Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone

Procesy przeciwko… kretom, szczurom i innym zwierzętom, powoływanie ich na świadków były onegdaj sądową codziennością.
Czy zwierzę może mieć osobowość prawną?

Roku Pańskiego 1519 przed sądem w habsburgskim Tyrolu toczył się proces przeciw… kretom. Miejscowi ogrodnicy pozwali je za szkody czynione w uprawach. Winę udowodniono i sąd nakazał kretom opuszczenie ogrodów. Były jednak i okoliczności łagodzące; wiedziano od dawna, że krety niszczą szkodniki. Dlatego łaskawy sąd dał winowajcom list żelazny, mający chronić zwierzątka przed wrogami. Więcej nawet: zezwolił krecim matkom z małymi na dwa tygodnie zwłoki, by nie poniosły szkody w czasie przeprowadzki.

Nieco później rolnicy z Burgundii zażądali ekskomuniki szczurów-szkodników. W diecezjach odczytano więc nakaz stawienia się szczurów na rozprawę, ale te zlekceważyły polecenie. Bardzo to rozgniewało biskupów, ale obrońca oskarżonych stwierdził, że szczury nie otrzymały przecież ochrony po drodze przed kotami. Sąd uznał ten argument i zwrócił się do właścicieli kotów, ci zaś stwierdzili, że nie mogą ręczyć za ich zachowanie, ponieważ są to istoty bardzo samodzielne. Nadto nikt nie ma wpływu na koty zdziczałe. Zatem proces odroczono, by znaleźć wyjście, ale wkrótce też plaga szczurów ustąpiła, odstąpiono więc od ich karania.

Brzmi nieprawdopodobnie? Ale zachowała się dokumentacja wielu procesów przeciw zwierzętom, to tylko dwa przykłady. Czasem zwierzęta powoływano na świadków w procesach przeciw ludziom. W starożytnych Atenach istniał nawet odrębny trybunał sądzący zwierzęta.

Przekonanie, że zwierzęta mogą odpowiadać za swe czyny, było powszechne od bardzo dawna i trwało długo. Byłżeby to jeden z przesądów uwłaczających rozumowi? Może po prostu naiwność, czy wręcz głupota, wywołująca dziś uśmiech pobłażania? Do mnie przemawia inna teza: był to rodzaj świadectwa, że zwierzęta traktowano „po ludzku”.

Zresztą i dziś się zdarza, iż sąd skazuje na przykład psa na śmierć (w wyroku mówi się o uśpieniu) za pogryzienie człowieka. Choć zwykle winien jest inny człowiek – właściciel „złego” czworonoga. Takie wyroki opisywane są w gazetach (zdarzają się zwłaszcza w Anglii i w USA), a w kilku przypadkach tysiące listów od dzieci do srogiego sądu z prośbą o ułaskawienie uratowały psu życie. Oczywiście, bywa i tak, że ze względu na szczególnie niebezpieczne cechy uśpienie go jest konieczne.

U nas decyduje o tym lekarz weterynarii. Zdarzało się, iż takie decyzje podejmowano „na zapas”, nawet w skali masowej, czasem bez powodu albo ze względu na życzenie właścicieli, chcących uniknąć odpowiedzialności.

Nie ma co rozdzierać szat? Być może. Muszę jednak zauważyć, iż nasze czasy charakteryzują się szczególnym – jeśli można tak powiedzieć – brakiem „rozdzierania szat” nad wieloma haniebnymi czynami różnej wagi. Rozlewa się jakaś dziwna obojętność i skłonność przechodzenia do porządku dziennego. Dotyczy to zwłaszcza zła popełnianego wobec zwierząt, a głos ich obrońców rzadko bywa wysłuchiwany.

