Gdy obóz Twojej moralności
pod setką chciwych ciosów pada.
Gdy mrowię wszelkich nieścisłości
otacza Cię. Wiedz - to zdrada!
"Czy zawiniłem w jednej
z życia mojego krętych dróg?"
Wstaję i używam liny zgrzebnej
by odpowiedzieć mógł sam bóg.
I jeszcze dycha we mnie żądza
gdy z gniewem łamię kark swój
i życie jak fala prująca
zalewa ten śmiercionośny gnój.
"Żyję?! Przeklęty niech będzie świat
co wydać mógł prawa tak harde!"
Ogon wciąż odrasta - to gad
chociaż ma ludzkie życie marne.
***
Przeprosiny dla Niej
Nie mam już tego daru.
Nie mam już tego...
Nie mam już...
Nie?
Mam!
Mimo wielu wysiłków
moich wielkich oponentów
i ich złych osiłków
i ich przelicznych przekrętów.
Chociaż umarł już duch
to ciało jeszcze drga
trwa jeszcze ruch
coś tryby me pcha.
Osierocony przez część
co ma znaczenie istotne
udaję starą, głupią gęś
płatam sobie figle psotne.
Nie mam już tego daru
co trzymał łańcuchy
dawał tyle żaru
rozbudzał fale otuchy.
Gdybym był Śmierci
wysokoprężnym i mocnym
potworem, co miasta wierci...
koniec żywota - strzałem owocnym.
Toczonym być przez jad
rozkładu i śmierci gnidę
ciągle komenda "padł!"
ja jednak w ciernie idę.
Przyjdą i z Nią do Ciebie
po ostatnie nadziei płomienie
co jeszcze goreją na niebie
a końcem będzie jęczenie.
Nie mam już tego daru.
Jednak przepraszam.
W nocy
Tylko te myśli natrętne...
Tylko te myśli okrutne...
Śpiew i mroku czeluść,
kiedy uciekam od Ciebie.
A jednak coś było,
zaprzeczyć już nie możesz.
Tylko te słowa natrętne...
Tylko te słowa okrutne...
Apage, Satanas!
Byłaś Nim wtedy,
gdy pociąg odjeżdżał.
Pamiętasz?
Tylko te czyny natrętne...
Tylko te czyny okrutne...
Śmiech ten i słowa,
co mile mnie łechcą
i ostatnie spojrzenie
o wielkiej pustce.
Jakże ten koniec
mógł przyjść tak łatwo?
Tylko... Ona odeszła!
Nigdy
Nie ożywi Cie dom rodzinny,
obrazy płyną po wietrze.
Idź za latawcem...
W ostatni litr poranka.
Odejdź!
Trylogia
Uszy rozgrzane,
kiedy ręka drga.
Niespokojnie,
któż śmie przerywać?
Pieści żarnik dusze...
Dwie półkule,
ja w wieczności.
Nie mam nic,
waham się.
Dzisiaj tylko szuflada.
Ten Rubikon!
Wieprz Brutusowy o ostrzu żelaznym,
dokonał żywota w mojej dumie.
Nie most w Remagen – 2 lata.
Tylko jedno przęsło...
Tylko jedna wieża...
Żądam kości!
„No pasaran!”
Skoroś sam otworzył,
dlaczego dziwi cie
wróg u bram?
[edytowane 17/10/2010 od Ensifer]
=
co do ulubionych poetow to pisze prace maturalna na temat feminizmu i ostatnio namietnie czytam Anne Świrszczyńską. poza tym wybitna poetka jest dla mnie Katarzyna Nosowska.lubie tez Szymborska, Staffa, Miłosza, Safone a po prostu nie trawie Białoszewskiego.
Lenistwo to sztuka tak długo nic nie robić, aż minie niebezpieczeństwo, gdzie trzeba by coś zrobić.
Moj chyba ulubiony wiersz, "Prolog" Leśmiana:
Dwa zwierciadła, czujące swych głębin powietrzność,
Jedno przeciw drugiemu ustawiam z pośpiechem,
I widzę szereg odbić, zasuniętych w wieczność,
Każde jest zakrzepłym bliższego echem.
