Stworzyła koński dom spokojnej starości
Jednego z ostatnich koni, przywiózł do Agnieszki handlarz. Dziewczyna mówi na niego Marek. O jego życie walczyło dwóch weterynarzy, Agnieszka wierzy, że zmaltretowany koń dojdzie do siebie. Podobnie, jak kilkanaście pozostałych.
Marek, nowy lokator gospodarstwa w Międzyrzeczu koło Bielska-Białej, to wierzchowiec, nie powinien ciężko pracować. Jednak właściciel zaprzągł go do wozu z węglem. Na stromym podjeździe koń nie dał rady zahamować i wóz z całym impetem uderzył w zwierzę i zmasakrował je. Ma zaropiałe rany na pysku, zadzie, nogach, nie widzi na jedno oko. Handlarz miał go zawieźć na targ, koń miał trafić do rzeźni. Ostatecznie jednak mężczyzna się zlitował i przywiózł go do Agnieszki.
– Koń był tak słaby, że upadł po wyciągnięciu z samochodu. Nogi mu się rozjeżdżały na topniejącym śniegu. Bałam się, że nie przeżyje – opowiada dziewczyna.
Przez kilka dni o jego życie walczyło dwóch weterynarzy. Widać już efekty – koń ma się dużo lepiej. Okazało się, że wcale nie jest taki stary, na jakiego wyglądał: ma siedem, może osiem lat i całe życie przed sobą. Na zawsze zostanie u Agnieszki, podobnie jak kilka innych koni. Pozostałe końskie biedy przygarnięte przez dziewczynę szukają jednak dobrych domów.
– Muszę zrobić w stajniach miejsce dla kolejnych biedaków – tłumaczy opiekunka.
Agnieszka Zera ma 22 lata, rok temu wzięła urlop dziekański na polonistyce. Przez wiele lat trenowała jeździectwo w rodzinnym Jastrzębiu Zdroju. Pewnego dnia zobaczyła na stronie internetowej tyskiego Komitetu Pomocy dla Zwierząt zdjęcie starej, chorej klaczy uratowanej z rzeźni. To była Batuta – koń, na którym kiedyś uczyła się jeździć: – Dotychczas oglądałam tylko zdrowe, piękne konie. Wtedy zobaczyłam, co się z nimi dzieje, gdy kończą karierę.
Agnieszka postanowiła pomagać koniom: chorym, starym, kalekim.
Od paru tygodni mieszka w wynajętym domu w Międzyrzeczu koło Bielska-Białej ze stadem zwierzaków. Wstaje o 7 rano, przez 12-13 godzin karmi konie, opatruje im rany, sprząta stajnie. Pomagają jej sąsiedzi. Nocami zasiada przed komputerem i robi strony internetowe – z tego utrzymuje swoich podopiecznych i wykupuje kolejne konie od handlarza.
– Tylko wyżywienie jednego konia kosztuje ok. 200 złotych miesięcznie, do tego dochodzą koszty opieki weterynaryjnej. Nie przypuszczałam, że będzie tak ciężko – przyznaje Agnieszka.
Do tego dochodzi utrzymanie kilkunastu kotów. Przyjechały do Międzyrzecza z Warszawy, ich opiekunka straciła mieszkanie i groziło im pójście do schroniska.
Agnieszka rejestruje fundację, tak będzie jej łatwiej znaleźć sponsorów. Parę tygodni temu napisaliśmy o niej w katowickiej „Gazecie”, od tej chwili może liczyć także na pomoc naszych Czytelników. Starsza pani z Krakowa sprzedała kawałek działki i przesłała na konto dziewczyny tysiąc złotych: – Zawsze chciałam pomagać koniom – napisała.
Dzięki datkom Agnieszka ogrodziła pastwiska elektrycznym pastuchem, kupiła zapasy jedzenia dla zwierząt na kilka miesięcy. Zaczęły zgłaszać się do niej z propozycjami pomocy szkoły i pomagające zwierzętom organizacje.
– W miarę naszych możliwości będziemy jej pomagać, zaprosiliśmy ją już na organizowaną przez nas imprezę z okazji Dnia Ziemi. To, co robi, jest wspaniałe – mówi Wojciech Owczarz, prezes Fundacji Ekologicznej „Arka”, dawniej działacz Klubu Gaja i autor książki „Widziałem, jak konie płaczą”.
Źródło: Gazeta.pl
Foto: AG
Nadesłał/a: Wegetarianie.pl
3 komentarze
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
a czy jest jakas strona internetowa jej organizacji? albo chociaz mail?
Kontakt jest tu:
http://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=902&w=40651155&a=40654738
Zawsze chcialam robić właśnie coś takiego1 I mama nadzieję, że mi się uda…Przykre jest, że większość osób jeżdżących w tych różnych klubach i klubukach przymyka oczy na krzywdę koni, wolą udawać, że co złe to nie u nich to w innych stajniach- 'a co dzieje sięze starymi końmi z waszej stajni?””są sprzedawanem, ale przecież nie na rzeż…” Idpiiero taka z historia jak Batuty powoduje, że nie mogą już dalej oklamywać siebie . Niektórzy. Inni mówią: tak trzeba, to stary koń, kulawy, nic już niego nie będzie, kto go utrzyma…A może ci, co tyle lat sobie na tym zwierzaku dupsko wozili, zarabiali na nim, powinni się poczuć do obowiązku?