Łatwo zauważyć, iż bardzo często jest to zło czynione nie przez przestępców czy sadystów, lecz przez tak zwanych normalnych, przeciętnych ludzi – dla zysku lub wygody. Ci ludzie sami siebie uznają za przyzwoitych. Na przykład nie tak rzadko zdarza się „przedurlopowe” wywożenie psa-przyjaciela do lasu, zwykle przez miłe, młode małżeństwa z dziećmi, by go przywiązać do drzewa i skazać na śmierć z głodu i tęsknoty. Jest to czyn wyjątkowo odrażający i świadczy o degeneracji moralnej. Oczywiście, trudno formalnie ustalić winowajców i nikt się tym nie zajmuje, ale przecież sąsiedzi, rodziny, znajomi na ogół wiedzą o takich zdarzeniach i tolerują je. Tak jak zwykle wiedzą o zadręczaniu dzieci czy starców – co przecież jest tylko kolejnym poziomem tego samego zła – i także milczą. Nie sądzę, by dzieci wychowane przez „wyrzucaczy psów” same mogły wyrosnąć na porządnych ludzi i zawsze się to w końcu odbije na nas wszystkich.
[pagebreak] Nie zamierzam mnożyć opisów potwornych uczynków ludzi wobec zwierząt. Chciałbym natomiast przedstawić pewne wyniki badań naukowych, które pozwolę sobie nazwać „dowodami na rzecz braterstwa”.

Mam na myśli po postu dowody ogromnej bliskości ludzi i zwierząt, w tym sensie, że wiele gatunków ma cechy i właściwości, które przypisywaliśmy zawsze tylko własnemu. Oczywiste, że Homo sapiens jest gatunkiem wybranym i obdarzonym przez Boga nieśmiertelną duszą i wolną wolą (dla niewierzących byłby to może samoświadomy mózg, zdolny do przeciwstawiania się biologicznym instynktom). Wszakże nieposiadanie duszy (bo już brak zaczątków samoświadomości u niektórych zwierząt nie jest aż tak pewny) nie oznacza, że nie można mieć innych, znaczących „ludzkich” cech. W każdym razie współczesna nauka zaczyna zacierać granice uznawane dotąd za skutecznie oddzielające świat ludzi od świata zwierząt.

Zacznijmy od „dowodów z zachowania”. Mogę podać tylko kilka przykładów, myślę jednak, że są zastanawiające. Powiedzmy, używanie narzędzi (mnie jeszcze uczono, że to główny wyróżnik ludzi od zwierząt). Na przykład małpy człekokształtne, przede wszystkim szympansy, nie tylko umieją wyszukać odpowiednie gałązki do wyciągania owadów ze szczelin albo kamienie do rozbicia orzechów czy muszli, ale także je obrobić. To znaczy, przygotować do celu, jakiemu narzędzie ma służyć. Mamy zatem do czynienia ze świadomym zamiarem.

Małpy szybko się uczą, także rozwiązywania różnych łamigłówek, i przede wszystkim porozumiewania się wyuczonymi kodami. Na przykład językiem migowym używanym przez głuchoniemych – w USA poznają tak zwany ameslan (american sign language). Rozróżniają proste pojęcia, czyli uogólnienia, na przykład kształt, wielkość, barwę niezależnie od konkretnego przedmiotu (oderwanie cechy od rzeczy). Potrafią przekazać informacje o wydarzeniach przeszłych, o tym, co się wcześniej stało, a także o swym stanie emocjonalnym. To ostatnie nie dotyczy zresztą tylko małp naczelnych. Swe emocje przekazują wyraźnie także na przykład psy, koty, niektóre ptaki. Dobrze wiemy, kiedy znane nam zwierzę jest smutne, lęka się, jest obrażone albo właśnie nam wybaczyło…

Małpy rozumieją, co oznacza ich odbicie w lustrze, wiedzą, że jest to „ja”, obraz „mnie”, a nie jakieś inne zwierzę. Można to uznać za początek samoświadomości. Umieją liczyć, ba – rozróżniają liczebniki główne i porządkowe i dokonują prostych operacji matematycznych. Na przykład dodają, potrafią przeliczyć kilka przedmiotów. W każdym razie rozumieją symbole i modele konkretnych rzeczy, a nawet sytuacji. Mają zatem możliwość abstrahowania i zdają się pojmować, czym jest śmierć.

