Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone

Na Wegetarianie.pl rozmawiamy z lekarzem specjalizującym się w dziedzinie homeopatii i Medycyny Chińskiej, autorem i wydawcą publikacji z zakresu homeopatii i profilaktyki zdrowotnej oraz uzdrawiania poprzez zmianę stylu życia i głodówkę leczniczą. Anna Sosnowska posiada ponad 20-letnie doświadczenie w dziedzinie stosowania diety wegetariańskiej, zwłaszcza w okresie ciąży i karmienia piersią. Jest mamą pięciorga dzieci.


Posiada Pani duże doświadczenie z zakresu stosowania diety wegetariańskiej, również w okresie ciąży i karmienia piersią. Jakie są Pani obserwacje w tym zakresie? Czy dieta wegetariańska i wegańska nie stanowi zagrożenia na etapach życia, które dodatkowo obciążają organizm? Innymi słowy, czy kobieta w ciąży i kobieta w okresie karmienia piersią może z powodzeniem stosować tego typu dietę nie martwiąc się o niedobory i ewentualne konsekwencje?

Osobiście sformułowałabym to pytanie przeciwnie: czy kobieta w ciąży i kobieta w okresie karmienia piersią może z powodzeniem stosować tradycyjną dietę mięsną nie martwiąc się o niedobory i ewentualne konsekwencje? Otóż jak dowodzą liczne badania naukowe – nie. Przemawia za tym wiele obiektywnych faktów, jak choćby ten, że rzadko która ciężarna opuszcza dziś gabinet lekarski bez recepty na jakieś suplementy, a już rutyną stało się podawanie ciężarnym żelaza. Co więcej większość współczesnych autorytetów medycznych uznaje konieczność wdrożenia sztucznej suplementacji już na trzy miesiące przed poczęciem!
Co jest przyczyną niedoborowego stanu współczesnych ciężarnych (w bardziej pierwotnych cywilizacjach kobiety rodzą/rodziły i wykarmiały piersią liczne dzieci, pomimo ubogoskładnikowej i dość monotonnej diety, pomimo braku sztucznej suplementacji)? Szereg czynników. Pierwszym jest paradoks – im więcej jemy tym bardziej jesteśmy niedożywieni. Prze-karmienie powoduje przeciążenie a potem uszkodzenie mechanizmów przyswajania i detoksykacji, co skutkuje powszechnymi dziś zaburzeniami wchłaniania z jednej strony i odkładania złogów i toksyn w ciele – z drugiej. Przekarmienie jest ponad to jedną z głównych przy-czyn wszechobecnego tzw. Zespołu Przewlekłego Zmęczenia. Masywny dowóz energii po-woduje jej niedobór? Czy to możliwe? Tak, możliwe i logiczne. Przyswojenie, odtrucie i wydalenie bądź odłożenie tego wszystkiego, co w siebie wepchnęliśmy, a co wcale organizmowi nie było potrzebne dokonuje się ogromnym nakładem energii i środków (witaminy, mikroelementy itp.) stąd następowy brak energii i objawy rozmaitych niedoborów. To tak jakby ktoś notorycznie robił za duże zakupy spożywcze. Będą one gnić w lodówce a potem trzeba będzie więcej płacić za wywóz śmieci. Jeśli jesteśmy przy śmieciach – w prawidłowym odżywianiu nie chodzi o ilość jedzenia ale o jego jakość. Co z tego, że zjemy obfite śniadanie złożone np. z płatków kukurydzianych z krowim mlekiem i białej bułeczki z żółtym serem, szynką i pomidorem? W takim przykładowym śniadaniu 80% to były śmieci, toksyny i wypełniacze, których odtrucie i wydalenie będzie wymagało sporych nakładów energetycznych oraz zużycia licznych enzymów a tym samym koniecznych do ich produkcji witamin i mikro-elementów. Jeśli nie dostarczyliśmy ich w diecie to organizm zaczerpnie je z rezerw o ile takowe posiadamy. Jeśli nie to odłoży je w wewnętrznym śmietniku: tkance tłuszczowej, ściance naczyń, stawach itp.

Powyższe przykładowe śniadanie tradycyjne naraża ponad to dziecko na wystąpienie alergii na mleko krowie w postaci najpierw szorstkich policzków, potem katarów, kaszlu a nawet astmy (nawet akademiccy lekarze zalecają obecnie rezygnację z mleka krowiego podczas ciąży i karmienia), wczesny rozwój miażdżycy (ser żółty, szynka, masło), cukrzycy (biała mąka, cukier w pieczywie i płatkach kukurydzianych), wyrodnienia stawów (szynka), nadpobudliwości (cukier, mięso) itp. Ponieważ charakter tego śniadania jest wybitnie zakwaszający, będzie ono powodowało m.in. osłabienie zębów i kości zarówno u matki, jak i u dziecka a to z powodu związanej z kwasicą ucieczki z tych struktur wapnia. W śniadaniu tym brakuje: błonnika, biokatalizatorów, witamin zwłaszcza kwasu foliowego, wit. grupy B, E, mikroelementów zwłaszcza przyswajalnego wapnia, magnezu i chromu.

Brakuje antyoksydantów, tak ważnych w procesach neutralizacji szkodliwych wpływów środowiska.

