Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone

Jestem sfrustrowana.  

Strona 2 / 2 Wstecz
kamma
stały bywalec

Anoreksja to bardzo ciężka do wyleczenia choroba, bo osoby chore zazwyczaj nie zdają sobie sprawy z tego, że potrzebują leczenia. Przecież one uważają, że są piękne takie wychudzone. często zresztą nawet wystające kosteczki jeszcze ich nie satysfakcjonują.
Tu małe sprostowanie dotyczące przyczyn anoreksji:

spora grupa anorektyczek tak właśnie postępuje ponieważ z uwagi na wewnętrzne problemy z samą sobą wpływ na swoje ciało (mniej lub bardziej podświadomy) to jedyna rzecz na jaką ma wpływ (tak się im wydaje) i dlatego są takie rezultaty

Masz tu dużo racji, Raf, ale przyczyną jest w tym przypadku poczucie braku kontroli nad własnym życiem spowodowane nadmierną kontrolą rodziców (zwłaszcza matki). Jest to kontrola wszechogarniająca, jej przejawy to komenderowanie młodą osobą w każdym momencie, rozporządzanie jej czasem i porządkiem dnia. Często dlatego, że rodzice chcą przygotować dziecko do życia w tym pędzącym mechanizmie cywilizacji. Ale robią to zbyt surowo. Nie ufają swojemu dziecku, nie wierzą że samo sobie poradzi, dlatego sami dyktują mu tempo. W domach, w których zrodzi się anorektyczka, często panuje taki porządek, że wydaje się, jakby nikt tam nie mieszkał.
Albo jeszcze w ten sposób: rodzice są chłodni, nie okazują emocji. Maleństwo robi wszystko, żeby zaskarbić sobie uwagę, troskę, wreszcie miłość rodziców, ale mu się nie udaje. W końcu przestaje jeść. Okazuje się, że to działa! Tak więc działanie polegające na zaprzestaniu jedzenia zostaje wzmocnione upragnioną reakcją ze strony rodziców.
Mały wykładzik się zrobił;)
Jeszcze parę słów na temat tytułowego sfrustrowania. Czasem, gdy mam gorszy dzień, gorszy humor, przechadzając się po mieście zauważam tylko ułomności tego świata. Zauważam ludzi nieświadomie wspierających zło (pijących coca-colę, jedzących mięso, kupujących przedmioty powstałe kosztem cierpienia - made in China itp.) i zaczynam myśleć:
"Jak ja was nienawidzę! Jak ja nienawidzę tego świata! Jak nienawidzę gatunku ludzkiego! Jesteśmy straszni i w końcu sami siebie doprowadzimy do krawędzi, znad której już nie będzie odwrotu."
Może to i lepiej dla biednej Ziemi, żeby ludzie zniknęli z jej powierzchni.

podskoczyć i nie trafić w ziemię

OdpowiedzCytat
Opublikowany : 13/03/2007 8:54 am
Lily
 Lily
Famed Member

Nie uważają kamma zazwyczaj, że są piękne. Chodzi im właśnie o to, żeby nie być pięknymi - żeby stracić wszelkie atrybuty kobiecości (informacje z pierwszej ręki...) Nie akceptują żadnych krągłości, bo nie chcą, aby ktoś ich pożądał.

http://szydelkoikoraliki.blogspot.com

OdpowiedzCytat
Opublikowany : 13/03/2007 11:37 am
kamma
stały bywalec

Zgadza się, ale jedynie w niektórych przypadkach.
Jeśli przyczyną jest lansowana w mediach moda na szkielety - to dążą do tego "ideału", uważają chude modelki za piękne, a same wciąż są przekonane, że są grubsze od nich.
To zdjęcie jest niesamowite, swoją drogą:
http://www.funpic.hu/en.picview.php?id=31778
Natomiast dziewczyny, które chcą "zniknąć" z innych przyczyn (na przykład takich, jakie wymieniłam w poprzednim poście, wcale nie dążą do żasnego ideału piękna. I te rzeczywiście nie uważają się za piękne, mało tego, wolą być brzydkie. W ichprzypadku jest dokładnie tak, jak napisałaś.

