Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone


Zwierzęta są do kochania, nie do jedzenia – mówi Wojciech Eichelberger w rozmowie z Renatą Arendt-Dziurdzikowską.

– Czy zwierzęta są do jedzenia?

– Zwierzęta są do kochania, nie do jedzenia.

– Przecież kochamy zwierzęta, ale to nie przeszkadza nam zabijać ich i zjadać. Jak to się dzieje, że jedzenia mięsa nie wiążemy z faktem zabijania, z cierpieniem zwierząt?

– Od dziecka jesteśmy w tej sprawie uczeni hipokryzji. Małe dzieci bardzo kochają zwierzęta. Dziecięca miłość do zwierząt jest naturalna i wszechogarniająca. Gdy byłem dzieckiem, wszystko, co żyje – pies, kot, koń, ptak, motyl, robak, ryba, meduza, jaszczurka czy wąż – przedstawiało sobą jakieś zachwycające objawienie. Ku utrapieniu mamy hodowałem z bratem w domu, co się dało.
Sporo czasu w dzieciństwie spędzałem na wsi. Pamiętam, jak godzinami przesiadywałem w żłobie u pewnego konia. Uwielbiałem patrzeć, jak zanurza w owies swój wielki pysk, wydmuchuje nozdrzami powietrze i powoli, cierpliwie żuje. To był ogromny pociągowy koń, spokojny i silny. Dobrze było być blisko niego.
Moje dziecięce serce pełne było zachwytu i przywiązania do wielu różnych zwierząt. To z nimi przeżywałem swoje pierwsze miłości. Myślę, że niemal każdy dorosły, jeśli mu pamięć dopisuje, odnajdzie w sobie podobne wspomnienia. A mimo to jak większość dzieci jadłem mięso.
Z pewnością któregoś dnia na moim talerzu też wylądowało „mięsko” albo „kotlecik”. Dziecko nie wie przecież, skąd się wzięło „mięsko”. Nie było świadkiem zabijania tego zwierzęcia. Pyta więc rodziców, co to jest. Wtedy wyraźnie zmieszani rodzice mówią mu, że „to taki kawałeczek cielaczka albo kurczaczka, albo świnki”. Dziecko jest zaskoczone, zaczyna mieć pierwsze wątpliwości. Pyta zatem, co się stało z tym kurczaczkiem. Czy to znaczy, że został zabity? Wtedy słyszy, że został zabity jakiś inny kurczaczek. Nie ten, którego zna i lubi. W ten właśnie sposób uczymy się hipokryzji i podwójnej moralności. Rozpoczyna się w nas proces wewnętrznego rozszczepienia na dwie nie mające ze sobą nic wspólnego części. Jedna przeżywa w związku ze zwierzętami niestety już nieprawdziwe, egzaltowane miłosne wzruszenia, a druga zachwyca się smakiem mięsa i udaje, że nie ma nic wspólnego z zabijaniem. Już jako dzieci całujemy i przytulamy zwierzątka, jednocześnie nieświadomie uczestnicząc w ich zabijaniu. Świat naszych wyższych uczuć oddziela się całkowicie od świata kuchni i stołu. Zwierzęta, które żyją obok nas i mają swoje imiona, nazywamy przyjaciółmi. Cała anonimowa reszta jest do zabicia i zjedzenia. Zaczynamy żyć podwójnym życiem.

– Rozmawiałam niedawno z wrażliwym mężczyzną, właścicielem gospodarstwa rolnego. Ma dużo zwierząt, które – jak twierdzi – bardzo kocha. Te, które zabija, sprzedaje, ponieważ nie byłby w stanie ich jeść. Dla swojej rodziny kupuje mięso w sklepie.
I jeszcze jeden przykład. Kilka lat temu byłam w delegacji we Włoszech. Organizatorzy pokazywali nam, dziennikarzom ze Wschodu, nowoczesny zakład przetwórstwa mięsnego. Nigdy nie zapomnę przygnębiającego wrażenia, jakie zrobiło na nas to miejsce. Pracownicy przy taśmach z fragmentami zwierzęcych ciał byli bladzi i apatyczni, niechętnie odpowiadali na nasze pytania. Czuliśmy się jak w grobie. Przez wiele godzin po tej wizycie nie mogliśmy dojść do siebie. A jednak wieczorem na bankiecie niemal wszyscy jedliśmy szynkę parmeńską…