Dwie świece płoną przy mnie, mrużąc złote oczy,
Zapatrzone w lustrzanych otchłań wirydarzy:
Tam aleja świec liśćmi złotymi się jarzy
I rzeka nurt stężały obojętnie toczy.
Widzę tunel lustrzany, wyżłobiony, zda się,
W podziemiach moich marzeń, groźny i zaklęty,
Samotny, stopą ludzką nigdy nie dotknięty,
Nie znający pór roku, zamarły w bezczasie.
Widzę baśń zwierciadlaną, kędy zamiast słońca,
Nad zwłokami praistnień orszak gromnic czuwa,
Baśń, co się sama z siebie bez końca wysnuwa
Po to, aby się nigdy nie dosnuć do końca...
Gdy umrę, bracia moi, ponieście mą trumnę
Przez tunel pogrążony w zgróz tajemnych krasie,
W jego oddal dziewiczą i głębie bezszumne,
Nie znające pór roku, zamarłe w bezczasie.
Gdy umrę, siostry moje, zagaście blask słońca,
Idźcie za mną w baśń ową, gdzie chór gromnic czuwa,
W baśń, co się sama z siebie bez końca wysnuwa
Po to, aby się nigdy nie dosnuć do końca!...
i moje dwa stare wiersze, gdy jeszcze je pisalem, po przeczytaniu okaze sie dlaczego przestalem 🙂 jeśli już gdzieś były to przepraszam 🙂
***
Nowe morza pełne chwały
Ukazujesz co dzień nam
Lecz nie wiemy gdzie zmierzamy
Dzisiaj tu, by jutro tam...
Ciagle naprzód, poprzez fale
Gnani wiatrem naszych łez
Zbyt zmęczeni, zbyt nieśmiali
Aby móc odnależć Sens
I tak wieki bezlitośnie
Rozwiewają się jak mgła
Nasze szczęście tym jest dalsze
Im ta podróż dłużej trwa...
***
Idź śladem spadających gwiazd
By, gdy któraś upadnie na ziemię
Wznieść ją najwyżej jak potrafisz
Aby Niebo nigdy nie zapomniało marzeń
Które kiedyś przyszło jej nieść...
[edytowane 23/10/2010 przez verufer]
Chi vuol veder il ciel, poi morir'
Pomyslalem sobie, ze moze ja tez wrzuce cos swojego:
Bezbarwne przebranie
Pod prysznicem probuje zmyc z siebie wszystkie koszmary nocy
cialo spryskuje ekstrawaganckim zapachem odwagi i sprytu
zakladam oryginalna zolta koszulke lidera w wyscigu szczurow
a na to wilcza skore, by pod nia ukryc dusze czarnej owcy
jeszcze z szafki za lustrem biore lizacy usmiech dyplomaty
by wygladzic ostre krawedzie slow
i wirtualne okulary aby juz bez widocznych problemow
wejsc w swiat cyfrowej obojetnosci
idac w zaduzych butach po zaduzym swiecie
probuje odnalezc sie w ludzkich twarzach
jak w krzywym zwierciadle odbijam sie w obcych slowach
uginam sie pod ciezarem przeszywajacych mnie spojrzen
ostatnim krzykiem mody probuje wyladowac swoja zlosc
zbity z tropu uciekam wzrokiem
oddycham cichym szeptem swoich snow
zanurzony po kostki stoje na brzegu snu o sobie
pelen obaw, by nie stracic twarzy swojej maski
za ktora kryja sie tylko szarej barwy oczy
i usmiech slodki niczym bezbolesna smierc
Wieczorem (barwy samotnosci)
Barwna przyszlosc odplywa w sina dal
ginac we mgle traci Twoja twarz
zostaje sam z glowa rozbita
o niedotknieta krawedz marzen
jak mgla snuje sie korytarzami
karmiac sie wczorajszymi zludzeniami
Ty mijajac mnie czasem
usmiechasz do mnie sie
chwilowo blyskam szczesciem
niczym zimowe slonce
probujace wyrwac sie
z jesiennej depresji
ale to tylko usmiech...
