Mam tu na myśli nie tylko zaburzenia, nie tylko lęki i fobie, ale ten rodzaj nadwrażliwości że będąc zbyt długo sami wariujecie...
Napiszcie coś, jeśli macie ochotę. Ja tutaj zmaieszczam dość mętny i niezbyt emocjonujący opis tego jak się czuję od dluższego czasu. Mętny bo dziś jestem b. mętna.
Nie musicie czytać w całosci- podzielcie się czescia tego co Waś nęka.
ja popadam w coraz większe roztargnienie. o tym że sweter który kupiłam jest z wełny której unikałam zorientowałam się po dwóch tygodniach.
czuję też pustkę w zupełny bajzel w głowie- pisanie i wypowiadanie słów to nie to samo co kiedyś. teraz to tylko konieczna męcząca czynność. dlatego nie chce mi sie z nikim rozmawiać- w towarzystwie ponurzeję, nie chce mi się wysilać ani swojej inwencji ani angażować. wszystko czego sie podejmuje jest wymuszone - a ja wymuszenia nienawidzę nade wszystko. przez to że wyczuwam swoja sztuczność czuje do siebie silną niechęć dopoki nie uspokoję sie sama ze swoimi myslami ktorych wypowiadania nikt ode mnie nie egzekwuje.
w internecie piszę głównie po to by jakoś przywrócić tę lekkosc formułowaniaa myśli i chwytam różnych sposobów. takie cwiczenia formowania slow zaliczam od lat teraz czuje w sobie bylejakosc, takze w wypowiedziach pisanych.
otwieranie komukolwiek drzwi oznacza że przez następne kilka godzin będe tego żalowac i czekac do końca.
ale to wcale nie oznacza że żyję jak na jakiejs pustyni. ciągle spotykają mnie jakieś niespodzianki, zaskakujące reakcje, emocje, czy wpadają mi do glowy rozne spontaniczne mysl iw postaci dzwiekow czy obrazow ktore przezywam znacznie intensywniej niż przedtem.
i też nie jest tak, że cały czas czuję się mętnie i ponuro- bywa że mam wrażenie jakbym znajdowała sie na jakiejś zjeżdżalni, albo, że wydarzy sie cos wyjątkowego albo przez jakiś miesiąc przeżywam stan dziwnej dobroci dla świata, albo zupełny synkretyzm i pomieszanie spraw prawdziwie istotnych z bzdurami.
lub dla odmiany- dostaje cichego szału z byle powodu. Na przyklad kiedy obca osoba podejdzie zbyt blisko zwlaszcza gwaltownie a ja to odstrzege kątem oka. wtedy zrywam sie i szybko oddalam czujac przy tym strasznie silny napad niechęci o ile slowo nienawisc jest zbyt wielkie.
nie chce mi się też wnikać w szczegoly... nie potrafie opisać jak bardzo nieznośne bywają niektorem oje 'jazdy' nie będę wnikać w ichtresc. chyba zaczyna się powtórka zeszłorocznej depresji. |:
rozumiem Cię...
popadam teraz w jakieś górki, spadam w ogromne dołki...
brakuje mi ciszy i spokoju mojego miasteczka, a gdy do niego wracam mam dość tej małomiasteczkowości. Nie potrafię się odnaleźć... Chodzę ponura i nie wiem dlaczego chce mi się płakać. I to uczucie, że nikt ze mną nie wytrzyma. Mam super przyjaciółki i od zawsze się zastanawiam:skąd? Czy ja na nie zasłużyłam? Kiedyś ktoś bardzo mi zniszczył samoocenę-teraz trudno mi uwierzyć, że można mnie lubić, rozmawiać ze mną, uważać, że jestem mądra(głupia nie jestem-nie jest to egocentryczne stwierdzenie,mam nadzieję, że rozumiesz), że można mnie zapytać o radę... Czuję pustkę w Poznaniu, tyle sobie po nim obiecywałam. Często zastanawiam się:po co mi to wszystko? co mi to daje? jaki jest sens(życia ogólnie)? Nie mogę znaleźć odpowiedzi... Sama nie wiem co jest... Czuję się taka wyobcowana, trochę z własnej woli. Innym razem "nosi" mnie,lecz zawsze przychodzi dołek 🙁
[edytowane 5/5/2007 od elhija]
...poi...