[pagebreak] – Tak objawia się owo rozszczepienie, o którym mówiłem wcześniej. Gdy w okolicach trzydziestki zacząłem robić wewnętrzne i zewnętrzne porządki w swoim życiu i m.in. zdecydowałem się na wegetarianizm, bardzo pomógł mi tekst, na który natknąłem się w książce Philipa Kapleau „Ochraniać wszelkie życie”: „Od setek tysięcy lat z mięsa duszonego w garnku sączy się wywar żalu i nienawiści, którym tak trudno jest położyć kres. Jeśli chcesz wiedzieć, skąd biorą się na świecie nieszczęścia wojen, wsłuchaj się w rozpaczliwy krzyk dochodzący z rzeźni o północy”.
Ktoś mógłby zapytać, jaki jest związek między jedzeniem mięsa a wojną. Myślę, że bardzo wyraźny. Po to, by móc brać udział w szaleństwie wojny i zabijać ludzi, najpierw musimy się wewnętrznie rozszczepić. Tak jak dzielimy zwierzęta na te do kochania i te do zabijania, tak samo musimy podzielić ludzi – na tych, których kochamy, i na tych znienawidzonych, których można, a nawet trzeba zabić. Wojna jest tragicznym wyrazem ludzkiego rozszczepienia, którego prototypem może być nasze dziecięce doświadczenie z kurczaczkiem do głaskania i kurczaczkiem do jedzenia.

– Chcesz powiedzieć, że jedząc zwierzęta, włączamy się w obieg zabijania, przykładamy rękę do wojen?

– Na ogół nieświadomie, ale tak. Świat jest całością, w której każde zdarzenie nieuchronnie pociąga za sobą następne. A my, ludzie, pozostajemy w nieustannym stanie wojny ze światem przyrody. W bezlitosny, bezwzględny sposób, na skalę przemysłową eksterminujemy niewyobrażalne ilości zwierząt, fundując im swoiste obozy koncentracyjne i komory śmierci.

– Gdyby ściany rzeźni były ze szkła, nikt nie jadłby mięsa – powtarza Paul McCartney. Relacje tych, którzy widzieli, jak zabijane są zwierzęta, to horror. „Widziałam świnie niezdolne do chodzenia i stania na własnych nogach, zaciągane siłą do rzeźni; okaleczone zwierzęta, które wlokły za sobą własne wnętrzności” – pisze w książce „Milcząca Arka” Juliet Gellatley, angielska działaczka wegetariańska. Zdarza się, że żywe zwierzęta są obdzierane ze skóry…

– Niestety, to straszliwe cierpienie zwierząt staje się integralnym składnikiem kawałka mięsa lądującym na naszym talerzu. Mięso zwierząt rzeźnych zawiera w sobie nie tylko ogromną ilość adrenaliny, ale także innych toksycznych substancji związanych z ogromnym stresem, jaki przeżywają one na etapie hodowli, w transporcie i w ubojni – jak to się teraz elegancko mówi. Zawiera też środki chemiczne, którymi karmione są zwierzęta, takie jak powodujące szybszy przyrost masy anaboliki i antybiotyki stosowane profilaktycznie przeciw epidemiom zwierzęcym.

– Jak to na nas wpływa? Stajemy się bardziej agresywni?

To też, ale przede wszystkim mniej zdrowi. Gdy 30 lat temu przestałem jeść mięso, poczułem wyraźną zmianę. Stałem się bardziej wrażliwy, cierpliwy, rozumiejący. Nie bez powodu wszystkie tradycje religijne ustosunkowują się jakoś do sprawy mięsa i we wszystkich pojawia się wyraźna sugestia, że niejedzenie mięsa może być pomocne w realizowaniu naszych religijnych, duchowych aspiracji. Także chrześcijaństwo postuluje, żeby przynajmniej raz w tygodniu wyrzekać się mięsa. Po co ten post? Bynajmniej nie po to, aby – jak wielu sądzi – umartwiać się, lecz po to, aby o siebie zadbać i oczyścić nieco ciało i umysł. Buddyzm idzie dalej i postuluje niezabijanie wszędzie tam, gdzie człowiek może się bez zabijania wyżywić. W hatha-jodze nie sposób przejść bardziej wymagających assanów, gdy umysł zatruty jest agresją, a ciało zakwaszone mięsem.
[pagebreak] – Ale mięso daje poczucie bezpieczeństwa, sytości, ponieważ długo leży w żołądku.