i moja dziwnie fragmentaryczna rzeczywistosc
Szara bezsennosc switu balastem spod oczu
rozbija ostatnia fale mojego optymizmu
a samotnosc w tlumie szarych chwil
bez barwy Twojego glosu
umieszcza mnie w granicach miasta
pelnego obdartych ze skory kamienic
i przykrywajacego je przescieradla spalin
Za oknem termitiery samotnosci
mrugaja do mnie oczami swoich klatek
w jednej z klatek zasypiam sam
do snu uklada mnie wiara w to,
ze odnajdziesz mnie kiedy obudze sie
moj swiat nabierze barwy Twojego glosu,
a Ty bedziesz moja Wenus,
ktora w kazdym dniu mojego zycia
zostawi swoje odciski palcow
wyrwana ze snu
ostatnia kartka bajki
Sluchajac ciszy
Sluchajac ciszy szumiacej w lesie
uspokajam najpierw oddech zdyszany w pogoni
za papierowym wzmacniaczem smaku szczescia
nikt tu nie wydrze mi go z rak
Sluchajac ciszy szumiacej w lesie
karmie oczy balsamem zieleni
zapominam o beznadziejnej szarosci mojego miasta
z ktorej wyrwac sie moga
tylko krzykliwe plakaty reklam
Sluchajac ciszy szumiacej w lesie
oddycham gleboko zyje soba
choc szare zycie z miekkiego serca
wyciska zraca sol samotnosci
Sluchajac ciszy szumiacej w lesie
powoli odplywam kolyszac sie lagodnie
niczym galezie drzew widziane z dna lasu
Sluchajac ciszy szumiacej w lesie
dostrzegam blyszczaca nagosc mojej duszy
emanujac empatia lacze sie z otoczeniem
staje sie czescia boskiego aktu stworzenia
[edytowane 27/2/2016 przez lekki123]
[edytowane 27/2/2016 przez lekki123]
swiat zmienia sie przestawia game barw
Postanowiłam odświeżyć zakurzony wątek bo znalazłam piękny wiersz Szymborskiej o wartości zwierząt. Uwielbiam Szymborską za sposób, w jaki opisuje rzeczywistość.
Widziane z góry
Na polnej drodze leży martwy żuk.
Trzy pary nóżek złożył na brzuchu starannie.
Zamiast bezładu śmierci - schludność i porządek.
Groza tego widoku jest umiarkowana,
zakres ściśle lokalny od perzu do mięty.
Smutek się nie udziela.
Niebo jest błękitne.
Dla naszego spokoju, śmiercią jakby płytszą
nie umierają, ale zdychają zwierzęta
tracąc - chcemy w to wierzyć - mniej czucia i świata,
schodząc - jak nam się zdaje - z mniej tragicznej sceny.
Ich potulne duszyczki nie straszą nas nocą,
szanują dystans,
wiedzą, co to mores.
I oto ten na drodze martwy żuk
w nieopłakanym stanie ku słonku polśniewa.
Wystarczy o nim tyle pomyśleć, co spojrzeć:
wygląda, że nie stało mu się nic ważnego.
Ważne związane jest podobno z nami.
Na życie tylko nasze, naszą tylko śmierć,
śmierć, która wymuszonym cieszy się pierwszeństwem.
No to i ja przypomnę piękny wiersz:)
Na brzegu lasu umiera bezdomny pies.
Przypełzł tu, aby umrzeć sam.
Ogon i łapy już umarły.
Dyszy
W ostatnim i największym wysiłku życia.
W dorastaniu do swojej śmierci.
Anna Świrszczyńska "Pies", z cyklu:"Cierpienie"
Lenistwo to sztuka tak długo nic nie robić, aż minie niebezpieczeństwo, gdzie trzeba by coś zrobić.
Uwielbiam Herberta, Szymborską, Baczyńskiego, Johna Donne'a, Mickiewicza, Różewicza,Stachurę etc.,etc. i oczywiście poezja śpiewana.., ale i tak najbliższa mojemu sercu jest Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i jej cudowny wiersz:
Kto Chce Bym Go Kochala
Kto chce, bym go kochała, nie może być nigdy ponury
i musi potrafić mnie unieść na ręku wysoko do góry.
