Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone

Szaleństwa klimatu kosztują nas coraz więcej. Straty spowodowane przez katastrofalne zjawiska pogodowe przekroczą w tym roku 200 mld dol., co daje średnio ok. 30 dol. na każdego – obliczyła druga na świecie firma reasekuracyjna Munich Re.

Niektórzy jednak stracili znacznie więcej. Na przykład mieszkańcy wioski Lateu na wyspie Tegua na Oceanie Spokojnym. Ich stojące blisko plaży domy zostały rozebrane latem tego roku, a oni sami przenieśli się do nowego osiedla zbudowanego w głębi lądu. Trzeba było to zrobić, bo ocean, do niedawna przyjazny i łagodny, przestał być dla ludzi bezpieczny.

Dane na temat wysokości rachunku, jaki za ten rok wystawił ludzkości klimat, firma Munich Re przedstawiła podczas wielkiej konferencji, która zakończyła się w piątek w Montrealu. Zwołano ją, by postanowić, czy i w jaki sposób powinniśmy walczyć z obserwowanym od kilkudziesięciu lat wzrostem temperatur na Ziemi. Z obserwacji naukowych wynika, że globalne ocieplenie stało się już faktem i niektórym z nas zaczyna się dobierać do skóry.

Jednym z najbardziej wrażliwych na zaburzenia klimatu regionów świata jest południowy Pacyfik. Tam właśnie znajduje się Tegua wchodząca w skład państewka Vanuatu. Wyspa leży na szlaku tropikalnych cyklonów, które mkną w kierunku odległej o 2 tys. km Australii. Siła i częstotliwość tych wichur znacznie wzrosły w ostatnich latach. Pchana wiatrem woda oceaniczna zaczęła zalewać gaje palmowe i pola Lateu, niszczyła ludziom domy. Z roku na rok było coraz gorzej, w końcu podjęto decyzję o wyprowadzce. I tak stu mieszkańców wioski stało się pierwszymi na Ziemi ludźmi, których ONZ kilka dni temu oficjalnie uznała za ofiary globalnego ocieplenia.

Pierwszymi, lecz nie ostatnimi. W Montrealu zaprezentowano również najnowszą prognozę przygotowaną przez ekspertów Programu Narodów Zjednoczonych do spraw Środowiska (UNEP). Twierdzą oni, że klimatycznych uciekinierów będzie szybko przybywało – na Pacyfiku i Karaibach. Wzburzony ocean niszczy bowiem kolejne wysepki i koralowe atole. Niektóre z tych skrawków lądu wystają z wody zaledwie na parę metrów i nie potrafią się obronić przed coraz potężniejszymi sztormami.

Wiele tych tropikalnych rajów znajdzie się pod wodą w ciągu kilku następnych dekad. Najbardziej wstrzemięźliwe prognozy uczonych (te, które nie zakładają rychłego roztopienia się Grenlandii czy Zachodniej Antarktydy) przewidują, że poziom oceanów w tym stuleciu podniesie się o 1-2 metry. Niby niewiele, lecz dla niezliczonych maleńkich wysepek oznaczać to będzie zagładę. Dom nad głową straci od 20 do 40 mln ludzi. Zasilą oni skromną dziś jeszcze grupę imigrantów klimatycznych. Lada dzień do mieszkańców Tegua dołączy ok. 2 tys. mieszkańców wysp Cantaret należących do Papui-Nowej Gwinei, które są także zatapiane przez Pacyfik. Uciekinierzy chcą się przenieść na sąsiednią Bougainville.

Rekordowo droga „Katrina”

Do grupy klimatycznych wygnańców wypada zaliczyć również mieszkańców Nowego Orleanu zniszczonego latem tego roku przez huragan „Katrina”. Wielu z nich jeszcze długo nie powróci do swoich domów. Raport Munich Re ocenia straty spowodowane przez „Katrinę” na gigantyczną kwotę 125 mld dol. Dla porównania, zniszczenia wyrządzone przez najkosztowniejszy do tej pory huragan „Andrew”, który w 1992 roku spustoszył Bahamy i USA, wyniosły „tylko” 22 mld dol. Podobne były rozmiary szkód finansowych związanych z atakiem terrorystycznym na World Trade Center w 2001 roku.