– Przede wszystkim daje iluzoryczne poczucie mocy, siły, panowania nad innymi, bycia kimś szczególnym. Na prymitywnym, atawistycznym poziomie karmi ludzką arogancję, iluzję bycia panami tego świata, którym wolno wszystko zabijać i zjadać.

– A co z naszym chrześcijańskim przesłaniem: „Czyńcie sobie ziemię poddaną”? Na autorytet Pisma Świętego powołuje się wielu z nas, przekonanych, że zwierzęta są jednak do jedzenia.

– To ulubione, ogólnoplanetarne alibi dla ludzkiego rozszczepionego i zaniepokojonego sumienia. Myślę, że są dwa sposoby rozumienia tego, co znaczy czynić sobie coś lub kogoś poddanym. Pierwszy – najbardziej powszechny – charakteryzuje się wspomnianą arogancją pana czyniącego z ziemi i ze wszystkiego, co ona rodzi, niewolnika i poprawiającego sobie w ten sposób kiepskie w istocie samopoczucie. Bo im mniej mamy szacunku dla siebie, tym bardziej pragniemy zdominować innych, tym bardziej potrzebujemy ofiar i poddanych. Źródłem arogancji zawsze jest strach, nieczyste sumienie i utrata szacunku do siebie samego.
Ale jest też inne rozumienie słów „czynić sobie poddaną”, które wiąże się z odpowiedzialnością i miłością. Jako ludzie obdarzeni jesteśmy inteligencją i samoświadomością. Mamy możliwość uświadamiania sobie własnych wyborów, a także trudnych pytań dotyczących sensu istnienia. Dzięki temu w znacznej mierze losy ziemi, losy przyrody zależą od nas. Mamy władzę. Ale z władzą nieodzownie wiąże się odpowiedzialność. Jeżeli nie przestaniemy schlebiać naszym słabościom i przyzwyczajeniom, naszej chciwości i arogancji, zaszkodzimy światu, za który jesteśmy odpowiedzialni. Zaszkodzimy również sobie, bowiem jesteśmy nieodrodnymi dziećmi tej ziemi i bez niej nie przeżyjemy ani chwili.
Tymczasem gigantyczna produkcja mięsa wpływa fatalnie na środowisko. Ogromne połacie lasów tropikalnych zamieniamy w pastwiska. Nie mamy już prawie czym oddychać, ale okazuje się, że potrzeba mięsa jest dla nas ważniejsza niż powietrze. Odchody zwierząt hodowlanych zatruwają wody gruntowe i wydzielają ogromne ilości metanu. Przyczyniają się do powiększenia dziury ozonowej, co sprawia, że dobroczynne dotychczas słońce staje się coraz bardziej niebezpieczne. Udowodniono także, że choroby cywilizacyjne związane są m.in. ze zbyt dużą ilością mięsa w naszej diecie. Takie są niektóre tylko konsekwencje czynienia sobie ziemi poddaną w sposób arogancki i nieodpowiedzialny.
Punktem wyjścia dla budowania zasadniczo innej relacji pomiędzy ludźmi i ziemią może być uświadomienie sobie tego, że „czynienie sobie kogoś lub czegoś poddanym” w istocie wiąże się z miłością. Może najbardziej z miłością rodzica do dziecka, które jest mu „poddane”, a więc zależy od niego w ogromnym stopniu, z czym wiąże się ogromna rodzicielska odpowiedzialność za dziecko. Tak czy owak poddać się, oddać, podzielić sobą, zaufać w pełni drugiej osobie możemy tylko wtedy, gdy jesteśmy z nią w prawdziwej relacji miłosnej opartej na zaufaniu, szacunku, wzajemnej trosce o siebie i odpowiedzialności. W takim związku nie ma miejsca na zabijanie, eksploatację, zniewolenie i wymuszanie ofiar. Tak właśnie powinna wyglądać nasza relacja z ziemią, przyrodą. Czas najwyższy więc, abyśmy na nowo odpowiedzieli sobie na pytanie, co to znaczy „czynić sobie ziemię poddaną” i jak to powinniśmy robić. Byłoby to dla nas łatwiejsze, gdyby okazało się, że ktoś kiedyś pomylił się w tłumaczeniu i że tak na prawdę mamy sobie czynić ziemię oddaną, a nie poddaną.
[pagebreak] – Gdybyśmy nie zabijali, nie bylibyśmy w stanie przeżyć – twierdzą ci, którzy jedzą zwierzęta. W końcu rośliny też czują.