Równocześnie upieczony na suchej patelni placek orkiszowy z mąki z pełnego ziarna zabezpiecza w 100% poranne potrzeby tak dziecka jak i dorosłego nie stwarzając ryzyka żadnego z w/w stanów. I wcale nie potrzeba wielu składników i dań. Ważne jest aby na przestrzeni kolejnych dni rotować produkty spożywcze. (Dziś chlebki orkiszowe, następnego dnia kasza gryczana a kolejnego np. owsianka. Im mniej składników namieszamy im mniej dań spożyjemy na raz tym dokładniej i łatwiej organizm przyswoi to, co trafi do żołądka i oczywiście tym mniej zużyje na to energii. Doskonałym śniadaniem jest świeża fasola lub jakakolwiek inna roślina strączkowa solo. Można polać masłem lub oliwą dla smaku i wystarczy. Moje dzieci tak jedzą, są zdrowe, rosną, rozwijają się, dwójka już studiuje.

Jak nie trudno się zorientować, model żywienia, który przedstawiam odbiega znacznie od tego, jaki sugerują dostępne na rynku poradniki kulinarne. Jednak tylko rozsądna dieta wege służy zdrowiu. Wielu zwłaszcza początkujących wegetarian zamiast poprawy zdrowia po rezygnacji z mięsa obserwuje jego pogorszenie, np. wzrost podatności na infekcje czy narastające osłabienie. W naszej otwartej wege kuchni, którą prowadzimy latem gościmy różne „odmiany” wegetarian z weganami włącznie i nieraz załamujemy ręce widząc jak w dobrej wierze ludzie sami niszczą swoje zdrowie. Najczęstsze błędy to:

1) Dziwna fobia na punkcie niedoboru białka czy aminokwasów skutkująca mieszaniem na siłę zbyt dużej ilości składników np. jeśli tacy ludzie jedzą rano coś w rodzaju owsianki to koniecznie używają płatków z kilku zbóż, do tego wrzucają garściami migdały, orzechy, rodzynki, siemię, sezam i co tam się jeszcze nawinie a następnie polewają to jeszcze mlekiem – jest to bardzo smaczne i dobre raz w miesiącu ale spożywane codziennie dramatycznie przeciąża układ pokarmowy i niestety większość z tej mieszaniny i tak ląduje w stolcu. Podobnie menu barów sałatkowych – 6 wieloskładnikowych sałatek w tym fasola, ziemniaki, makaron, kiełki i np. ser żółty, wszystko na zimno popite zimnym sokiem – smaczne od czasu do czasu latem ale mało przyswajalne, wychładzające, odżywcze ale dla naszych drożdży (Candida).
2) Brak dostosowania diety do klimatu i pory roku. Surowizny są dobre w lecie, zimą jednak potrzebujemy ognia a w wilgotne jesienne dni rzeczy osuszających a nie wodnistych. Tu podstawowa wiedza z zakresu wschodniej dietetyki może okazać się przydatna (gotowanie wg. pięciu przemian).
3) Jedzenie produktów zbyt mocno przetworzonych. Choć ze względu na przyzwyczajenia naszych gości serwujemy im od czasu do czasu wege-kotlety typu kotlet z warzyw czy kaszy, osobiście preferuję warzywa czy zboża w formie jak najmniej przetworzonej. Te wszystkie wyszukane dania, różne papki, pasty, mielonki a zwłaszcza kotlety, które wymagają po ugotowaniu półproduktu dalszego smażenia na tłuszczu to jedynie podnieta dla naszego podniebienia ale z jadłospisu, zwłaszcza kobiety ciężarnej raczej bym je wykluczyła jako średnio odżywcze za to dość obciążające mechanizmy trawienno-detoksykujące.
4) Niektórzy rezygnują z jakichś powodów z jedzenia mięsa pozostając przy dawnych zwykle nieprawidłowych nawykach żywieniowych. Oczywiście w takiej sytuacji ryzyko niedoborów tylko wzrasta.
5) I na koniec kwestia, która być może jest najbardziej znacząca. Największym błędem jest sztywne adoptowanie określonego modelu żywieniowego bez uwzględnienia indywidualnych potrzeb danego organizmu uwarunkowanych po pierwsze i najważniejsze wrodzoną konstytucją, po drugie aktualnym stanem zdrowia, po trzecie aktualną sytuacją środowiskową włącznie z czynnikami emocjonalnymi.

Pozwolę sobie ten temat rozwinąć.
Z etycznego punktu widzenia mięso pochodzące z chowu przemysłowego zdecydowanie należy odrzucić. Na tym polu zawsze zachęcam do małych kroczków – jeśli masz opory przed całkowitym wegetarianizmem a chcesz zrobić coś dobrego dla świata, to zrezygnuj na razie tylko z mięsa przemysłowego. To naprawdę działa. Etycznie sprawa jest jasna. Kontekst zdrowotny nie jest już jednak taki oczywisty. Obserwując otaczających nas ludzi z pewnością zauważymy, że mięso nie wszystkim szkodzi jednakowo, lecz zdecydowanie bardziej jednostkom słabszym. Jest to zgodne z tym o czym pisali tysiące lat temu chińscy lekarze, a co potwierdza też Biblia (np. list do Rz. 14). „Osoba o zrównoważonym organizmie, nawet jeśli odżywiałaby się niewłaściwie ale miała zrównoważony umysł, póki nie będzie przeżywała zakłócających emocji, póty taki tryb życia nie wpłynie destrukcyjnie na zdrowie. I odwrotnie – ktoś odżywiający się w sposób najbardziej poprawny, uwzględniający wszystkie reguły ale owładnięty silnymi emocjami, łatwo może popaść w chorobę”. (M. Kalamus „Kuchnia, Chiny, Medycyna”)