Firmy ubezpieczeniowe – według szacunków Munich Re – wypłacą łącznie ok. 70 mld dol. odszkodowań za straty wyrządzone w tym roku przez pogodę. Te wydatki szybko rosną. W zeszłym roku wyniosły 45 mld, a jeszcze 10-15 lat temu nie przekraczały kilku miliardów dolarów rocznie. A może być jeszcze gorzej. Zaproszeni do Montrealu naukowcy podkreślali na każdym kroku, że pora przestać mówić o zmianach klimatu jako o odległej, mglistej przyszłości. – Ta lawina już ruszyła – przekonywał Thomas Loster, doradca UNEP. Fakty? O niektórych już wspomnieliśmy, oto inne odnotowane w tym roku przez klimatologów:

czerwiec – w ciągu doby w górach północnych Indii spada rekordowa ilość 944 mm deszczu;

październik – przez Hiszpanię przetacza się huragan „Vince”, pierwszy w dziejach Europy;

październik – najsilniejszy znany nam huragan „Wilma”, w którego centrum zanotowano rekordowo niskie ciśnienie 882 milibarów, dewastuje Karaiby i Jukatan, powodując straty w wysokości 15 mld dol.;

listopad – huragan „Delta” po raz pierwszy w historii uderza w Wyspy Kanaryjskie, zabijając kilka osób.

– Klimat jest dziś dla ludzkości większym zagrożeniem niż broń masowej zagłady – mówi prof. Robert May, ustępujący prezes Royal Society w Londynie, jednej z najbardziej szacownych instytucji naukowych na świecie. Wybitny uczony w swej pożegnalnej mowie apelował do 10 tys. uczestników montrealskiej konferencji, by porozumieli się przynajmniej co do tego, że zaczną wspólnie ograniczać emisję dwutlenku węgla.

Polityczny klimat

Jednak w Montrealu to nie naukowcy mieli najwięcej do powiedzenia, ale politycy. Konferencję zwołano w dwóch konkretnych celach. Po pierwsze, by ustalić szczegóły realizacji Protokołu z Kioto, który nakazał blisko 40 najbardziej uprzemysłowionym krajom świata zmniejszenie emisji dwutlenku węgla – gazu uważanego za głównego sprawcę obecnego szybkiego wzrostu temperatur na Ziemi. Po drugie, by zastanowić się, co dalej. Kioto przestaje bowiem obwiązywać w 2012 roku, ponadto część krajów, m.in. USA, które emitują jedną czwartą dwutlenku węgla, czy Australia, nigdy go nie zaakceptowała.

W Montrealu zajmowano się głównie tym drugim. Europa wspierana m.in. przez Japonię i Kanadę postulowała, aby w ciągu 2-3 lat podpisać nową umowę, która zobowiązywałaby kraje wysoko rozwinięte do znacznie bardziej radykalnej, w porównaniu z Kioto, redukcji emisji dwutlenku węgla. Jednak Amerykanie byli przeciwni – przez dwa tygodnie konsekwentnie odpowiadali, że nie podpiszą żadnej umowy, która ograniczy im swobodę działania. Deklarowali, że owszem będą wprowadzali czyste technologie wytwarzania energii, lecz nie zamierzają krępować sobie ruchów międzypaństwowymi porozumieniami, które wpłyną negatywnie na gospodarkę. Europejczycy ripostowali, że właśnie bez inwestycji w środowisko rozwój cywilizacyjny zostanie zahamowany. Jak widać nawet w tak podstawowej sprawie nie ma zgody po obu stronach Atlantyku.

Eskimosi straszą Amerykę sądem

Koniec końców przeważyła opinia, że rozmowy na temat podpisania „nowego Kioto” rozpoczną się niezależnie od tego, czy USA do nich przystąpią, czy nie. Powinny się one zakończyć w ciągu dwóch, trzech lat. Udział w tych negocjacjach zgodziła się wziąć nawet Australia – do tej pory główny sojusznik Ameryki. W Montrealu zadeklarował to w czwartek australijski minister środowiska.

Tymczasem rdzenni mieszkańcy Arktyki zapowiedzieli w Montrealu, że wytoczą Stanom pierwszy w historii „klimatyczny” proces. Dowodzą, że USA nie chcąc zobowiązać się do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, naruszają prawa człowieka. Eskimosi boją się, że spotka ich taki sam los jak mieszkańców wyspy Tegua – będą musieli porzucić swoje siedziby. Z wszystkich obserwacji naukowców wynika, że Arktyka ociepla się znacznie szybciej niż reszta Ziemi. – Na Dalekiej Północy nie trzeba nikogo przekonywać do globalnego ocieplenia. Widać je tam gołym okiem – mówił podczas konferencji kanadyjski premier Paul Martin zirytowany uporem Amerykanów.

Źródło: Gazeta.pl, Andrzej Hołdys, 09.12.2005

Nadesłał/a: Wegetarianie.pl