Też miewam takie ciężkie chwile... chociaż już coraz rzadziej. Teraz są dla mnie jak dno, od którego można się odbić. Dzięki nim na nowo stawiam sobie pewne pytania, określam siebie, upewniam się na swojej ścieżce. Może warto na to spojrzeć w ten sposób? Co prawda teraz piszę z perspektywy; kiedy znajduję się w dołku, często trudno dojrzeć cokolwiek dobrego... ale próbuję, na siłę, i chwytam się tego jak liny, która wyciąga mnie z dołka.
Ptakubezgłowy, piszesz, że to "powtórka zeszłorocznej depresji". Jak udało Ci się z niej wyjść? Może i teraz by to pomogło?
Mam szczerą nadzieję i życzę Ci, żeby te przykre dni szybko odeszły.
wszystko czego sie podejmuje jest wymuszone - a ja wymuszenia nienawidzę nade wszystko. przez to że wyczuwam swoja sztuczność czuje do siebie silną niechęć dopoki nie uspokoję sie sama ze swoimi myslami ktorych wypowiadania nikt ode mnie nie egzekwuje.
Może nie zmuszaj siebie do rozmowy z innymi? Każdy ma złe dni, Twoi znajomi i rodzina powinni to zrozumieć. Staraj się wsłuchać w siebie i być naturalną, nawet jeśli wydaje Ci się, że to niewłaściwe. Często poprawia to humor, przynajmniej mi. Daje mi to szansę do stwierdzenia "No i co z tego? Nie muszę być wygadana, zabawna, miła i fajna". Może potrzebne Ci są chwile pobycia ze sobą, wysłuchanie swoich żalów do siebie i zrezygnowania z nich? Nie wiem, sama musisz znaleźć swój sposób na doła. Może najważniejsze to przerwać negatywne myślenie chociaż na chwilę, zrobić coś co pochłonie Twoją uwagę - oglądnąć ciekawy film, przeczytać jakąś książkę... naprawdę nie wiem. Nie wiem, co dla Ciebie byłoby najlepsze, Ptakubezgłowy, ale nikt nie wie, tylko Ty sama możesz sprawić, że będziesz się czuć dobrze w Twojej skórze.
Życie jest podłe. Dostać od niego w skórę to żaden problem, dlaczego więc jeszcze samemu sobie dokładać? Czy nie lepiej stać się własnym oparciem? Zwłaszcza że kiedy mamy złe dni, niewiele osób jest nam w stanie pomóc. Tylko ci, których do siebie dopuścimy. Czy nie lepiej być swoim przyjacielem i w walce między nami a życiem stawać po naszej stronie?
[url]www.cleopata.deviantart.com[/url]
Chciałam założyć taki temat, bo ostatnio też coś nie tak ze mną. A w zasadzie czemu nie tak, w sumie to normalne... Wkurza mnie to, że ludzie za moje obniżenie nastroju winią hormony i to, że mi przejdzie, bo jeszcze bardzo młoda jestem. Ok, zgadzam się, ale jakiegoś wsparcia też potrzebuję, nie? Ciężko opisać swoje uczucia, to też mnie wkurza. Próbowałam zapisywać co czuję, z jakich powodów, op.. osoby, które za nic mają mój sposób życia i że coś czuję dowiedzą się za wieki. Często bardzo się tym przejmuję, ale zaraz mówię, że nie powinnam. Wspominam dawne czasy, kiedy byłam maleńka i nie wiedziałam, że świat jest tak po.., że czas za szybko leci, że tyle jest biedy i ja bym chciała pomóc ale całego świata nie uratuję, a zaraz myślę, że w końcu wszystko jest możliwe, ale to trwa krótko. Potem wyżywam się na tańcu, rysuję, mam wszystko gdzieś i siedzę przed kompem. Kiedyś myślałam, jak to nie można cieszyć się życiem, przecież jest takie piękne, no ale byłam małym dzieckiem. Tęsknię do tych, z którymi nie zamieniłam głębszego słowa, żałuję pewnych rzeczy. Niedawno zaczęłam czytać książkę "potęga podświadomości", naprawdę wstąpiła we mnie nadzieja... na kilka minut. Potem znowu coś się spaprało i tak do dzisiaj. Nie mam źle, niektórzy mówią, że sposobem na dobre samopoczucie jest mówienie, że inni mają gorzej, kiedy mnie to jeszcze dołuje. Spotykam się na codzień z wieloma problemami w większości nie swoimi i jestem taka bezradna.Kurczę, znowu rozpisałam się, w zasadzie nie o tym co chciałam, no ale nic, szczere przynajmniej. Ech, przepraszam.