[edytowane 13/3/2007 od kamma]

podskoczyć i nie trafić w ziemię

OdpowiedzCytat
Opublikowany : 13/03/2007 2:45 pm
Lily
 Lily
Famed Member

Ciągle zbyt często głównym atrybutem kobiecości jest nasze ciało, nie wszyscy chcą to akceptować...

http://szydelkoikoraliki.blogspot.com

OdpowiedzCytat
Opublikowany : 13/03/2007 6:00 pm
yolin
bywalec

Kamma, nie mysl tak
________________________________________________________________________________
"Jak ja was nienawidzę! Jak ja nienawidzę tego świata! Jak nienawidzę gatunku ludzkiego! Jesteśmy straszni i w końcu sami siebie doprowadzimy do krawędzi, znad której już nie będzie odwrotu."
Może to i lepiej dla biednej Ziemi, żeby ludzie zniknęli z jej powierzchni.
________________________________________________________________________________

to nie jest latwe , ale nie myslt tak, nawet w nie wiadomo jakiej depresji,
najlepiej wyrzucic nienawisc z siebie jak balast, ktory tylko niepotrzebnie nas obciaza, tak samo jak wszystkie inne negatywne emocje,
nienawisc do niczego nie prowadzi
co najwyzej do slepej uliczki
ok. ludzie nie jest perfekcyjni, ale nienawidzac ich nie zmieni sie nic na lepsze, agresja wywoluje tylko agresje, nienawisc tylko nienawisc, zazdrosc - zazdrosc.

niestety Lily, obawiam sie, ze masz racje , chociaz .. na szczesie moze nie wszyscy ...
patrza tylko na cialo...hm..??

http://www.u2-site.com/ http://www.wegestudio.pl/NOTESY-k30-0-3-default.html

OdpowiedzCytat
Opublikowany : 13/03/2007 8:36 pm
Majowa
bywalec

Tak sobie czytam Twoje posty o anoreksji w tym wątku Anchesenamon i poraża mnie zbieżność Twojego przypadku z moim własnym. Zawsze się zastanawiałam czy to była anoreksja czy może jezcze coś innego, jednak pod anoreksję mi to jakoś nie pasowało.