Nasz organizm jest wyposażony w doskonałe mechanizmy samoregulacji. Spójrzmy na społeczeństwo zachodnie: 80 a może i 90% ich diety to żywność śmieciowa. Nie dostarczają organizmowi niemal niczego poza dużą dawką szybkiej energii, zero witamin, mikroelementów, biokatalizatorów, mnóstwo chemii, barwników, konserwantów, spulchniaczy, wypełniaczy i ulepszaczy, toksyczne używki, kawa, papierosy, do tego stresy, brak higieny snu i odpoczynku, zatrute powietrze, zatruta woda, a jednak żyją i dożywają nieraz pięknego wieku…jednak ich myśli są toksyczne, ich życie byle jakie. Mechanizmy detoksykacji radzą sobie ale są przeciążone.
Jeśli taki człowiek przejdzie na zdrową dietę, przeniesie się do czystego środowiska, zmieni pracę na mniej stresującą nagle dozna cudownego odmłodzenia i przypływu sił witalnych. Czegóż więc mieliby się obawiać ludzie dbający o wartość i jakość tego co wkładają do ust? Podczas naszych letnich obozów obserwowałam dzieci żywiące się wyłącznie słodyczami i czipsami i dzieci skrajnych wegan i dzieci przekarmione mięsem i te i tamte żyły jakoś na chwałę Pana a największych problemów zdrowotnych przysparzają nam zawsze i co roku nie dzieci na diecie czy dzieci bez diety, lecz dzieci z problemami emocjonalnymi, dzieci rozwodowe, dzieci porzucone, dzieci po traumatycznych przeżyciach. To właśnie one najczęściej sprawiają problemy przy stole, cierpią na zaburzenia przyswajania, wymagają dziwnych diet, to one skarżą się na różne dolegliwości włącznie z uleganiem wypadkom. W dzieciach można czytać jak w otwartej księdze.

Nasze fizyczne ciało można przyrównać do wyrafinowanej fabryki napędzanej głównie zewnętrznymi źródłami energii takimi jak: woda, powietrze i żywność. Zapotrzebowanie na poszczególne składniki paliwowe są u różnych ludzi bardzo indywidualne i zależą nie tylko od indywidualnej konstytucji ale też choćby od tego, co chcemy uzyskać, czyli od celu do jakiego zmierzamy. Jeżeli aktualnie oddajemy się modlitwie i pracy filozoficznej maksymalną energię duchową i jasność umysłu zapewni nam post, lecz jeśli wybieramy się na wojnę do Afganistanu tylko bardzo energetyczne i podrażniające jedzenie a więc właśnie mięso, tłuszcze zwierzęce, fermowy nabiał i używki dadzą nam odpowiedni poziom napędu, energii i agresji aby zdławić ducha i stać się płatnym mordercą. W konkretnych stanach ducha i ciała organizm sam domaga się tego czego aktualnie potrzebuje. Żeby to dobrze rozumieć podam taki przykład – narko-samobójca pragnie złotego strzału.

Wszelkie emocje przekładają się w ciele na konkretne związki chemiczne powodujące uruchomienie konkretnych procesów metabolicznych a każdy proces metaboliczny potrzebuje innych metabolitów czyli innego paliwa. Np. jeśli ktoś przeżywa głęboki smutek wówczas w mózgu zużywa się m.in.serotonina, u osoby zakochanej wzrasta poziom dopaminy.
Dopamina jest nie tylko odpowiedzialna za subiektywne doznanie błogiego szczęścia ale także uruchamia całą kaskadę reakcji obwodowych. Organizm ulega pobudzeniu, przyspiesza akcja serca, wzrasta ciśnienie krwi, człowiek może z radości skakać ze szczęścia. Te wszystkie reakcje potrzebują i zużywają konkretne materiały energetyczne, budulcowe, witaminowe i mineralne. Oczywiście zupełnie innych składników potrzebuje osoba, której rozpacz zużyła m.in. serotoninę doprowadzając nie tylko do subiektywnego przygnębienia, apatii i bezsenności ale i za tym takich zmian obwodowych jak: zwolnienie akcji serca, spadek ciśnienia, spadek napięcia mięśni. Tak więc każdy stan emocjonalny ma swoją chemię, a tym samym swoje indywidualne zapotrzebowanie na składniki odżywcze. Nie bez przyczyny już w Biblii czytamy o tym, że smutek zabija (cytat…). i …lepszy ….Jest on jak dziura przez którą stale wyciekają nasze składniki odżywcze, zużywamy je do produkcji hormonów smutku. Jaki z tego wniosek? Nie warto się smucić!