Ostatnimi czasy bardzo mi ciężko z samą sobą. Przede wszystkim raz po raz dopadają mnie demony przeszłości i to zwykle jest wstępem do "spadku" nastroju i totalnego doła. Nie potrafię sobie wybaczyć pewnych rzeczy, niszczy mnie presja, którą w dużej mierze sama na siebie wywieram. Mam zachwiania samooceny, ludzie mnie wkurzają, wkurzam sama siebie - chciałabym wziąć sobie czasem wolne od mojego skrzywionego ja.
Don't let me detain you.
Chciałam założyć taki temat, bo ostatnio też coś nie tak ze mną. A w zasadzie czemu nie tak, w sumie to normalne... Wkurza mnie to, że ludzie za moje obniżenie nastroju winią hormony i to, że mi przejdzie, bo jeszcze bardzo młoda jestem. Ok, zgadzam się, ale jakiegoś wsparcia też potrzebuję, nie?
Dokładnie. "oj, burza hormonów, nie mozesz sie poddawac takiemu humorowi, wyjdź gdzieć". A czasem nie mogę wyjść. Obecnie jestem również w dołku(zbiorowo jakoś, czy co?:D). Wstaję z krzesła- i nawet jak mam coś do zrobienia i wiem, ze musze, to nie chce. Nie mam siły, ochoty, motywacji. Mimo wspaniałych przyjaciół i kochanej mamy oraz taty, który sie stara, zeby niczego nam nie zabrakło. Czasem oni nie widzą tego u mnie. I w sumie dobrze. Ogólnie nie miewam jakich wahań nastrojów i śmiać mi się chce z wiecznie smutnookiej młodziezy, ale wierzę, ze kazdy człowiek, bez względu na wiek i hormony nie radzi sobie...no czasem nagle z niczym. I dopiero teraz zaczyna sie istniec osobno od świata. Nie nazywam tego niemoznościa zniesienia siebie, bo ja bez siebie i własnego wsparcia(tak, zaobserwowałam cos takiego) nie dałabym rady podnosic się z takich chwil słabości. Zwłaszcza, kiedy musze zmuszcać sie do czegoś, czego nie chce. Do bierzmowania, jedzenia jajek. Jak musze radzic sobie sama, jak nie moge złapac oddechu, bo mam wrażenie, ze nie mam nikogo. Na szczęście, jak pisała Owo, dno jest po to, zeby sie od niegoodbic. Na szczęscie..
koskaan
ciężko jest mi w wielu chwilach...
nie znoszę np gdy wstajac rano jest od samego początku wściekła, rozdrażniona- wkurza mnie to,że np muszę umyć naczynia, z poprzedniego dnia, że łożka sa do pościelenia, właściwie wszystko jest denerwujące, a gdy jeszcze to jest taki dzień jak dziś, gdy mam świadomośc ,że czeka mnie okropny tydzień na uczelni: praca na zaliczenie(nie pisze jej sama, a wolałabym-byłoby szybciej), musze znaleźc 5 latka do przebadania, kolokwia...
Najgorsze jest to,że moją bezsensowną frustracje wyładowuje na innych, a Ci inni to od kilku miesięcy mój chłopak...jestem potem na siebie wściekła za to,że odzywam się nie miło, obrażam o byle co i robię ciągłe wymówki. Po pól godzinie, do godziny czasu ten humor przechodzi...ale nawet te kilkanaście minut może czasem zepsuć komuś dzień. Staram się walczyć, ale czasem bywa trudno... Eh...najlepiej to zamknąc mnie na pustelni w bieszczadach-inni mieliby spokój, ja "Jaga-dzik społeczny" byłabym szczęśliwa...
A tak w ogóle to życze miłej niedzieli,całusy dla WAS :heartpump:
l dostaje cichego szału z byle powodu. Na przyklad kiedy obca osoba podejdzie zbyt blisko zwlaszcza gwaltownie a ja to odstrzege kątem oka. wtedy zrywam sie i szybko oddalam czujac przy tym strasznie silny napad niechęci o ile slowo nienawisc jest zbyt wielkie.
oooj mam to samo... często w sklepie ciężko mi wytrzymać w kolejce gdy ktoś za mną stanie zbyt blisko i zazwyczaj wychodzę wściekła.
Ostatnio szlag mnie trafia nawet wtedy gdy mama próbuje mnie pogłaskać po ramieniu.
Wściekam na siebie bo...wściekam się na swojego psa. A wiem,że nie powinnam, bo on wszakze niczemu nie jest winny iż pewnych rzeczy jako zwierzak nie rozumie.