Słynna szympansica Washoe (z Instytutu Komunikacji pomiędzy Ludźmi i Szympansami w Waszyngtonie) zna 240 znaków ameslanu i układa zdania złożone z siedmiu pojęć. Zdołała też nauczyć tego języka swego syna Loulisa bez udziału ludzi. Umie, podobnie jak inne małpie lingwistki, tworzyć określenia dla rzeczy wcześniej nie znanych. Na przykład znaki migowe „płacz-krzywda-jedzenie” to rzodkiewka wypluta z obrzydzeniem, a „picie-owoc” to soczysty arbuz. Rodzaj metafory?
[pagebreak] Szympansica Maja zasłynęła z malowania obrazów, które kiedyś dla kawału wystawiono w galerii sztuki – krytycy cmokali nad nimi z zachwytem, co może świadczy nie tyle o zdolnościach małpki, ile o kryteriach tego, co jest sztuką. Istotą sprawy nie jest samo malowanie – „abstrakcje” malarskie tworzą, między innymi, słonie – ale fakt, że Maja namalowała nie „tego ptaka” – konkretnego, oglądanego – ale „ptaka w ogóle”, co zakomunikowała zdumionym opiekunom.

Wielokrotnie opisywana goryliczka Koko powiedziała kiedyś ameslanem swej opiekunce Francine Patterson: „Dziś rano – ja – smutna – płakałam”. Koko potrafi współczuć, na przykład koniowi, że ma wędzidło i bolą go zęby!, kłamać, przeprosić za kłamstwo itd. Wedle znawców, goryl może osiągnąć poziom 4-5-letniego dziecka i zapewne jest to kres zwierzęcych możliwości. Ale też różnica pomiędzy taką małpą a człowiekiem wydaje się głównie ilościowa, w sensie zachowań, możliwości intelektualnych i emocji.

Zdumiewające, że narzędzi używają – i przygotowują je! – nie tylko gatunki biologicznie bliskie ludziom, ale niektóre ptaki. Potrafią też tworzyć ptasie dzieła sztuki, na przykład kwietne zdobione altanki dla samic, oceniać liczbę przedmiotów (do kilku), porównać ją (więcej czy mniej), rozpoznać geometryczne kształty itd. Wrony z Kaledonii po skończonym posiłku chowają specjalnie urwane gałązki z haczykami do wydobywania owadów na następny raz. Pewien afrykański ptak, zwany „kurą faraona”, wyszukuje ostre kamienie i wali nimi w twarde jajo strusia (oczywiście, jeśli strusia nie ma w pobliżu, jeśli jest, „kura faraona” usiłuje go odciągnąć od jaj. Struś zna napastnika, zatem goni go daleko, czasem nie zdąży wrócić…). I tak dalej, i dalej.

U niektórych zwierząt, na przykład ichneumonów, zauważono zdolność do altruizmu – poświęcają się dla innych, nie tylko dla własnych dzieci, co można by uważać za przejaw instynktu i co jest bardzo częste.

Wracając do małp, nieobce są im pewne zasady sprawiedliwości, na przykład dzielenie się jedzeniem, pomoc słabszym, współczucie (także ludziom), ale i odpłacenie „pięknym za nadobne”, na przykład niepodzielenie się smakołykiem z kimś, kto kiedyś sam nie podzielił się z nikim. Mają wyraźne poczucie „jak członkowie grupy powinni się zachowywać, a jak nie” (badania Fransa de Waala z Centrum Badań Naczelnych w Atlancie). A gesty? Całowanie się, obejmowanie, uścisk ręki – to małpia i ludzka przyjaźń.

Fascynują i inne niezwykłe zachowania się różnych zwierząt, można je opisywać bez końca. Ale przede wszystkim chodzi o podbudowanie tezy, przyjmowanej przez znawców coraz powszechniej, że na pewnym szczeblu rozwoju ewolucyjnego zwierząt pojawia się coś w rodzaju kultury! To znaczy, mają one swoją specyficzną kulturę, zwłaszcza ogromne możliwości porozumiewania się – co więcej – porozumiewania również z ludźmi. „Porozumiewanie” jest pojęciem, jak się nam dotąd zdawało, czysto ludzkim i zarazem jednym z naszych celów i ideałów. Oznacza zrozumienie potrzeb i zachowań innych i rezygnację ze zmuszania ich do czegokolwiek, a oni odpłacają tym samym.