Kto chce, bym go kochała, musi umieć siedzieć na ławce
i przyglądać się bacznie robakom i każdej najmniejszej trawce.I musi też umieć ziewac, kiedy pogrzeb przechodzi ulicą,
gdy na procesjach tłumy pobożne idą i krzyczą.
Lecz musi być za to wzruszony, gdy na przykład kukułka
kuka lub gdy dzięcioł kuje zawzięcie w srebrzystą powlokę buka.Musi umieć pieska pogłaskać i mnie musi umieć pieścić,
i smiać się, i na dnie siebie żyć słodkim snem bez treści,
i nie wiedzieć nic, jak ja nic nie wiem, i milczeć w rozkosznej
ciemności,
i byc daleki od dobra i równie daleki od złości.
Ale tutaj ucichlo...
cisza zupelnie jak przed burza...
albo jak u Hitchcocka przed trzesieniem ziemii...
sami sie o to prosiliscie...
"Patrzac na swiat"
Znow probuje sie do Ciebie dodzwonic
tak bardzo pragne uslyszec Twoj glos
przygniata mnie cisza w eterze
ciezki kamien na sercu.
Odzywasz sie do mnie tylko wtedy
gdy czegos ode mnie chcesz
tak slodko klamiesz patrzac mi prosto w oczy
delikatnym dotykiem rozpalasz moja wyobraznie
bezwzglednie chwytasz serce za krtan
wyciskasz z niego lzy i strach
zostawiony na lodzie
marzne w objeciach obojetnosci
w cieniu coraz nizej opadajacych rak
rozkwita epilog niespelnionych snow.
Patrzac na swiat ze szczytu nieodebranych polaczen
dostrzegam swe zycie monotonne
niczym horyzont na kardiogramie trupa
w dloniach ukrywam oszpecona strachem twarz
w koncu robie ten decydujacy o wszystkim
krok do przodu...
Niczym nowa twarz reklamy wyskakuje z okna
lotem koszacym podcinam zylki marionetki
by nie pajacowac wiecej
i jak ten skonczony idiota
rzutem na tasme
uderzam glowa w ziemie
Uderzam glowa w ziemie
histeryczne wolanie o pomoc,
ktore niczym zdlawiony krzyk
rozbija sie bez echa
o zamkniete bramy Twojego serca.
19.09.2015
"Rozpacz"
Dar wydarty krzykiem rozdarty
podkuty podkowa smutku
wyje przykuty lancuchem lez
bez cienia szansy
ukradkiem szukam slonca
skradly je cienie
na mojej twarzy
Czarnowidze blade policzki glodu
niczym odkryte zapadnie
dla ofiar dotyku
powoli przelykam gorzka sline
skoncentrowany bol istnienia
o smaku stresu i depresji,
ktore budza watpliwosci
co do chybionego celu
poszukiwania na nowo
sensu zycia.
Wybity ze snu lewituje wykiwany
tracac zeby we snie
przecieram zmeczone oczy
wytarte linie papilarne
zlobia glebokie koryta lez
Zagubiony w korytarzach zludzen
powoli trace zmysly
bladzac w granicach obledu
przed soba widze jedynie
slad na szyi...
Pelen nadziei i optymizmu
czekam na swoj szczesliwy los
wygrany w rosyjskiej ruletce
strzal w glowe.
"Gwiazda"
Na spotkanie z Toba zaloze
garnitur zlotych manier Jamesa Bonda
i nonszalancki wyraz twarzy Ricardo
z serialu Luizjana w zbozowym kregu
Dotykiem Ameryki sprawie,
ze poczujesz Niebianskie Uniesienie
spojrze Ci wtedy w oczy
tak zniewalajaco piekne,
ze moglbym nazywac sie Czeslaw Milosz
i napisac dla Ciebie "Zniewolony Umysl"
po krotkiej chwili niczym Ostatni Mohikanin
bez cienia litosci pozre Twoje serce.
BUUU!!!!!!!!!
:mad2: :diablo: :mad2:
swiat zmienia sie przestawia game barw
Praca
Proszę Zaloguj Się lub Rejestracja