Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone

Z okazji nadchodzących świąt przypominamy niecodzienną rozmowę… z Panem Karpiem (Cyprinus Carpio), który jak nikt inny ma prawo do narzekania na grudniowy, świąteczny czas. Kto nie wierzy, że ryby mają głos, po przeczytaniu tego wywiadu nie powinien już mieć wątpliwości.

***

– Odłowili, zapakowali do zbiorników i do sklepu. Zadowolonej miny Pan nie ma…
A pan by się cieszył perspektywami, jakie ja mam przed sobą? Poza tym ciasno w tym kontenerze, woda brudna i śmierdząca, żadnego szacunku dla poważnej ryby…

– Gdzież to Pana złowili?
A tam, złowili… Taki głupi to ja nie jestem i ciasto na haku rozpoznaję od razu, sieci też unikam. Jak byłem mały to pływałem w takim małym stawku. Później złapali mnie i wpakowali do jakiegoś dużego stawu. Nie powiem, jeść dawali nawet nieźle, jakaś mała rybka, albo inne zwierzątko się trafiło, roślinki też były… Pływało się w spokoju, woda w miarę czysta, karpice co i owszem… Można było pożyć. Ale niedawno przyszli, spuścili wodę, wybrali nas, zapakowali do jakichś kadzi, załadowali na samochód i wywieźli tutaj.

– Mówi się o Panu „wigilijna ryba”, a Wigilia tuż tuż…
No i to całe nieszczęście. Ludzie to dziwne stworzenia… Przez cały rok ryby nie tkną, a jak przyjdą święta, to uganiają się za moimi pobratymcami aż niemiło. A nie mogliby tak szczupaka, albo halibuta? Albo jakieś owoce morza? Taki szczupak to ma dobrze, tylko wędkarze się na niego zasadzają i nikt go nie chce hodować. Muszę pan powiedzieć, że szczupaki się już tak wycwaniły, że nawet nie dają się nabierać na jakieś amerykańskie wynalazki wędkarskie, a sztuczne rybki albo jakieś błystki to omijają z daleka. A karpiowi zawsze wiatr w oczy…

– Wie Pan, naród u nas do tradycji przywiązany, a karpik na stole wigilijnym obowiązkowo być musi…
Musi, musi… Łatwo panu mówić, bo na patelnię nikt pana nie chce wpakować…

– No cóż…
A sposobów na mnie nawymyślali…

– Jakich sposobów?
Takich, jak mnie na ten stół najlepiej wpakować. Niedawno ktoś gazetę wrzucił do wody i wyczytałem, że niejaki pan Makłowicz mówił o tysiącu sposobów na karpia. Po serbsku, po macedońsku, po bolońsku, po żydowsku, nawet karp na czarno, w jakimś czarnym sosie… A co ja z czarnymi, albo Żydami mam wspólnego? Zwykły polski sazan jestem… Poza tym mam pecha, bo się w Polsce urodziłem. To tylko w Polsce odławia się 10 tysięcy ton karpia rocznie. Inne karpie żyją sobie spokojnie w zlewiskach Morza Czarnego, Kaspijskiego, Aralskiego, Azowskiego i nikt ich łowić nie chce, bo ludzie mają lepszą rybę na podorędziu, a tu… Cholera, chyba za szybko rosłem.

– Jak to „za szybko”?
Wymiar ochronny na karpia wynosi 30 cm i gdybym się tak nie obżerał, to może by mnie na sprzedaż nie wystawili. Młody jeszcze jestem, ledwo ponad dwa kilo ważę. Słyszałem o takich, co lata przeżyli i po 30 kilo mieli wagi. To były karpie…! A wie pan? Może nie będzie tak źle…

– ???
Rozmawiałem z takim jednym w moim stawie… Chyba rok temu też go odłowili i do sklepu oddali. Kupiła go jakaś rodzina, wsadziła do dużej wanny i nawet dokarmiali. Już się karpisko szykowało pod nóż, gdy dzieci zaprotestowały. Mówiły, że się przywiązały, że nie będą jadły, że to niehumanitarne… W Wigilię wzięli kolegę do wiaderka, wywieźli nad staw i wpuścili do wody. Ale się karpisko radowało…

– Liczy Pan na takie szczęście?
No coś trzeba liczyć. A może nikt mnie nie kupi i wrócę do stawu? A jak nie, to trudno. Taki mój karpi los…

Źródło: Interia.pl

Czytaj także:

  • Jacek Podsiadło: Podwójny język
  • Jak nie zjadłam świątecznego karpia