Kultura, „przeciwieństwo natury”, może być pojmowana jako wymyślanie nowych pomysłów i umiejętność przekazywania ich potomstwu nie przez geny. Ale, jak dotąd, kulturę zawsze wiązano z podmiotem, z osobą. To znaczy z człowiekiem. Dziś zaczyna się odwracać to rozumowanie – oto początki kultury oznaczają początek podmiotowości. Francuski etolog (badacz zwierzęcych zachowań) i filozof Dominique Lestel twierdzi, że „zwierzę powinniśmy postrzegać jako podmiot, gdyż najnowsze prace naukowe już nam nie pozostawiają innego wyboru”.

„Dowody z zachowania” są zapewne najbardziej poruszające, a „dowody z ewolucji” traktujemy już jako oczywistość. Trudno bowiem zaprzeczyć istnieniu wspólnych przodków człowieka i zwierząt i wynikającego stąd pokrewieństwa biologicznego. „Dowody z biologicznej struktury” także są oczywiste. Zdumiewa wspólnota struktury wszystkiego co żyje, wspólne podstawy funkcjonowania wszystkich organizmów – roślin, zwierząt i ludzi.
[pagebreak] „Dowody z genetyki” są najnowsze i zatem jeszcze nas dziwią. Różnice w genomie (zestawie genów) pomiędzy człowiekiem i na przykład szympansem wynoszą 1 procent, co oznacza, iż ze swym najbliższym zwierzęcym krewniakiem mamy aż 99 procent wspólnych genów! Albo jeszcze inaczej: tylko kilkanaście genów decyduje o tym, że jeden z gatunków małpiej wspólnoty jest człowiekiem. W rzeczywistości nie wygląda to tak prosto, istotą rzeczy nie jest bowiem tożsamość czy liczba genów, ale to, w jaki sposób działają, jak łączą się w zespoły, jak takie zespoły współuczestniczą w tworzeniu białek itd. Inaczej mówiąc, takie same geny mogą w związkach z innymi działać inaczej, ale fakt pozostaje faktem: genetyczna wspólnota ludzi z szympansami jest ścisła i zastanawiająca, genetyczne pokrewieństwo wyjątkowo bliskie.

Wszystkie wymienione tu, a także niewymienione „dowody braterstwa” skłoniły niektórych uczonych do zaskakującego wniosku: jeszcze w 1993 roku biolodzy z Nowej Zelandii i Australii zaproponowali przyznanie najbliższym człowiekowi małpom statusu „osoby prawnej”, to znaczy prawnej podmiotowości; między innymi prawa do życia, unikania cierpienia i prawa do nieuczestniczenia w pewnych eksperymentach naukowych jako obiekt tych eksperymentów. Peter Singer z Melbourne liczy na to, że „liczba istot, których prawa zostaną zagwarantowane [w sensie jak wyżej], będzie się poszerzać i być może obejmie inne gatunki. Kiedyś przecież ludzie odmawiali pełnych praw kobietom, gejom, upośledzonym umysłowo”.

Projekt nowych ustaw w tej mierze, tak zwany Great Ape Project (Projekt Wielkich Małp), przedstawiono parlamentowi Nowej Zelandii w 1999 roku i bodaj dotąd jest rozpatrywany. Do boju od razu rzucili się przeciwnicy: zwierzę nie może być podmiotem prawa, tylko przedmiotem, chronionym zresztą tak jak to możliwe. W sytuacji kiedy hodujemy zwierzęta, po to by je zabijać i zjadać, ich podmiotowość prawna byłaby absurdem i obłudą. Zaczęto też podważać tezy o zaczątkach kultury, a zwłaszcza samoświadomości. Na przykład rozpoznawanie siebie w lustrze świadczy tylko i wyłącznie o tym, że małpa rozpoznaje po prostu siebie, ale nie musi być dowodem „zdawania obie sprawy z własnego istnienia” – itd.

Tymczasem w 2003 roku amerykańscy genetycy ze Stanowego Uniwersytetu Wayne’a w Detroit, uczelni znanej i poważanej, wystąpili z propozycją, by szympansy zwykłe i bonobo uznać za inne gatunki ludzkie. Wówczas gatunek Homo sapiens znalazłby się z szympansami w jednej rodzinie człowiekowatych (Hominidae). Rozumiemy, że nie byłaby to tylko zmiana w systematyce naczelnych. Zmieniłoby to wszystko, cały nasz pogląd na siebie i resztę świata.

