej z naszymi krewniakami, a następnie brutalnie przez nas złamanej, Vitus B. Droscher, który rzeźnie nazywa obozami zagłady, Jane Goodall, która nasz stosunek wobec zwierząt określiła mianem hańby gatunku ludzkiego to tylko niektóre przykłady. Ludzie, którzy w jakikolwiek sposób mieli w życiu bliższy kontakt z innymi gatunkami rzadko pozostają obojętni wobec krzywdy jaka jest codziennym udziałem milionów zwierząt. Nieraz muszą oni konfrontować swoje nowe doświadczenia z dotychczasowymi, nabywanymi od dziecka, stereotypami i schematami myślowymi, dotyczącymi zwierząt. Nagle okazuje się, że szympansy świadome są emocji swoich towarzyszy, makaki odmawiają spożywania pokarmu gdy łączy się to z cierpieniem ich pobratymców, nurzyki pomagają swoim sąsiadom w wychowaniu dzieci, a pawiany zastępują pasterzy i z poświęceniem zajmują się powierzonymi im kozami. Tymczasem dotychczasowe podejście nie pozwalało na wysuwanie tego rodzaju przypuszczeń. Zwierzęta w zależności od sytuacji były domowymi ulubieńcami, obiadem na talerzu, bezdomnym włóczęgą bądź też pięknym okazem w zoo. Klasyfikowaliśmy je i ocenialiśmy zależnie od tworzonych przez nas kontekstów. Wartościowaliśmy ich życie – raz brutalnie wykorzystując, innym razem otaczając troskliwą opieką. Byliśmy na zmianę panami wszelkiego stworzenia i dobrodusznymi opiekunami rzekomo „mniejszych” braci. Zwierzęta są stale uzależnione od naszego poglądu na nie, w olbrzymiej większości nacechowanego absolutną ignorancją. Nie mogą liczyć na obiektywizm i poszanowanie bo miast starać się poznać i zrozumieć ich świat definiujemy go na wzór własnego. Ta swoista choroba, tocząca ludzkość od stuleci, której głównym objawem jest gatunkowy szowinizm to antropocentryzm.

Czym właściwie jest antropocentryzm? Według powszechnie przyjętej definicji stanowi on pogląd filozoficzny, często uzupełniany racjami religijnymi, według którego człowiek stanowi centrum świata, a w skrajnej wersji jego cel. W wersji teologicznej zaznacza się metafizyczną stronę ludzkiego istnienia – duszę, odmawiając jej jednocześnie wszelkim innym stworzeniom, będącym jedynie uzupełnieniem ludzkiej egzystencji. Same w sobie nie stanowią odrębnej wartości. Ich istnienie jest zawsze definiowane w odniesieniu do człowieka. W tak postrzeganej rzeczywistości są one tylko kolejnym elementem pozwalającym ludzkości na rozwój i zaspokojenie własnych potrzeb. W przeciwieństwie do człowieka, który a priori stanowi wartość bezwzględną, pozostałe gatunki nabywają uprawnień w zależności od sytuacji lub są też ich całkowicie pozbawiane, absolutnie niezależnie od siebie. Najbardziej dobitnie zaznaczyli to już starożytnie sofiści w swym słynnym aforyzmie – „człowiek jest miarą wszechrzeczy”.

Słowa te najlepiej ujmują całą naturę i istotę antropocentryzmu, dla którego inny świat, inne doświadczenie, inny punkt widzenia poza ludzkim jest niedopuszczalny. Pogląd ten widoczny był jak widać już u myślicieli starożytnych. Przez kolejne stulecia, aż po dzień dzisiejszy kształtował i kształtuje on nasze spojrzenie na świat i stosunek do zwierząt.

Choć od czasów antycznej Grecji minęło ponad 2000 lat wciąż żywe jest przekonanie o wyższości gatunku ludzkiego. Choć coraz trudniej utrzymać go na gruncie naukowym, nadal jest dominującym nurtem światopoglądu, nie tylko, religijnego. Poza tym bowiem, że antropocentryzm definiuje nasze spojrzenie na świat, niejako definiuje również nas samych. Stanowi o wartości i sensie naszego życia. Przez całą naszą historię pozwalał nam zdystansować się od natury i nadać nam nową jakość. Tym trudniej rozstać się z wizją człowieka – Pana planety.