Pozostając jeszcze przy temacie ciąży – jedna bardzo ważna uwaga. Wszelkie rewolucje dietetyczne należy przeprowadzać na wiele miesięcy przed poczęciem. Przechodzenie z diety mięsnej na wegetariańską podczas ciąży może okazać się wielkim błędem. Radziłabym raczej łagodnie zmodyfikować dietę. Wykluczając mięso pochodzące z chowy przemysłowego radziłabym zastąpić je ekologicznym (wiejskim) drobiem, baraniną, mięsem królika itp., nie przesadzając z ilością. Spokojnie można wykluczyć wszelkie wędliny, pasztety, parówki i podobne wynalazki, choć jeśli kobieta odczuwa „zachciankę” akurat na kiełbasę, to nie powinna się katować odmową, lecz raczej wybrać wiejską. Pogodna, szczęśliwa psychika jest w czasie ciąży sprawą pierwszorzędną. Nawet jeśli kobieta jest przyzwyczajona do słodkiego mleka, podczas ciąży powinna je odstawić zastępując np. kefirem. Tłuszcze rafinowane warto zastąpić wartościowymi olejami tłoczonymi na zimno, takimi jak lniany, winogronowy, oliwa z oliwek. Koniecznie wykluczyć margarynę i miksy zastępując je masłem. Spokojnie można wykluczyć wszelką żywność wysokoprzetworzoną (np. zupy z torebek, czipsy, płatki typu corn flakes, itp.), i tak nie posiada ona żadnej wartości odżywczej a jedynie obciążą mechanizmy detoksykacji i zatruwa dziecko. Wykluczenie używek takich jak czarna herbata, kawa, papierosy, alkohol, narkotyki to rzecz oczywista ale niekoniecznie prosta. Matki pijące podczas ciąży kawę muszą liczyć się z tym, że ich dzieci będą miały chwiejny system nerwowy do ADHD włącznie, istnieje też zwiększone ryzyko poronień i wad (więcej o tym w artykule „Kawa – kosztowne złudzenie” dostępnym w czytelni na www.homeopatia.net.pl.) Pijące alkohol ryzykują wytworzeniem u dziecka FAS („FAS-cynujące dzieci” autor..), o szkodliwości palenia i narkotyków nie trzeba już chyba dziś nikogo przekonywać. Warto wspomnieć o jeszcze jednej używce – jest nią cukier. Najlepiej byłoby wykluczyć całkowicie, jeśli jednak jest niemożliwe ze wspomnianych wyżej przyczyn psychologicznych lepiej zawsze przygotować słodycz domowy niż zjeść cokolwiek kupnego. Pamiętajmy też, że najwięcej cukru spożywa się obecnie w napojach: kawa, herbata ale przede wszystkim cola i wszelkie inne napoje butelkowane także większość kupnych soków. Zainteresowanych „ukrytym cukrem” odsyłam do doskonałego dokumentu „Supersize me”.

Obecnie rośnie liczna wegetarian-rodziców, którzy z naturalną konsekwencją odżywiają swoje dzieci z wyłączeniem mięsa. Jak oceni Pani bezpieczeństwo tego typu żywienia biorąc pod uwagę różne etapy rozwoju dziecka, od niemowlęctwa do dojrzewania?

Jest to absolutnie bezpieczny sposób odżywiania pod warunkiem, że rodzice posiadają minimum wiedzy na temat zasad prawidłowego odżywiania i że nie popełniają żadnego z wymienionych przeze mnie już wcześniej błędów tj.:

1) Posiłki nie są nadmierne ilościowo i przeładowane rozmaitymi składnikami.
2) Dieta jest dostosowana do klimatu i pory roku.
3) Produkty są jak najmniej przetworzone.
4) Dieta jest dostosowana do konstytucji dziecka, rodzice uwzględniają jego upodobania pokarmowe i nie wmuszają w nie czegoś tylko dlatego, że jest to np. zdrowe.
5) Rodzice zapewniają dziecku właściwe środowisko psychiczne – ciepły, stabilny dom z z mamą, tatą i rodzeństwem.

Powszechnie głoszony jest pogląd, że dieta bezmięsna nie dostarcza odpowiedniej ilości białka – składnika, będącego głównym budulcem komórek i tkanek naszego organizmu. O ile w przypadku dorosłych białkowa psychoza powoli mija (coraz głośniejsze są poglądy, że białka jemy wręcz za dużo) to w przypadku wegańskich i wegetariańskich dzieci zagrożenie niedoborami białka jest dla ich rodziców skutecznym straszakiem. Gdzie leży prawda? Czy jest się czego bać?

Dostarczenie białka nie jest niestety równoważne z jego przyswojeniem. Nie tylko widziałam dzieci ale nawet sama byłam takim dzieckiem, które troskliwi rodzice wprost faszerowali białkiem we wszelkiej postaci (mięso, mleko, sery). Starania te doprowadziły jedynie do rozwoju najpierw typowych objawów skazy białkowej a potem już stanów coraz poważniejszych i głębszych, nadprodukcji śluzu, zapalenia dróg oddechowych a potem (wskutek leczenia powyższych) powikłań narządowych oczywiście z nieodłączną krzywicą pomimo (albo raczej na skutek) podawania uderzeniowych dawek wit. D3 i Calcium.

Wystarczyło tylko zrezygnować z mięsa i mleka i skończyły się złamania przy byle uderzeniu, problemy z zatokami i szereg innych dolegliwości. Bez mleka i mięsa donosiłam, urodziłam i wykarmiłam po dwa lata każde z 5 dzieci nie rozsypując się przy tym 🙂

Moje starsze dzieci są rosłe jak dęby, choć nie zawsze tak było. Dwoje z trójki dość długo należało do niższych dzieci w klasie, ale jak potem wystrzeliły, to sama się zdziwiłam, że przerastają rodziców. Ważne jest raczej jak dziecko radzi sobie w życiu, czy jest pogodne, czy prawidłowo się rozwija, czy ma w sobie energię i zapał do życia, czy jest odporne na choroby. Póki te warunki są spełnione nie ma się czym martwić. O wiele większy problem mają rodzice dzieci otyłych lub wychudzonych, anemicznych, apatycznych lub nadpobudliwych, chorowitych, pozbawionych zapału do życia pomimo wydawać by się mogło prawidłowej wysokobiałkowej diety a nawet obfitej suplementacji.

Najlepszym sposobem na to, aby niczego w naszej diecie nie brakowało jest rotowanie produktów spożywczych. Nie mieszanie w jednym posiłku maksymalnej ilości składników, lecz spożywanie codziennie czegoś innego. Np. dziś owsianka, jutro kasza gryczana, pojutrze jaglana a następnego dnia kukurydziana. Organizm sam sobie wybierze co jest mu potrzebne.