Chrześcijaństwo, jak wiemy, bardzo wyraźnie oddzieliło człowieka od innych żywych istot, a podporządkowywanie sobie Ziemi i żywej przyrody jest naturalnym prawem chrześcijanina. Można jednak znaleźć w Biblii i w licznych późniejszych przekazach ojców Kościoła teologiczne uzasadnienie szacunku dla zwierząt i ich ochrony przed złem wyrządzanym przez ludzi, a symbolem chrześcijańskiej postawy wobec „młodszych braci” jest niezwykła postać św. Franciszka. On właśnie wprowadził to określenie, mając na myśli „młodszych w rozumie”. Ściślej biorąc, z punktu widzenia ewolucji, zwierzęta są naszymi „starszymi braćmi”. Notabene, w pewnych najnowszych rozważaniach katolickich na ten temat można odnaleźć myśl, że odkupienie i zmartwychwstanie ma objąć także zwierzęta (kto nie wierzy, niech zajrzy do opatrzonej „imprimatur” Encyklopedii Chrześcijaństwa, wyd. Jedność, Kielce 2000, tłumaczenie z włoskiego). Zmierzam do tego, że chrześcijanin nie może wykręcać się od pełnej odpowiedzialności wobec zwierząt i za nie, że nie wolno mu zadawać im cierpień, a już w żadnym wypadku nie może on powoływać się na Biblię, która rzekomo „daje wolną rękę” (takie powoływanie się słyszałem…).
[pagebreak] Z pewnością zwierzę (myślę zresztą, że i roślina) nie jest rzeczą, nie tylko dlatego, że stwierdza to 20-letnia już Deklaracja Praw Zwierząt UNESCO i wiele innych późniejszych aktów tego rodzaju, a także ustawa polska z 1997 roku. Stoimy wszakże ciągle wobec smutnych konieczności sprzyjających wspomnianej tu już obłudzie. Musimy zabijać zwierzęta, bo się nimi żywimy, musimy dokonywać na nich okrutnych doświadczeń, jeśli chcemy rozwijać medycynę i chronić własne zdrowie. Wydaje się jednak, że nie jesteśmy wiecznie skazani na ów przymus. Można przypuszczać, że w przyszłości zwierzęta mogą zostać zastąpione przez hodowle tkanek i narządów, i można być pewnym, że „schabowy” z hodowli wieprzowych mięśni będzie nie do odróżnienia pod żadnym względem od schabowego wyciętego z zabitej świni. Z eksperymentami trochę trudniej, żywe zwierzę bowiem jest najlepszym obiektem do badań medycznych i biologicznych, choć już teraz okazuje się, że bardzo wiele doświadczeń udaje się przeprowadzać „in vitro”, a już z pewnością można uniknąć wielu cierpień, bez sensu zadawanych w laboratoriach milionom zwierząt.

W Polsce parlamentarzyści nie są w stanie uchwalić naprawdę dobrej ustawy o ochronie zwierząt, takiej na miarę XXI wieku. Nie są w stanie, bo grupy interesu – na przykład różni hodowcy, eksporterzy koni, producenci pasztetów czy choćby myśliwi – nie dopuszczają do uszczuplenia swoich wpływów, jak zresztą w ogóle większość tych, którzy rządzą i uchwalają prawa.

Niezależnie o tego, jakkolwiek bylibyśmy wyrozumiali wobec własnych słabości, jakkolwiek denerwowaliby nas nieznośni czasem obrońcy zwierząt, jakkolwiek dobrze rozumielibyśmy tak zwane konieczności ekonomiczne i nie chcieli być obłudni wobec różnych przymusów, jedno przynajmniej jest pewne. Oto przytłaczająca ilość cierpienia zadawana jest zwierzętom bez powodu, czy raczej z powodu bezmyślności, wygodnictwa i – widać przyjemnego – okrucieństwa. Chrześcijanom zaś zadam po raz kolejny pytanie: co będzie, jeśli na Sądzie Ostatecznym w roli sędziów czy choćby świadków zasiądą także zwierzęta? Może wtedy uratuje kogoś świadectwo starego psa, że ten oto człowiek był dla niego dobry?

Tekst Macieja Iłowieckiego, opublikowany w miesięczniku Nowe Państwo (11.2003)