Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone

O konieczności ochrony środowiska naturalnego mówimy wszyscy, ale czy oznacza to, że rzeczywiście dbamy o ekologię? – zastanawia się Magdalena Orzechowska na łamach „Przeglądu”…

Zakręćmy kurek, gdy myjemy zęby

W latach 90. w Polsce powstawały liczne ruchy ekologiczne alarmujące o dramatycznej sytuacji środowiska naturalnego i o konsekwencjach eksploatowania zasobów naturalnych. Ich akcje nagłaśniane przez media gromadziły młodych ludzi chcących coś zmienić. 10 lat później głos organizacji walczących na rzecz środowiska zdecydowanie osłabł, ale nie dlatego, że zrobiono już wszystko. Ruchy ekologiczne są słabe, bo nie chce się nam angażować się w ich prace. Dawna młodzież wyrosła z ideałów i poświęciła się zarabianiu pieniędzy. A troska o przyrodę wymaga rezygnacji z często bezrefleksyjnej wygody, do jakiej się przyzwyczailiśmy.
Zdaniem ekologów, największymi grzechami, jakie popełniamy przeciwko środowisku naturalnemu, są

bezmyślność i wygodnictwo.

Ile osób idących do sklepu bierze z sobą torbę na zakupy? Ile osób sięgających po reklamówkę ma w ogóle świadomość, jak długo będzie się ona rozkładać w środowisku? Trudno wprawdzie dostać wyśmiewane swego czasu płócienne siatki, ale każdy może kilkakrotnie użyć starej reklamówki, zamiast za każdym razem brać ze sklepu nową. Komu chce się targać do domu sok czy mleko w szklanej butelce, skoro lżej będzie, gdy kupimy ten sam produkt w szkodliwym dla środowiska kartonie. Niestety, pokutuje też w społeczeństwie przekonanie, że makulaturę czy butelki do skupu oddają wyłącznie biedni, a przecież nikt nie chce się czuć gorszy, woli więc wyrzucić szklane opakowanie i gazetę wraz z innymi odpadkami do kosza. Nie wszyscy mają w pobliżu miejsca zamieszkania pojemniki do segregacji śmieci. A nawet jeśli mają, to często nie chce się podzielić odpadków. Do zachowań proekologicznych nie zachęcają też informacje, że i tak nie jesteśmy w stanie przerabiać odpadów. Według statystyk, 98% śmieci komunalnych trafia na wysypiska, a tam ulegają niebezpiecznych dla przyrody, niekontrolowanym procesom fizycznym, chemicznym i biologicznym. Tylko z wysypisk śmieci co roku ulatnia się do atmosfery 677 tys. ton groźnego metanu.
W pogoni za wygodą zakładamy w domach i biurach klimatyzację, nie zastanawiając się, jakie konsekwencje będzie to miało dla przyrody. Do pracy wolimy jechać

własnym samochodem niż autobusem,

nie przejmując się zanieczyszczeniem powietrza ani wzrostem poziomu hałasu. W stosunku do roku 1980 liczba samochodów osobowych potroiła się. Wskaźnik motoryzacji przekroczył 220 pojazdów na 1000 mieszkańców, a w niektórych miastach osiągnął nawet 400. Tymczasem, według raportu Instytutu na rzecz Ekorozwoju z rur wydechowych wylatuje 27 mln ton dwutlenku węgla. Emisja dwutlenku azotu z pojazdów stanowi 42% jego łącznej emisji krajowej.
Zdecydowanie łatwiej do nas trafić poprzez kieszeń niż serce. Jeśli nie musimy płacić za wodę, zazwyczaj lejemy ją bez opamiętania. Wprowadzenie liczników na wodę ograniczyło marnotrawstwo. O skali nawet nie mamy pojęcia, tymczasem do mycia zębów – jeśli nie zakręcimy kurka – używamy ok. 5 litrów, a do spłukania wody w ubikacji aż 10! Wzrost cen za energię elektryczną wymusza gaszenie świateł w pomieszczeniach, w których nikogo nie ma, albo używania żarówek energooszczędnych.
Wprawdzie naszej mentalności nie zmienią jednorazowe akcje typu „Sprzątanie świata”, gromadzące zresztą głównie młodzież i dzieci, ale są ważnym sygnałem, że coś należy zmienić w naszym postępowaniu. A dla uczestników mogą być przeżyciem, które nauczy ich dbania o otaczający świat.
Lubimy mówić o sobie jako o tych, którzy myślą o przyszłych pokoleniach, dbają, aby ich przyszłość była lepsza. Ale wciąż nie możemy zrozumieć, że to, co robimy teraz środowisku, odbije się na naszych dzieciach i wnukach.

Źródło: Przegląd (18/2002), Magdalena Orzechowska