Z własnych obserwacji i doświadczeń innych osób wiemy, że nadal niewielu lekarzy jest na bieżąco z nowymi naukowymi badaniami na temat wegetarianizmu i jego korzyści zdrowotnych. Sądzi Pani, że możemy liczyć na to, że sytuacja ta zacznie się powoli zmieniać a lekarze, na wzór tych zachodnich, przestaną bać się diety bezmięsnej u dzieci?

Problem polega na tym, że współczesne szkolnictwo medyczne jest za bardzo uwikłane w politykę. Uczelnie oraz inne źródła wiedzy – np. medyczne media, są finansowo zależne od koncernów farmaceutycznych. To właśnie te gigantyczne korporacje sterują „rozwojem” dzisiejszej nauki. To one decydują o kierunkach prowadzenia badań, i o tym które ich wyniki publikuje się, a które dyskredytuje, tym samym to one kształtują programy nauczania, one organizują i sponsorują szkolenia dla lekarze, medyczną prasę i medyczne portale internetowe. A popieranie wegetarianizmu nie leży w ich interesie.
Wegetarianizm nie opłaca się ponieważ:
– ludzie stają się zdrowsi (tym samym przestają kupować leki)
– spada zapotrzebowanie na mięso przemysłowe (a przecież fermy i farmy to główni odbiorcy szeregu leków ze szczepionkami, antybiotykami i hormonami na czele, weterynaria zużywa ich nieporównywalnie więcej niż medycyna ludzka.

Podobnie krytykuje się i nie docenia homeopatii, która w oficjalnych stanowiskach lekarzy nie jest traktowana przychylnie. Naczelna Rada Lekarska w ubiegłym roku przestrzegła przed tym sposobem leczenia. Równie mało popularnym tematem jest stosowanie głodówek leczniczych, a przecież nie od dziś wiadomo, że jest to doskonały sposób na oczyszczenie organizmu. Skąd bierze się ten brak progresu w podejściu do niekonwencjonalnych sposobów uzdrawiania?

Właśnie, podobna jest sytuacja homeopatii. Też się nie opłaca. To znaczy opłaca się pacjentowi, który ma szansę na trwałe wyleczenie ale stanowi wielkie zagrożenie dla interesów finansowych przemysłu farmaceutycznego. Z każdym wyleczonym przewlekle chorym tracą stałego klienta, który miesiąc w miesiąc zostawiał w aptece kilkadziesiąt do kilkuset złotych.

Jakie jest Pani zdanie na temat suplementacji i zażywania witamin? Czy jest to potrzebne? A może zachowanie organizmu w zdrowiu i odporności leży w doborze właściwego pożywienia lub innych czynnikach?

Po pierwsze należy odróżnić suplementy sztuczne od naturalnych. Tych pierwszych zdecydowanie nie polecam. Naturalne mogą być w określonych stanach przydatne ale nigdy profilaktycznie. Nigdy na ślepo. Osoba żyjąca we w miarę czystym środowisku, stosująca zrównoważoną dietę, zażywająca ruchu i świeżego powietrza, nie podlegająca szczególnie ciężkim stresom z powodzeniem da sobie w życiu radę bez suplementów. Uśmiech na jej twarzy, energia i rozluźnienie mówią o tym, że niczego jej nie trzeba.

Ale już wynędzniały student np. medycyny, przewlekle niedosypiający, niedojadający, zestresowany, żyjący w zadymionym mieście i przede wszystkim eksploatujący swój mózg do granic wytrzymałości nie popełni prawdopodobnie błędu jeśli przed egzaminami zasili swój układ nerwowy naturalnymi suplementami. Podkreślam naturalnymi. Generalnie jeśli podejrzewamy, że pomimo zrównoważonej diety czegoś nam brakuje np. wapnia czy żelaza najlepiej wykonać badanie ich poziomu. Jeśli decydujemy się na suplementację to tylko okresowo. Niedobory można też zrównoważyć za pomocą homeopatii.

A kobiety w ciąży? Czy również w ich przypadku podawanie suplementów nie jest niezbędne?

Jeśli chodzi o współczesne ciężarne, to zalecana przez lekarzy suplementacja złożonymi preparatami witaminowymi pogarsza tylko sytuację. Trzy najpoważniejsze ich wady to:
1) słaba przyswajalność
2) sztywna proporcja poszczególnych składników uniemożliwiająca dostosowanie ich ilości do indywidualnych potrzeb każdej kobiety
3) niewiadomy wpływ chemicznego składnika na płód, zwłaszcza w pierwszych trzech miesiącach ciąży. Zainteresowanych szczegółami na temat możliwego teratogennego działania witamin zwłaszcza multiskładnikowych odsyłam na stronę Międzynarodowej Niezależnej Bazy Badań Naukowych nad Substancjami Chemicznymi (www.inchem.org).

Np. na temat witaminy A znajdujemy tam następujące dane:
Teratogenne (powodujące wady wrodzone) działanie witaminy A zarówno w wysokich jak i niskich dawkach jest u zwierząt dobrze udokumentowane. W odniesieniu do ludzi nie przeprowadzono dostatecznej liczby badań. Raport medyczny z 1983 roku sugeruje, że multiwitamina zawierająca witaminę A mogła być u niemowląt przyczyną rozszczepu podniebienia a czysta wit. A – innych wad wrodzonych, zwłaszcza w zakresie układu moczowego, moczowo-płciowego i mikrogłowia. Wg. autorów ze względu na nieznany mechanizm transferu i wpływ na płód poza szczególnymi wskazaniami nie powinno się podawać ciężarnym wit. A. Pomimo, że niedobór tej witaminy w organizmie także zagraża wadami u płodu.