To kolejne fałszywe alibi tych z nas, którzy są przywiązani do mięsa. Nie wykluczam, że rośliny czują, ale na pewno znacznie mniej niż zwierzęta. Wystarczy spojrzeć zwierzęciu w oczy, posłuchać jego głosu, żeby dojrzeć nasze wyraźne z nimi pokrewieństwo w sposobie doświadczania radości i trudów życia. Dlatego przecież potrafimy nawiązywać ze zwierzętami tak silne więzi emocjonalne. Z roślinami tak nie jest. Pójdźmy do sadu, zerwijmy jabłko i poczujmy, jak przeżywamy ten rodzaj „zabijania”. A później własnoręcznie zabijmy kaczkę albo świnię. Wtedy zdamy sobie sprawę, na czym polega różnica. Nawet zabicie zwierzęcia tak niepozornego i odległego od nas gatunkowo jak żaba jest bardzo bolesnym przeżyciem, jeśli uczynimy to z pełną świadomością. Gdy studiowałem, na zajęciach z fizjologii dostaliśmy polecenie, aby każdy zabił sobie żabę, a potem wypreparował jej serce. Okazało się, ku mojemu własnemu zaskoczeniu, że trzymanie w ręku skazanej na śmierć żaby i przecinanie rdzenia kręgowego, a potem wyraziste odczucie jej wyprężąjącego się w śmiertelnym skurczu ciała było bardzo trudne i bolesne. Na koniec okazało się, że serce tej żaby odłączone od wszystkiego, zanurzone w fizjologicznym płynie biło jeszcze pół godziny. Byłem poruszony czystością, niewinnością tego bijącego nie wiadomo dlaczego serca. Nigdy nie czułem czegoś podobnego, zrywając jabłko ani wyrywając rzodkiewkę. Odpowiadamy za to, czego jesteśmy świadomi. Zabijając zwierzęta, jesteśmy świadomi zabijania – to fakt, któremu nie sposób zaprzeczyć. Jednak siła naszych przyzwyczajeń jest ogromna, więc usprawiedliwiamy, jak się da, własną słabość, niekonsekwencję i hipokryzję.

– Twierdzimy wręcz, że bez mięsa nie da się żyć, że to grozi poważnymi zdrowotnymi powikłaniami.

– Znam 30-letnich ludzi, którzy nigdy w życiu nie mieli w ustach mięsa i mają się znakomicie. Ich matki też nie jadły mięsa, będąc w ciąży czy w czasie karmienia. W polskich rodzinach buddyjskich to zwyczajne. To raczej jedzenie zwierząt jest zagrożeniem dla ludzkiego zdrowia. Ta prawda coraz bardziej się przebija do powszechnej świadomości. Nawet w niektórych gabinetach lekarskich w Polsce można zobaczyć plakaty z piramidą zdrowia, która pokazuje, jak minimalnych ilości mięsa potrzebujemy do życia. Mięso stanowi sam czubek tej piramidy, trzy procent całej naszej diety. Piramidę firmuje Światowa Organizacja Zdrowia. Zasadniczym składnikiem zdrowej diety są zboża, rośliny strączkowe, warzywa i owoce.
Ale istnieje ogromny nacisk lobby mięsnego. W tę dziedzinę przemysłu zaangażowane są ogromne pieniądze. Lekarze i instytuty naukowe produkują więc od dziesięcioleci dowody i informacje mające uzasadniać konieczność jedzenia mięsa. Wszystko to wygląda na rozpaczliwą próbę podtrzymania koniunktury i uspokajania sumień konsumentów.