Antropocentryzm objawia się bowiem na bardzo wielu płaszczyznach. By jednak uświadomić sobie to zagadnienie w szerszej perspektywie musimy odwołać się do historii. Cała idea antropocentryzmu opiera się hierarchizacji. Byty mniej doskonałe służyć miały bytom doskonalszym. To jest ich życie było cokolwiek warte tylko w odniesieniu do bytów ponad nimi, dla których zostały one stworzone. Pogląd ten jasno wyraził Arystoteles w słowach: „rośliny istnieją dla zwierząt, zwierzęta zaś dla człowieka”. Usprawiedliwiało to ich eksploatację. Nie wystarczyło jednak by uspokoić sumienie. Należało jeszcze zdeprecjonować swoje ofiary. Podobnie jak podczas wojny żołnierze dehumanizują swoich przeciwników, tak ludzie musi zdewaluować wartość innych zwierząt. Pozwalało to nie tylko uwolnić się od wszelkich konfliktów moralnych ale też jeszcze bardziej wzmocnić pozycję człowieka jako bytu doskonałego – jedynego obdarzonego inteligencją i świadomością.

W tym kontekście definiowanie zwierząt jako maszyn, bezrozumnych automatów nikogo nie dziwiło. Było jedynie logiczną konsekwencją wcześniejszych poglądów na wyjątkowość istoty ludzkiej. Tak dla Kartezjusza jak i dla Kanta zwierzęta stanowiły jedynie środek do celu, którym był człowiek. Uznani dziś myśliciele czy filozofowie większość swych teorii i założeń opierali na antropocentrycznej wizji świata. Tylko bowiem świadomość własnej wyjątkowości dawała im powody do szukania odpowiedzi na odwieczne pytania o sens i cel życia – ludzkiego rzecz jasna. Epoki dla historii ludzkości przełomowe – takie jak np. renesans – nie przyniosły w tej kwestii żadnego rozwiązania. Pogorszyły sytuacje i dały do ręki zwolennikom wyższości ludzkiego życia potężną broń – humanizm. Pogląd, który współczesny filozof John Gray określił słusznie jako „świecką religię” – zeświecczałą wersję religijnych dogmatów o panowaniu człowieka. To co do tej pory opierało się w większości na przesłankach metafizycznych i teologicznych, znalazło swoje miejsce w racjonalnej i świeckiej wizji świata. Zachwyt nad możliwościami ludzkiego umysłu kazał ignorować wszelkie przejawy inteligencji u innych zwierząt. Chociaż humanizm kojarzy się pozytywnie, jako idea przeciwdziałająca niewolnictwu czy nietolerancji odznaczająca się szacunkiem dla każdego człowieka to u jego źródeł leży wciąż to samo chore przekonanie o wyższości gatunku ludzkiego. Gdyby pozbawić człowieka, niesprawiedliwie nadanej mu, korony wszelkiego stworzenia humanizm nie znalazłby żadnego punktu zaczepienia. Po raz kolejny budowaliśmy swoją moralność na krzywdzie innych. Ideologiczne ograniczenia humanizmu nie pozwalały wyjść poza ludzki punkt widzenia. Nie pozwalają na to do dzisiaj. Wszak nieraz w historii ludzie zabiegali o lepsze traktowanie zwierząt. Rzadko było to jednak podyktowane współczuciem czy sprawiedliwością. Znęcanie się nad zwierzętami mogło w konsekwencji prowadzić do krzywdzenia ludzi. Tym samym mówiąc o szacunku do zwierząt miano na myśli wyłącznie dobro człowieka.

