Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone

Ehh, odkąd Oni się tu pojawili, nasze życie jest koszmarem. Nie będę owijał w bawełnę, koszmar…zwyczajny koszmar, ja jeszcze pamiętam wolność, ale te młodziaki już się tu urodziły. Młodzi nawet nie znają zapachu lasu – szczęściarze. Ja go pamiętam i nie potrafię zapomnieć, teraz czuję go cały czas, nie wiem czemu. Ten zapach wrzeszczy w mojej głowie, wydrapuje mi oczy, wgryza się w kończyny opierające się bezwładnie o pręty klatki…

Dawno nie zmieniałem pozycji, zresztą itak pewnie też by było niewygodnie, nie sposób się obrócić. Biedne młodziaki, nawet nie mogą chodzić tam i powrotem, za ciasno tutaj…weź ten zasrany ryj z moich pleców!… Nawet nie wiedzą czemu chcą się ruszać, nie wiedzą nawet…zabierz ze mnie pysk!… nie wiedzą nawet że to zew lasu rozrywa ich od środka, ta tęsknota to za jego zapachem, ta sama która doprowadziła mnie do zabójstwa jednego z nich. Oni się tu już urodzili. Nie znają zapachu lasu, miotają się po celi próbując dowiedzieć się czym on jest. Ciemno dosyć, w lesie zawsze bywało jaśniej, nawet w najciemniejsza noc… i ten zimny metal, doprowadza mnie do szału jeszcze bardziej niż ten sukinsyn opierający się o moje plecy…

Dobrze mu tak, trzeba było ze mną nie zaczynać, teraz o kogo innego oprze swój zakrwawiony ryj. Cały czas mam wrażenie że słyszę nawoływanie o pomoc, tak jak mojego brata, kiedy próbował się wyrwać i go ustrzelili, kudły pofrunęły wysoko nad niego, mózg obryzgał drzewo na którym bezwiednie się rozbił. Ten krzyk był ostatnim, co wyrwało się z jego gardła. Cały czas to słyszę, może to któryś z tych trzech młodziaków obok, jeśli wywęszę który – urządzę go tak, że do końca życia będzie krwią charczał. Też mam prawo do miejsca własnego, nie muszę siedzieć tu ściśnięty z tymi trzema śmierdzielami. Oni nawet nie wiedzą, co stracili, nie wiedzą za czym się tak miotają i biją. Po tym jak tego jednego zabiłem, pozostali powinni mnie zostawić w spokoju, ale jak tu kogoś zostawić w spokoju jak w celi przygotowanej na jednego z nas – siedzi czterech (wcześniej pięciu). By chociaż to ciało stąd zabrali, robaki nas już wszystkich obłażą. Jest tak ciasno, że nawet nie ma się jak podrapać gdy czerwie się skóry czepiają. Znowu któryś się na mnie pcha, zaraz ty też oberwiesz. Co? To znowu ty? Ty i ten twój zasrany krwią ryj? Teraz przesadziłeś…

Światło…w końcu…

– Ej, spójrz, ten stary cep zagryzł dwa inne, co my z nimi zrobimy?
– Zajmiemy się nim, ale najpierw skórzymy te dwa młode co zostały…

Coś szarpnęło, jeden z młodziaków znika, po chwili coś wyciąga drugiego. Nie daje się skubany, złapał się klatki, której tak bardzo nienawidził, coś charcze biedak. Ach! Uderzyli go czymś w głowę. Młody lis plunął na mnie krwią. I zniknął. Przypatrzyłem się co z nimi robią. Mnie to też czeka… Nacinają nogi pierwszemu, po chwili przywiązują za ogon do jakiegoś haka na ścianie. Znowu coś kroją.. Zaczynają ściągać z niego skórę, po chwili budzi się. Wrzeszczy, rzuca się. Obrywa w łeb. Chwila spokoju, po chwili znowu wrzeszczy, gdy ściągają mu dalej futro z łopatek. Coś jak wołanie o pomoc, które ciągle słyszę, ale to nie on. Krew zaczyna mu kapać z ucha, obrywa w łeb znowu, krew płynie coraz mocniej – gdy zrywają całą skórę – przestaje. Bezwładne, dygoczące ciało rzucają do jakiegoś pojemnika obok. Po chwili to samo dzieje się z drugim. Jego chyba już zabili, w ogóle się nie rzuca. Ląduje na stosie w pojemniku, obok swojego brata. Patrzę tam. Cały czas słyszę ten cholerny wrzask. Nagle coś w pojemniku się porusza, lis którego właśnie obdzierali próbuje wstać, zaczepia łapami o krawędź pojemnika, z jego szyi tryska trochę krwi, po chwili upada aby już nigdy nie powstać… Cholera, idą po mnie…

– Dobra, co z tym robimy?
– Nie wiem, zakrwawiony cały jest, robaki ma…
– Robaki to mają te dwa trupy obok, a krew na nim pewnie należy do nich
– Czyli jego też skórujemy?
– Jasne, zobaczysz – człowiek chwycił mnie za kark – jak tutaj karamy morderców…może w końcu się zamkniesz!

…Nagle odkryłem, który tak wrzeszczał. To cały czas byłem ja. Zabawne, ostatnie co usłyszałem zanim okradli mnie z futra, które dała mi moja matka i las, to był mój własny wrzask…ten sam, który wydarł się z pyska mojego uciekającego brata…zginął szybko…farciarz…

Gekon

więcej na www.greenhawk.most.org.pl

Nadesłał/a: gekon