Nie nadaję się do życia z ludźmi. Wczoraj próbowałam się zmusić aby wyjść na miasto. Wyszłam, ale gdy tylko przechodziłam obok grupy ludzi wręcz czułam jak mi się jeżą włosy na karku - boję się i tyle. Już nie potrafię rozmawiać z nikim, chcę się jak najbardziej odizolować od wszystkich. Bo jak się odizoluję to nikt nie będzie miał sposobności ani wyśmiać,ani zranić... jak dobrze pójdzie to pod koniec miesiaca zaczynam pracę w sklepie. Albo będzie to terapia szokowa, która sprawi,ze znów będę potrafiła jakiekolwiek relacje z ludźmi nawiazać, albo dobije mnie to kompletnie.
Białowieska się Puszcza.
czy ciężko mi ze sobą wytrzymać? pytanie... bardzo często zastanawiam się czy ciężko innym ze mną wytrzymać. Naprawdę chyba mnie otaczają same anioły. Dlaczego?
Bo jestem histeryczką.
Wszystkim i wszystkimi się przejmuję jak głupek 🙂
Bardzo łatwo mnie zranić, urazić i sprawić mi ból.
Kiedy ktoś mnie zrani, to bardzo to przeżywam( i nie chodzi tu tylko o mężczyzn i miłość ;/)
Przynajmniej raz w tygodniu dochodzę do wniosku, że życie jest bez sensu.
Nie umiem kłamać i mówię ludziom różne głupie rzeczy, przez które później albo mam problemy, albo bardzo żałuję, że to powiedziałam.
Kiedy mam doła (czytaj: przynajmniej dwa razy w tygodniu) to krzyczę na wszystkich dookoła i mówię, że nikt nie może mi pomóc ani mnie zrozumieć. (naprawdę się dziwię, że ktoś w ogóle jeszcze o to pyta)
Poza tym miewam kryzysy światopoglądowe. Kiedy po raz kolejny wydaje mi się, że cały świat runął.... kurde ciężko to pisać... palę monstrualne ilości papierosów, co sprawia, że czuję się jeszcze gorzej.
Kiedyś ktoś bardzo mi zniszczył samoocenę
mi też ;/
lady pandora
ja swoją samoocenę sukcesywnie odbudowuję-myśle nawet ze już odbudowałąm bo np w wieku 14 lat byłam strasznie skryta, teraz wręcz przeciwnie:) wszystko dzieki zmianie otoczenia, nauczyłąm się wreszcie mieć(!!) i wyrazać włąsne zdanie...
czy cieżko mi z sobą wytrzymać? mi raczej ni,ale innym gorzej-jako ze jestem strasznie uparta i jeśli wierzę ze mam rację to tak musi byc i koniec:| wiem,wiem powinnam trochę nad sobą popracowac-najbliżsi znajmi nie narzekają ale rodzina ma mnie już chyba dosyc...chciałąbym potrafić pójść na kompromis ale nie umiem zrezygnować z czegoś co jest dla mnie ważne nawet jesli jest to błachostką
poza tym chyba nie jest źle-no może jeszcze za dużo mówię:D potrafię kogoś zagadac na śmierć...
nie musicie tego wszystkiego czytać bo jak zawsze sie rozpisałąm:P heh-takie życie i już tego nie zmienię;)
Szpitale, wiezienia i burdele - oto prawdziwe uniwersytety zycia. Mam dyplomy wielu takich uczelni. Mówcie mi
Po paru latach dość ciężkiej depresji osiągnęłam względną równowagę i jakoś ze sobą wytrzymuję. Ponieważ pracuję online i mieszkam z 1 tylko osobą, mam nikły kontakt z ludźmi, więc tego wytrzymywania jest sporo. Natomiast podejrzewam, że miałabym nadal problemy z wytrzymywaniem z innymi ludźmi, a oni ze mną.
http://szydelkoikoraliki.blogspot.com
U mnie wręcz przeciwnie - towarzystwo jedynie swojej, skromnej osoby bardzo sobię cenię 😉 Lubię przebywać sama ze sobą, mogę wtedy pomysleć w spokoju, posłuchać muzyki i coś stworzyć - rysunek, bransoletkę czy cokolwiek innego. Mam wtedy wenę, skupiam się tylko na tym co dla mnie najważniejsze. Nikt mi nie przeszkadza...
Oczywiście nie stronię od ludzi, mam sporo znajomych, kilku przyjaciół i kiedy nie mam weny przebywam razem z nimi 😉
Praca
Proszę Zaloguj Się lub Rejestracja