Tak więc osobiście jestem zwolenniczką unikania profilaktycznego przyjmowania podczas ciąży, zwłaszcza w pierwszych trzech miesiącach jakichkolwiek suplementów zwłaszcza chemicznych. Podkreślam profilaktycznego, czyli mówimy o kobietach ogólnie zdrowych. Jest oczywiste, że matki chore np. na cukrzycę, czy alkoholiczki wymagają innego wysoce zindywidualizowanego podejścia, gdzie staramy się wybrać mniejsze zło.

A co z witaminą D, która umożliwia wchłanianie wapnia? W myśl zaleceń powinno podawać się ją dziecku od 15 dnia życia.

Zdecydowanie lepszym źródłem witaminy D są: karmienie piersią i spacery. Moje obserwacje wskazują na to, że podawanie sztucznej wit. D zaburza gospodarkę wapnia i paradoksalnie właśnie ono może być przyczyną krzywicy. Z kolei dzieci z rozwiniętymi objawami krzywicy (co się nie zdarza przy prawidłowym karmieniu piersią, ale jest dość częste przy karmieniu sztucznym) doskonale reagują na homeopatię. Trudno zresztą żebym wierzyła w D3 skoro sama jestem jej ofiarą…

Rośnie liczba rodzin, w których rodzice decydują się nie szczepić małego dziecka? Czy jest to dowód ich nieodpowiedzialności czy też uzasadnione są obawy o ewentualnych powikłaniach poszczepiennych oraz nieufność wobec producentów farmaceutyków?

Wśród znanych mi kolegów lekarzy znikoma ilość decyduje się szczepić swoje dzieci, jednak cudze dzieci szczepić muszą, bo w przeciwnym razie narażaliby się na utratę pracy a może nawet zawodu.

Na pewno przed podjęciem decyzji o zaszczepieniu dziecka warto najpierw zdobyć na ten temat wiedzę. Polecam takie publikacje jak: „Szczepienia – ukrywane fakty” Sinclair lub publikacje w internetowej czytelni na www.homeopatia.net.pl.

Trzy argumenty przeciw to: NIEPRZYMUSOWOŚĆ, NIESKUTECZNOŚĆ, SZKODLIWOŚĆ.

– Szczepienie nie jest prawnie przymusowe., tzn. zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem szczepienie dziecka jest obowiązkiem OBYWATELSKIM, ale nie prawnym. Można odmówić zgody na szczepienie.

– jak dotąd nie wynaleziono szczepionki, która dawałaby gwarancję skuteczności. Spadek lub wzrost zapadalności na poszczególne choroby zakaźne w poszczególnych krajach nie wykazuje statystycznego związku ze szczepieniami. Np. zapadalność na konkretne choroby zakaźne (np. polio, gruźlica) jest wyższa tam gdzie przeprowadzono masywne kampanie szczepienia przeciw tym chorobom (np. Afryce czy Indiach), niż tam, gdzie w ogóle nie szczepi się przeciw tym chorobom. np. w Skandynawii (polio, gruźlica) czy USA (gruźlica).

– ryzyko związane ze szczepieniem dziecka znacznie przewyższa ewentualne korzyści. Statystyka dowodzi, że im bogatszy kalendarz szczepień obowiązkowych tym wyższa umieralność niemowląt i niższa zdrowotność społeczeństwa. Przykład: Polska, USA i Skandynawia. Umieralność niemowląt i zdrowotność jest w tej trzeciej najwyższa, choć nie ma tam ŻADNYCH obowiązkowych szczepień. Do dowiedzionych, możliwych powikłań poszczepiennych zaliczamy: śmierć, tak dokładnie śmierć. A prócz tego: zapalenie mózgu, upośledzenie umysłowe, zatrzymanie rozwoju, autyzm, ADHD, padaczkę – osobiście widziałam i znam takie przypadki. Dalej następstwem może być utrata odporności (przewlekłe i nawracające infekcje) lub jej nadaktywność (alergie, astma, choroby z autoagresji…lista jest zbyt długa, by ją tutaj wymienić.

Zresztą nie trzeba być lekarzem, wystarczy po prostu pomyśleć aby uświadomić sobie na jak wielkie ryzyko narażamy dziecko wyrażając zgodę na szczepienia. Niektóre dzieci w wieku czterech miesięcy były już szczepione 19 razy:
– 3 razy 5-cio częściową szczepionką (błonica, choroba Heinego-Medina, tężec, zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych wywoływane przez hemophilus, koklusz)
– 3 szczepionkami przeciw wirusowemu zapaleniu wątroby typu B
– szczepionką przeciw gruźlicy (BCG)