Musimy sobie uświadomić, że wirus antropocentryzmu miał zgubne skutki nie tylko dla przyrody i innych zwierząt ale także dla człowieka. To on stojąc na straży „świętości” ludzkiego istnienia latami hamował postęp nauki. Jakikolwiek fakt, który mógłby podważyć dominującą rolę człowieka w świecie był tępiony z całą bezwzględnością. Teoria Kopernika, która odbierała Ziemi, a tym samym ludziom centralne miejsca we wszechświecie, teoria ewolucji, która odważyła się zasugerować nasze powiązanie ze światem zwierzęcym to tylko przykłady najbardziej znaczące. Kiedy Desmond Morris postanowił w 1967 roku wydać „Nagą małpę” – książkę która rozpatrywała człowieka z punktu widzenia zoologi jako jeszcze jeden gatunek zwierzęcia, integralną część przyrody – rozpętała się prawdziwa burza. Pozycja została przez Kościół zakazana w kilku krajach, a jak wspomina sam autor jej nielegalne egzemplarze konfiskowano i palono. Ludzie po raz kolejny poczuli się poniżeni. Tego typu przykładów można by mnożyć w nieskończoność. W rzeczywistości w historii mnóstwo było ludzi, którzy odmawiali racji poglądom wyrosłym z idei antropocentryzmu, ale społeczny ostracyzm i ewentualne konsekwencje publicznego głoszenia swoich przekonań skutecznie zniechęcały ludzi do podejmowania jakichkolwiek działań. Nieliczni filozofowie i naukowcy, którzy odważyli się zakwestionować święty dogmat o panowaniu człowieka ginęli w morzu wiecznych zabobonów i pseudo naukowych dyskusji. Mówienie o zwierzętach w kontekście ich praw budziło jedynie politowanie i pusty śmiech. Ten dziwaczny dyskurs ukształtował w dużej mierze także nauki zajmujące się naturą i charakterystyką zwierząt, które z samej swej definicji powinny być obiektywne i pozbawione jakichkolwiek uprzedzeń względem obiektów swoich badań. Pomimo to od lat środowisko to zdominowane jest przez wszelkiej maści behawiorystów dla, których jakiekolwiek przejawy inteligencji czy świadomości zwierząt to jedynie mechaniczne i wyuczone odruchy. Pomimo swej pozornej naukowości behawioryzm przestrzega przed próbą badania i rozstrzygania kwestii świadomości u zwierząt, którą traktuje jako rzecz nieistotną. Nie pozwala tym samym dociec obiektywnej prawdy i wyzwolić się z ideowych ograniczeń nadanych nam przez antropocentryzm i humanizm. Kiedy w roku 1984 Donald R. Griffin, twórca etologii poznawczej, zdecydował się opublikować swoją książkę pod tytułem „Animal Thinking” w środowisku naukowym zawrzało. Behawioryści stojący na straży ideologicznego status quo podnieśli szum jakoby autor starał się ”uczłowieczyć zwierzęta”. Kolejne jego prace jak „Animal Structure and Function” czy przetłumaczone na polski „Umysły zwierząt” budziły nie mniejszą sensację. Po blisko 150 latach po opublikowaniu „O powstawaniu gatunków” Darwina ktoś po raz kolejny odważył się podnieść rękę i poddać w wątpliwość uprzywilejowaną pozycję człowieka. Sprawa była tym poważniejsza, że kwestia dotykała samego sedna ideologii antropocentryzmu – rozróżnienia ludzi od zwierząt.

Griffin, jak i wielu innych zoologów, biologów czy etologów dowodziło, że człowiek stanowi jedynie jeden z milionów gatunków zwierząt zamieszkujących naszą planetę. Wszystkie nasze, na pierwszy rzut oka wyjątkowe cechy jak inteligencja czy świadomość, dzielimy w większym czy mniejszym stopniu z innymi gatunkami. W tym kontekście mowa o „uczłowieczaniu zwierząt” zdaje się czymś na wskroś absurdalnym. Niemniej doskonale oddaje naturę naszych wiecznych uprzedzeń względem zwierząt. Ktoś staje się wart naszej uwagi dopiero gdy podniesiemy go do naszej rangi, a więc „uczłowieczymy”. Z drugiej strony kłócić się będzie to z naszą wizją Pana planety. Człowiek bowiem zgodnie z dotychczasowymi wytycznymi zwierzęciem nie jest. Przyrównanie go do zwierzęcia jest hańbą i obelgą. Z drugiej strony przyrównanie zwierząt do ludzi jest niedopuszczalną herezją. Po raz kolejny wszelkie dywagacje i dyskusje obracają się wokół człowieka i nie wnoszą tym samym nic nowego. Jednak idea „przyrównywania” kogokolwiek jest z gruntu chybiona. Świadomość szympansa nigdy bowiem nie będzie świadomością ludzką i na odwrót. Podobnie świadomość słonia nie będzie świadomością goryla. Świadomość jak i wszelkie inne cechy są stopniowalne, w zależności od rozwoju gatunku. Błędem, i skrajnym zadufaniem jest sądzić, że świadomość w każdym wypadku oznacza to samo co u ludzi. Tego jednak nauczył nas antropocentryzm. Patrzeć i badać świat przez pryzmat człowieka. Doświadczenia ludzkie są w tym kontekście jedynymi możliwymi rodzajami doświadczeń. Co w praktyce oznacza, że dopóki owczarek niemiecki nie będzie w stanie polecieć kosmos i obejrzeć „Klanu” nie mamy prawa w jego wypadku mówić o jakiejkolwiek świadomości. Nie istnieje jednak jeden jedyny i słuszny świat ludzki.