Nigdy się nie odchudzałam, ani nie miałam takiego zamiaru. Można raczej powiedzieć że na odwrót - kiedyś czułam się stanowczo za szczupła i obsesyjnie próbowałam przytyć. Jak byłam mała zawsze ludzie powtarzali mi że jestem chuda, a dziadek przezywał od pająków. ( Niestety do tej pory często tak jest że jak dziecko nie wygląda jak pulpet to ludzie uważają że coś z nim nie tak). Chociaż jak dziś patrzę na swoje zdjęcia zdjęcia z dzieciństwa to stwierdzam że byłam całkowicie normalnym dzieckiem. Jak mi się dojrzewać zaczęło to ogarnęła mnie obsesja przytycia - może to niewiarygodne, ale cieszyłam się z każdego kilograma a oponka na brzuchu była powodem do radości(większość dziewczyn raczej widzi w tym problem). Ogólnie to duży biust i szerokie biodra jakoś mocno mi się kojarzyły z kobiecością i atrakcyjnością. Chociaż może i na szczęście nie udało mi się za bardzo roztyć bo kompletnie nie mam skłonności do tycia - mój rekord to było 58 kilo przy 170 cm wzrostu - i wtedy właściwie zaakceptowałam swoją wagę.
W pewnym momencie na skutek różnych(tak jak u Ciebie nie związanych z wagą) czynników dostałam depresji z objawami psychozy maniakalnej - stało się to z dnia na dzień i zaczęły się problemy z jedzeniem.
Jak sobie dzisiaj przypominam był to czas niezwykłego napięcia umysłowego co odzwierciedlało się w reakcjach ciała. W pierwszej najostrzejszej fazie tego co mi się przytrafiło nie byłam w stanie nic przełknąć, wtedy jeszcze jadłam mięso. Najciekawsze jest to, że na sam widok jedzenia lub jego zapach dostawałam jakichś dziwnych skurczy żołądka. Było wtedy naprawdę niewiele produktów spożywczych na widok których mi się to nie robiło. Przez pierwszy miesiąc tego stanu jedynym pożywieniem jakie potrafiłam normalnie zjeść i przełknąć i którego zapach mnie nie odrażał była surowa marchew - więc przez miesiąc żywiłam się wyłącznie marchwią. Potem odkryłam że najgorzej mi się robi jak widzę i wącham mięso więc przeszłam na wegetarianizm. Całemu temu stanowi towarzyszył silny lęk przed śmiercią , poczucie pewnej frustracji z faktu istniania tzw. zła, zdystansowanie się od własnej cielesności i swoisty rodzaj cierpienia o charakterze raczej metafizycznym. Jedzenie było koniecznością, musiałam coś jeść żeby przeżyć i każdy posiłek był prawdziwą męką. Udawało mi się zazwyczaj dotrwać do trzeciego gryza i dalej koniec. Były dni że zjedzenie w ciągu całego dnia ilości jedzenia odpowiadającej jednej kanapce było prawdziwym osiągnięciem. W ciągu 3 miesięcy schudłam 10 kilo co wcale nie napawało mnie radością. Potem w miarę przechodzenia na wegetarianizm nauczyłam się jeść i niektóre rzeczy nawet zaczynały mi smakować. Starałam się jeść w miarę regularnie, w głowie mi się trochę uspokoiło. I wtedy zaczęły się od czasu do czasu pojawiać podobne do Twoich mechanizmy. Zdarzało mi się zapomnieć że trzeba jeść , zabiegać się, zająć się czymś innym lub nie mieć czasu żeby zjeść i potrafiłam funkcjonować przez całą dobę na śniadaniu składającym się z jednej kanapki, nie odczuwałam głodu, a właściwie to go tłumiłam wmawiając sobie że potrafię nad nim zapanować. Czasami brak przyjmowania pokarmu stawał się przejawem jawnej autoagresji. Kiedy byłam na siebie zła głodziłam się, a czasami nie jadłam by zwrócić na siebie uwagę pewnych osób, chociaż np. przed innymi osobami nigdy nie przejawiałam takich zachowań i maskowałam cżęsto fizyczne problemy z przyjmowaniem pokarmu, udawałam że normalnie i zdrowo jem żeby nie zarzucili mi że to wszystko przez wegetarianizm. Były okresy że znowu obsesyjnie próbowałam przytyć, żeby mnie zaakceptowali, nie powtarzali mi ciągle jaka jestem chuda i jakie to wegetarianizm wywołuje we mnie spustoszenie. Kolejne wysiłki przytycia okazywały się bezsskuteczne, a frustracja z tego powodu coraz większa.
Krokiem do wyjścia z powyższego stanu rzeczy było zaakceptowanie siebie, zrozumienie że nie żyję po to by się poświęcać w imię czegokolwiek i że nie jestem tu po to żeby spełniać cudze oczekiwania. Zrozumienie że nikt nie będzie mi narzucał swoich standardów wyglądu a ja nie mam żadnego obowiązku wyglądać tak jak ktoś odemnie tego oczekuje. To jak wyglądam nie sprawia że jestem bardziej akceptowana, a jak ktoś się lubi do czegoś przyczepić to zawsze znajdzie powód. Chyba stałam się bardziej odporna i nie przejmuje się byle zaczepką, zresztą zdążyłam zauważyć że niektórzy lubią wynajdywać w innych słabe punkty i wbijać szpilki i chyba musieli czuć wtedy moją słabość bo teraz kompletnie nie obserwuję tego typu złośliwych zaczepek a jeśli już to bardzo rzadko.
Z czasem przestałam się głodzić, nauczyłam się regularnie jeść i coraz bardziej zaczęło mi smakować - chyba nauczyłam się odbierać jedzenie jako przyjemne jedząc tylko to co mi naprawdę smakuje i w takich ilościach i częstotliwości żeby sobie samej nie szkodzić.

Od tego czasu minęło 7 lat i to co opisałam dawno przeszło do historii, ale do tej pory zastanawiam się czy to była anoreksja???

A co do matek anorektyczek - moja akurat była strasznie zaborcza i próbowała ingerować we wszelkie sfery mojego życia, czasami poważnie utrudniając relacje z otoczeniem. Zdarzało mi się przez to wikłać w różne układy aby przed nią uciec. Dopiero rozstanie z mężem było dla mnie swoistym uwolnieniem się od niej i momentem w którym poczułam się gotowa wziąć na siebie odpowiedzialność za własne życie