Co to oznacza? Oznacza to, że wiele razy miały kontakt ze służbą zdrowia (nosicielami wszelkich możliwych wirusów i bakterii) i sprzętem medycznym też potencjalnym źródłem zakażenia. Wiele razy naruszono ich naturalną barierę ochronną jaką jest skóra, wpuszczając niemal wprost do krwi mieszaninę obcego białka i niebezpiecznych toksyn. Czy rodzice są świadomi, że szczepionka to nie czysty wirus albo bakteria, jak to ma miejsce przy zakażeniu naturalnym, ale szereg, w większości wysoce toksycznych, substancji wspomagających (np. aluminium, emulsje oleiste, produkty bakteryjne, skawalen) , konserwujących (antybiotyki o wysokim stopniu toksyczności: neomycyna, gentamycyna, streptomycyna, polimyksyna B, metale np. rtęć, fenol, formalina), stabilizatory (np.sole magnezu, laktoza, żelatyna, mleko, albuminy), a wszystko to zawieszone jest w nośniku, którym może być białko jaja kurzego, świńska żelatyna, hodowla tkankowa. Ponad to zawartość składników ludzkiego osocza (np. albumina ludzka), a także tkanek zwierzęcych (np. kurzych, małpich) stwarza niezbadane ryzyko przeniesienia od dawcy prionów, wirusów, obcego DNA itp. A wszystko to, przypomnijmy, otrzymuje na dzień dobry już maleńki jednodniowy noworodek w zmasowanej, powtarzającej się dawce. Dlaczego w tej sytuacji miałaby nas dziwić plaga autyzmu, ADHD, chorób z braku lub nadaktywności odporności (alergie), a potem nowotworów, chorób zwyrodnieniowych i autoagresywnych?

Weźmy jako przykład rtęć:
W ramach kalendarza niemowlę może otrzymać jednorazowo 50 µg rtęci czyli dawkę 125 razy większą niż uznana za bezpieczną dla dorosłych. Szczepione zgodnie z kalendarzem niemowlę może otrzymać do 7 miesiąca 175 µg rtęci (WZW 3×25 µg) + DTP + Hib (3 x 25) + Influenza (25). Jak wiadomo rtęć kumuluje się w mózgu i może być przyczyną autyzmy, ADHD, upośledzenia umysłowego, padaczki i wielu innych chorób – to bomba zegarowa o opóźnionym zapłonie.

A oto skład przykładowej szczepionki (przeciw grypie):

– Proteiny jaja kurzego: zawierające ptasie substancje zarażające (wirusy)
– Żelatyna: reakcje alergiczne, włącznie ze wstrząsem związane z wrażliwością na jaja lub żelatynę
– Aldehyd mrówkowy (Formaldehyd): znany karcinogen (substancja rakotwórcza)
Polysorbate 80 – monooleinian polioksyetylenosorbitolu (może powodować ciężkie reakcje alergiczne włącznie ze wstrząsem anafilaktycznym)
– Triton X100: silny detergent
– Sacharoza: cukier buraczany
– Żywica: (alergie)
– Gentamycyna: antybiotyk (wysoka toksyczność: głuchota, uszkodzenie nerek, wątroby i szpiku)
– Thimerosal: rtęć (autyzm, uszkodzenia mózgu, białaczka i inne)

Oczywiście niech każdy sobie sam odpowie dlaczego pomimo, że ryzyko jest ogromne i udokumentowane choćby licznymi przypadkami zgonów (tu najłatwiej dowieść związek), a korzyści wątpliwe i niedowiedzione – nadal się szczepi?

Wystarczy rozważyć masowość szczepień i koszt zakupu pojedynczej szczepionki obojętne czy poniesiony przez państwo czy przez pacjenta. Ten kto posiadł ten interes, łatwo go z rąk nie wypuści…

Czy wobec tego jesteśmy bezradni wobec chorób?

Nie! Mamy przecież naturalne szczepienia, którymi są:
– leczenie konstytucjonalne rodziców przed poczęciem, a ostatecznie matki podczas ciąży
– długie karmienie piersią
– rodzina złożona z kochających siebie i dziecko biologicznych rodziców
– w razie potrzeby konstytucjonalne leczenie dziecka
– unikane nagłych zmian zwłaszcza we wczesnym dzieciństwie (żłobek, przedszkole, przeprowadzki, zmiany szkoły itp)

Idealistyczne! Ale o ten ideał warto walczyć. Rodzice powinni wiedzieć, że jeśli powyższe warunki nie są spełnione, szczepienie też nie będzie pomocne. Dzieci o mocnych konstytucjach same dadzą sobie radę i z mikrobami i ze stresem, natomiast dla dzieci osłabionych stresy lub mikroby są niebezpieczne, podobnie jak szczepienie. Nie ma dostatecznych dowodów na to, że konkretne dzieci zabite przez choroby zakaźne, przeżyłyby gdyby je zaszczepiono.

Oczywiście rodzice zdecydowani na nieszczepienie dzieci podejmują trudną decyzję, która jest początkiem drogi. Decydują się na walkę z utartymi przekonaniami, często samymi lekarzami oraz urzędami (szczepienia są obowiązkowe, a nieszczepienie jest ścigane z urzędu).

Pomocą służą tu inne rodziny. Przykładem może być forum rodziców nie szczepiących „nie szczepimy” (www.szczepienia.org.pl) .

Wracając do diety bezmięsnej… Wegetarianie mają z reguły o wiele większą wiedzę na temat odżywiania i składników odżywczych niż przeciętne osoby jedzące mięso. Szczególnie dużą odpowiedzialnością i dbałością o urozmaicone żywienie cechują się wegetariańscy rodzice, którzy świadomie i zdrowo karmią swoje pociechy. Tymczasem nadal wiele osób niechętnie patrzy na przykłady niepodawania dziecku mięsa, widząc w tym zagrożenie. To nieprawdopodobne, że większego sprzeciwu i obaw nie budzi „tradycyjna” dieta dzieci, pełna bezwartościowych zapychaczy, żelków, chrupek, napojów gazowanych.

Właśnie do tego zawsze zachęcam, nie do ślepej wiary, lecz do zdobywania wiedzy i własnych doświadczeń.