Tyle światów ile gatunków. Ludzki charakter doświadczeń mentalnych nie jest wcale najdoskonalszym. Nietoperze żyją w świecie ultradźwięków, węże potrafią rejestrować termiczny profil ofiary, wieloryby komunikują się na częstotliwości niedostępnej ludzkim uszom, mucha jest w stanie zarejestrować 100 obrazów na sekundę, ponadto widzi w świetle spolaryzowanym i ultrafiolecie, włoski czuciowe pluskiew potrafią wyczuć różnice temperatur wyrażającą się w setnych częściach stopni Celsjusza, jeżyki dzięki wewnętrznemu „tele-barometrowi” potrafią omijać obszary deszczowe i szukać sprzyjającej pogody. Doświadczenia będące udziałem innych gatunków są dla nas niedostępne. Podobnie jak świat pszczoły będzie niedostępnym dla świata lwa. Wartościowanie ich w jakimkolwiek sensie jest bezcelowe. Powstały one jako element adaptacyjny do specyficznego środowiska. W tym też środowisku są najlepszymi z możliwych. Także i nasze zdolności poznawcze powstały na drodze ewolucyjnej, jako niezbędne do przetrwania w nowym otoczeniu. Powszechne dziś rozróżnienie pomiędzy człowiekiem, a zwierzęciem ma charakter wyłącznie ideologiczny. Nie sposób bowiem w jakichkolwiek teoretycznych dywagacjach uniknąć tak zwanych „przypadków skrajnych”, o których wspominał już Peter Singer. Człowiek upośledzony umysłowo może być mniej sprawny intelektualnie od niejednego szympansa. Jeśli dopuszczamy brutalne eksperymenty na zwierzętach tylko dlatego, że mają mniejszy poziom świadomości, dlaczego nie pozwalamy na tego typu praktyki wobec noworodków, które również swoimi możliwościami nie dorównują osobnikom dorosłym? Slogany o wrodzonej godności, z niewiadomych powodów nie przysługującej na przykład królikom, są jedynie wyrazem ideologicznego zacietrzewienia – irracjonalnej próby obrony skompromitowanej już idei antropocentryzmu. Poprowadzenie granicy, z jednej strony której znajdą się wszyscy ludzie, a z drugiej wszystkie pozostałe zwierzęta jest niemożliwa. Żadna cecha charakterystyczna dla danego gatunku nie jest udziałem wszystkich jego przedstawicieli. Nie wszyscy ludzie są tacy sami, zarówno pod względem charakteru jak i zdolności mentalnych. Podobnie jak pozostałe zwierzęta różnimy się od siebie. Ludzki punkt widzenia zakłada jednak wobec nich krzywdzącą generalizację. Ta jak wiadomo, nieraz prowadziła w historii do brutalnej dyskryminacji i przemocy. Nie inaczej jest i tym razem. Szowinizm gatunkowy jest jedynie logiczną konsekwencją idei antropocentryzmu.

Ze smutkiem musimy przyznać rację słowom Borisa Cyrulnika, zacytowanym na początku artykułu. Od stuleci zwierzęta uzależnione były od naszych kaprysów, zachcianek, idei, bezmyślności i głupoty. Nie miały prawa do własnego życia i świata. Stanowiły jedynie dopełnienie ludzkiej egzystencji. Zwierzęta jednak nie są ani automatami, ani bogami, ani idolami. Są zwierzętami. Fenomenem biologicznym na nie mniejszą skalę niż my – ludzie. Odrębnymi jednostkami ze swoimi pragnieniami i potrzebami – często dla nas – zupełnie niepojętymi i niezrozumiałymi. Obracającymi się w różnych światach – mentalnych i zmysłowych, których łączy wspólna dla nas wszystkich zdolność odczuwania bólu i cierpienia. Dopiero kiedy to zrozumiemy, kiedy przełamiemy odwieczny mur ignorancji wyrosły na krzywdzącej ideologii antropocentryzmu, będziemy w stanie spojrzeć na nie ich oczami, porzuciwszy jedyny i słuszny ludzki punkt widzenia. Szersze spojrzenie na kwestię praw zwierząt, wyzbyte nagromadzanych przez wieki stereotypów i uprzedzeń jest niezbędne jeżeli idea wyzwolenia zwierząt ma się kiedykolwiek ziścić, a nie pozostać jedynie pustym sloganem.

Nadesłał/a: Emil_Stanisławski