OdpowiedzCytat
Opublikowany : 14/03/2007 2:29 am
kamma
stały bywalec

Majowa, z drżącym sercem i duszą na ramieniu przeczytałam Twoją opowieść... Całe szczęście, że z happy endem, bo bardzo się bałam w trakcie. To wspaniale, że sobie poradziłaś - na dodatek sama, jak rozumiem. To wielkie osiągnięcie.
Ja też jestem non stop krytykowana, wyśmiewana z powodu mojego wyglądu. W sumie aż dziwne, że nie wykształciła mi się obsesja podobna do Twojej. Mam 170 cm wzrostu i ważę 43. I nie da rady więcej, choć próbowałam. Bardzo się przejmowałam tymi wszystkimi zaczepkami - do czasu kiedy uznałam, że właściwie jedyne, co mi pozostaje, to zaakceptować te wystające kości. I teraz się nie daję. Jak mi ktoś dokucza, że jestem strasznie chuda, to mówię coś w rodzaju: "zazdrościsz, co?".
Ale powiem Wam wszystkim coś, co usłyszałam ostatnio od mojego wujka mieszkającego w Niemczech, mięsożercy: że ja to mam szanse dożyć stu lat. Podał dwa uzasadnienia: jedno to postępy medycyny oczywiście, a drugie - wegetarianizm! Było to dla niego całkiem oczywiste i zrozumiałe.

podskoczyć i nie trafić w ziemię

OdpowiedzCytat
Opublikowany : 14/03/2007 2:28 pm
Majowa
bywalec

Tak. Sama sobie z tym poradziłam. W sumie kierując się instynktem, wyszukując takich zapachów i smaków które nie budziły we mnie obrzydzenia.
Z psychiką też. Myślę że ze wszystkim można sobie poradzić jeśli w człowieku jest wola i chęć zrozumienia procesów jakie w nim zachodzą. Nie zgłosiłam się na terapię bo nie chciałam gotowych rozwiązań, zresztą bałam się wtedy ingerencji z zewnątrz w moją psychikę, której stabilność była wtedy i tak mocno naruszona, bałam się że ktoś mnie zakwalifikuje jako określony przypadek chorobowy i zacznie leczyć farmakologicznie.
Zresztą zawsze uważałam że nic nie dzieje się bez przyczyny, wszystko co nam się przydarza jest częścią procesu poznawczego, który pozwala nam się rozwijać w indywidualny dla każdego sposób, dlatego nie neguję wartości jakichkolwiek doświadczeń i nie negowałam tego co się wtedy ze mną działo tylko odbierałam jako określone doświadczenie które muszę przeżyć żeby coś zrozumieć.

A z tym dokuczaniem...ostatnio jakoś nie zauważam go za bardzo. Odkąd zaakceptowałam siebie i przestałam uważać swoją "chudość" za brzydką ludzie też jakby przestali mi o tym przypominać na każdym kroku. Zresztą przestałam używać słowa "chuda/y" bo dla mnie ma ono znaczenie pejoratywne i kojarzy się z kimś zagłodzonym. Wywaliłam je na dobre ze swojego języka i zastąpiłam słowem "szczupła/y".
W pewnym momencie wymiękłam i zapytałam te osoby które mi ciągle gadały jaka to jestem "chuda" - po co mi to ciągle powtarzają, czy tylko po to żeby mi dokuczać i jaki mają w tym cel, i powiedziałam że ja im nie mówię ciągle że np. mają... (tu wstawić odpowiednie słowo:odstające uszy, pryszcze, wielgaśny nos, cokolwiek innego). Powiedziałam im że takie ciągłe komentowanie mojego wyglądu uważam za wyjątkowo niekulturalne...i poskutkowało (chyba nikt nie lubi jak się go uważa za chama).

A co do postrzegania szczupłości lub otyłości ostatnio rozmawiałam z koleżanką bulimiczką i mówiła że niektórzy ludzie raczej odbierają osoby szczupłe za perfekcjonistów, osoby silne, które potrafią sobie odmówić ciągłego jedzenia i efekt "szczupłości" za mocno wypracowany i związany z dbałością o formę i trzymaniem się w ryzach, zaś osoby otyłe za takie które nie mają kontroli nad swoim życiem,
rozlazłe i nie panujące nad sobą. Występuje tu takie przeniesienie, że osoba która ma kontrolę nad soim ciałem(w domyśle-jest szczupła) doskonale sobie radzi ze swoim życiem i problemami - i to przeniesienie szczególnie widoczne jest w kręgach biznesowych gdzie podobno osobie szczupłej łatwiej znaleźć zatrudnienie i w tych środowiskach szczególnie dużą rolę przywiązuje się do tzw. formy - stąd może lansowanie mody na "chodzące szkielety".