Jesteśmy atakowani kampaniami w stylu „Stawiam na mleko” zdającymi się mówić, że podawanie dzieciom mleka to jedyna i oczywista droga do zachowania ich w zdrowiu. Tymczasem w Polsce mamy coraz więcej rodzin wegańskich, wychowujących zdrowe i doskonale rozwijające się dzieci. Czy nie dowodzi to, iż produkty mleczne nie są niezbędne w diecie dziecka? Czy picie mleka jest szkodliwe czy też konieczne?

W temacie mleka zacytuję fragment mojej książki „ADHD – zanim sięgniesz po psychotropy”

„ Kto zechce dziś uwierzyć, że mleko jest dla większości niezdrowe, a dla reszty zbędne?
Globalna nadprodukcja mleka doprowadziła w ostatnich latach do kolejnej zmasowanej akcji medialnej mającej na celu przekonanie społeczeństwa o wybitnych walorach zdrowotnych krowiego mleka. Międzynarodowe stowarzyszenie reklamy zatrudniło znanych aktorów, sportowców, a nawet polityków, którzy z wielkim entuzjazmem wychwalają jego zalety. Rozliczne sponsorowane przez przemysł mleczny badania mają przekonać do mleka lekarzy. Postępowanie to trafnie komentuje doktor Eugeniusz Siwik (- autorytet w dziedzinie ginekologii i położnictwa, twórca pierwszej w Polsce Kliniki i Szkoły Porodu Naturalnego): „Medycyna bierze dziś udział w jednym z największych oszustw ostatniego stulecia. Jest na usługach koncernów, którym nie zależy na zdrowiu dzieci, tylko na obrotach.”

Sama jestem ofiarą przeszłej kampanii mlecznej, a podczas praktyki lekarskiej w POZ widziałam niezliczoną ilość dzieci na różne sposoby uszkodzonych przez mleko, począwszy od tzw. „szorstkich policzków”, poprzez nawracające infekcje górnych dróg oddechowych, zapalenia uszu, oskrzeli i płuc, biegunkę i krzywicę, na nadpobudliwości skończywszy – których stan znacząco się poprawiał po samej tylko rezygnacji z podawania mieszanek zawierających krowie mleko, lub, w przypadku dzieci karmionych piersią – rezygnacji przez matkę z picia krowiego mleka.

Objawy alergii na białko mleka krowiego u niemowląt

(źródło: Encyklopedia zdrowia dziecka, Amercom)


Oczywiście z wiekiem sytuacja jeszcze bardziej się pogarsza, bo dopóki objawem jest wysypka, matka ma szansę zorientować się, że dziecko nie toleruje mleka, ale kiedy zmiany obejmą narządy wewnętrzne, wówczas nie jest to już takie łatwe. U wrażliwych dzieci objawem „szkody mlecznej” może być lenistwo i ospałość, ale równie często nadruchliwość i nadpobudliwość. Objawami mogą też być: astma, przewlekłe zapalenie ucha środkowego, zatok, migrenowe bóle głowy, u dziewczynek upławy, cysty, włókniaki, odwapnienie kości powodujące częste złamania. Młode silne organizmy potrafią przez wiele lat radzić sobie z obciążeniem toksyczną żywnością, a wtedy objawy mogą pojawić się dopiero po 40-tce.

Wg niektórych badaczy spożywanie mleka wiąże się ze zwiększonym ryzykiem chorób serca, stawów, osteoporozy i nowotworów. Mówi się, że jedynie dla 20% ludzi mleko jest całkowicie obojętne. I oczywiście należy jeszcze dokonać rozróżnienia, czy mówimy o ekologicznym mleku od wiejskiej krowy, czy o chemicznym – z kartonika. To drugie, podobnie jak wszelkie inne chemiczno-mleczne wynalazki ze stoisk nabiałowych w supermarketach – jest w ogóle niejadalne.

A picie mleka w przypadku matek karmiących? Słyszymy nieraz, że aby mieć dużo pokarmu, matka powinna pić dużo mleka. Ale przecież krowa, która mleka nie pije, ma go pod dostatkiem. Czy jest to zatem mit?

Tak jak wspomniałam wcześniej. Nawet akademickie autorytety medyczne zachęcają do rezygnacji z picia krowiego mleka podczas ciąży i karmienia piersią. Zbyt wiele zebrano już dowodów na jego szkodliwy wpływ na matkę i dziecko, by można to przemilczeć. Zwraca się szczególnie uwagę na ryzyko rozwoju nietolerancji i astmy.

I ostatnia kwestia. Przyjęło się uważać, że pieczywo razowe jest zbyt ciężkostrawne dla dzieci. Tymczasem jakby nie patrzeć pieczywo z białej mąki są pozbawione większości wartości odżywczych, jakie są w nieoczyszczonym ziarnie. Które pieczywo jest lepsze dla naszych dzieci, pełnoziarniste czy też to bez mikroelementów i błonnika?

W moim domu gdy tylko mam czas piekę bezdrożdżowe ciabaty (placki pieczone na suchej patelni), z gruboziarnistej mąki żytniej, lub pszenne (w tym przypadku do mąki ciemnej dodaję trochę białej). Dzieci to uwielbiają i nie mają żadnych problemów ze strawieniem. Jednak najczęściej, zwłaszcza w chłodnej porze roku jadamy tak jak opisałam wcześniej różne kasze, płatki owsiane, różne fasole, soczewicę.

Kopiowanie bez zgody redakcji zabronione.

Nadesłał/a: Wegetarianie.pl