– W Polsce 100 tysięcy ludzi deklaruje niejedzenie mięsa. To dużo czy mało? Według mnie mało, zważywszy na to, jak wiele już wiemy o tym, że jedzenie przyjaciół (Bernard Shaw twierdził, że zwierzęta są naszymi przyjaciółmi, a on nie jada przyjaciół) nie wychodzi nam na zdrowie. Dla wielu z nas jednak ciągle niejedzenie zwierząt byłoby wyrzeczeniem ponad możliwości, strasznym bólem, karą.

– Na spotkaniach z czytelnikami moich książek często słyszę, jakim to wielkim jestem ascetą, bo wyrzekam się jedzenia mięsa. Mówię wtedy, że jest to komplement niezasłużony, że wręcz przeciwnie – jestem sybarytą. Nie jedząc mięsa, robię sobie dobrze. Nie czuję żadnego braku. Gdy nasz związek z ziemią, ze zwierzętami jest związkiem miłosnym, wtedy nie jest to żadne wyrzeczenie, lecz najbardziej naturalna rzecz pod słońcem. W końcu kto przy zdrowych zmysłach chciałby zjeść swoje dziecko, kochanka lub kochankę ? Tak mówi większość osób, które zdecydowały się nie jeść mięsa. Poprawia im się jakość życia, czują się zdrowsze, bardziej w zgodzie ze sobą. Mają spokojne sumienie, bo ich stół nie jest już stołem krwawej i niepotrzebnej ofiary. W dodatku otwiera się bezmiar możliwości dogadzania własnemu podniebieniu. Ludzie nawykli do mięsa są przekonani, że przyrządzanie posiłku z czegoś innego niż mięso jest sprawą skomplikowaną. Wszystko wydaje się tylko dodatkiem do mięsa. Gdy odstawimy mięso, okazuje się, że owe dodatki same w sobie są czymś wspaniałym. Nabierają nieoczekiwanych kolorów i smaków.

– Na świecie rocznie zabija się niewyobrażalną liczbę zwierząt – 24 miliardy. Czy możesz podać jeden powód dla którego jest to uzasadnione?

– W pewnych sytuacjach jedzenie zwierząt jest uzasadnione. Indianie amerykańscy, którzy nie potrafili albo nie mogli wyżywić się inaczej, jedli mięso zwierząt. Podobnie Tybetańczycy, mieszkańcy buddyjskiego kraju położonego tak wysoko, że nic oprócz trawy nie da się wyhodować, żywią się mięsem i przetworami zwierzęcymi. Przed każdym posiłkiem wypowiadają jednak taką mniej więcej intencję: „Ten pokarm powstał dzięki pracy niezliczonych istot. Pamiętamy o ich trudzie. Tak wiele mamy skaleń. Tak wiele popełniamy błędów. Tak słaby jest nasz wysiłek. Czy zasłużyliśmy na ten dar? Obżarstwo pochodzi z chciwości, bądźmy powściągliwi. Ten dar podtrzymuje nasze życie, bądźmy wdzięczni. Przyjmujemy ten pokarm, aby osiągnąć drogę Buddy”. Osiągnąć drogę Buddy, czyli nie zmarnować życia, dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Ci ludzie, jedząc mięso, mają świadomość tego, jaką ofiarę przyjmują. Wiedzą, że jest to ofiara życia. Ofiara dokonana jest przez istoty czujące, zdolne do przeżywania cierpienia i przywiązane do życia. To zobowiązuje.
W naszej kulturze wygląda to zupełnie inaczej. Widząc kotlet na talerzu nie przeżywamy poczucia bycia obdarowanymi tak hojnie ani zobowiązania, które z tego wynika. Nie umieramy z głodu i moglibyśmy spokojnie wyżywić się inaczej. Ale jemy ciało zabitego zwierzęcia dla kaprysu i z przyzwyczajenia. Smakuje nam, to jemy. A jak nie, to wyrzucamy do śmieci. Jesteśmy rozpaskudzeni nadmiarem wszystkiego, również żywności. Jemy byle jak, czytając gazetę, oglądając telewizję. Straciliśmy kontakt z rzeczywistością – przestaliśmy rozumieć, czym jest jedzenie, a szczególnie jedzenie mięsa. Zapomnieliśmy, jak wielka ofiara się z tym wiąże.

Wywiad opublikowany w czasopiśmie „Zwierciadło” nr 10/1872 w październiku 2002 roku.