[edytowane 14/3/2007 od Majowa]

OdpowiedzCytat
Opublikowany : 14/03/2007 8:23 pm
Lily
 Lily
Famed Member

Człowiek to skomplikowana istota i taka różnorodna...
Ja mam odwrotny problem - co prawda lubię jeść i jem, jednak jedzenie wzbudza we mnie poczucie winy z 2 powodów. Jeden to fakt, że od jedzenia można przytyć, a drugi - że może to co jem, jest niezdrowe. Generalnie prawie wszystko wydaje mi się niezdrowe. Teoretycznie powinnam mieć zaburzenia odżywiania, a z testu na stronie anonimowych żarłoków wynika, że jestem jednym z nich...

http://szydelkoikoraliki.blogspot.com

OdpowiedzCytat
Opublikowany : 14/03/2007 8:37 pm
Majowa
bywalec

Lily też tak miałam że wszystko wydawało mi się swojego czasu niezdrowe, skażone i zatrute - bo niestety często tak się w przeciętnym polskim domu je.Pomyśl - jako wegetarianka masz dużo większą wiedzę na ten temat niż przeciętny odbiorca reklam telewizyjnych któremu się mówi jaka wspaniała jest zupka w proszku winiary lub margaryna jakaśtam. Tak niestety jest że większość gotowych produktów które stoją na półkach sklepów nie bardzo nadaje się do jedzenia i nie dostarcza naszemu ciału niezbędnych składników - ja to nazywam zapychaczami a nie jedzeniem.Jeśli szukasz w sklepach zdrowych, świeżych, pełnoziarnistych produktów to nie ma w tym nic złego - ważne by nie przeginać w drugą stronę - coś jeść trzeba żeby tych składników organizmowi dostarczyć.Jeśli w składzie nie ma nic podejrzanego to prawdopodobnie dany produkt nadaje się do jedzenia 🙂 .
A że od jedzenia można przytyć - to podobno udowodniono naukowo 🙂 chociaż niektórzy z tego forum próbowali i im nie wyszło. Jeśli się nie objadasz do takiego stopnia że po zjedzonym posiłku leżysz, boli Cię brzuch,chce Ci się wymiotować i musisz odpocząć (osobiście znam takie przypadki) to chyba wszystko jest w porządku.

OdpowiedzCytat
Opublikowany : 14/03/2007 9:33 pm
Lily
 Lily
Famed Member

Do tego stopnia to nie potrafię się objeść, zresztą sumienie mi na to nie pozwoli. Ale mam problem z utrzymaniem wagi, mam problem z jedzeniem wieczornym - mam napady takiego wilczego głodu, że zawsze z tym przegrywam, cokolwiek bym sobie w dzień nie postanowiła.
A co do tego zatrutego jedzenia, to np. już się parę osób na mnie wkurzyło, bo wyrzucam rzeczy, w których wyczuwam pleśń - ale te osoby uważały, że nie wolno wyrzucać jedzenia.

Bulimii to ja raczej nie mam, ale emocjonalnie uzależniona od jedzenia jestem na pewno... właściwie to zazdroszczę osobom, które zapominają o jedzeniu - ja chciałabym czasem zapomnieć... ale żołądek mi na to nie pozwoli...

http://szydelkoikoraliki.blogspot.com

OdpowiedzCytat
Opublikowany : 14/03/2007 11:41 pm
Majowa
bywalec

Jak coś jest spleśniałe to znaczy że już się zajęły tym grzyby, jak coś jest ewidentnie zepsute to nikt mi nie wmówi że mam to zjeść, nie będe sobie samej szkodzić, zepsute jedzenie już nie służy do jedzenia - poza tym pleśn jest rakotwórcza.
A z tymi napadami głodu - może spróbuj jeść wcześniej zanim Cię napadną, kiedy odczuwasz lekki głód i może postaraj się jeść powoli, po jakichś 15 minutach dociera do mózgu sygnał że jest się najedzonym i już styka. Przed upływem tego czasu jeśli się szybko je można wrzucić w siebie astronomiczne ilości jedzenia i ciągle się wydaje że jest się głodnym, dopiero po jakimś czasie człowiek zdaje sobie sprawę ile w siebie żarcia wpakował.

OdpowiedzCytat
Opublikowany : 14/03/2007 11:54 pm
Strona 2 / 2 Wstecz
  
Praca