Podziel się!Share on Facebook0Pin on Pinterest0Tweet about this on TwitterShare on Google+0Print this pageEmail this to someone


Jednego z ostatnich koni, przywiózł do Agnieszki handlarz. Dziewczyna mówi na niego Marek. O jego życie walczyło dwóch weterynarzy, Agnieszka wierzy, że zmaltretowany koń dojdzie do siebie. Podobnie, jak kilkanaście pozostałych.

Marek, nowy lokator gospodarstwa w Międzyrzeczu koło Bielska-Białej, to wierzchowiec, nie powinien ciężko pracować. Jednak właściciel zaprzągł go do wozu z węglem. Na stromym podjeździe koń nie dał rady zahamować i wóz z całym impetem uderzył w zwierzę i zmasakrował je. Ma zaropiałe rany na pysku, zadzie, nogach, nie widzi na jedno oko. Handlarz miał go zawieźć na targ, koń miał trafić do rzeźni. Ostatecznie jednak mężczyzna się zlitował i przywiózł go do Agnieszki.

– Koń był tak słaby, że upadł po wyciągnięciu z samochodu. Nogi mu się rozjeżdżały na topniejącym śniegu. Bałam się, że nie przeżyje – opowiada dziewczyna.

Przez kilka dni o jego życie walczyło dwóch weterynarzy. Widać już efekty – koń ma się dużo lepiej. Okazało się, że wcale nie jest taki stary, na jakiego wyglądał: ma siedem, może osiem lat i całe życie przed sobą. Na zawsze zostanie u Agnieszki, podobnie jak kilka innych koni. Pozostałe końskie biedy przygarnięte przez dziewczynę szukają jednak dobrych domów.

– Muszę zrobić w stajniach miejsce dla kolejnych biedaków – tłumaczy opiekunka.

Agnieszka Zera ma 22 lata, rok temu wzięła urlop dziekański na polonistyce. Przez wiele lat trenowała jeździectwo w rodzinnym Jastrzębiu Zdroju. Pewnego dnia zobaczyła na stronie internetowej tyskiego Komitetu Pomocy dla Zwierząt zdjęcie starej, chorej klaczy uratowanej z rzeźni. To była Batuta – koń, na którym kiedyś uczyła się jeździć: – Dotychczas oglądałam tylko zdrowe, piękne konie. Wtedy zobaczyłam, co się z nimi dzieje, gdy kończą karierę.

Agnieszka postanowiła pomagać koniom: chorym, starym, kalekim.

Od paru tygodni mieszka w wynajętym domu w Międzyrzeczu koło Bielska-Białej ze stadem zwierzaków. Wstaje o 7 rano, przez 12-13 godzin karmi konie, opatruje im rany, sprząta stajnie. Pomagają jej sąsiedzi. Nocami zasiada przed komputerem i robi strony internetowe – z tego utrzymuje swoich podopiecznych i wykupuje kolejne konie od handlarza.

– Tylko wyżywienie jednego konia kosztuje ok. 200 złotych miesięcznie, do tego dochodzą koszty opieki weterynaryjnej. Nie przypuszczałam, że będzie tak ciężko – przyznaje Agnieszka.

Do tego dochodzi utrzymanie kilkunastu kotów. Przyjechały do Międzyrzecza z Warszawy, ich opiekunka straciła mieszkanie i groziło im pójście do schroniska.

Agnieszka rejestruje fundację, tak będzie jej łatwiej znaleźć sponsorów. Parę tygodni temu napisaliśmy o niej w katowickiej „Gazecie”, od tej chwili może liczyć także na pomoc naszych Czytelników. Starsza pani z Krakowa sprzedała kawałek działki i przesłała na konto dziewczyny tysiąc złotych: – Zawsze chciałam pomagać koniom – napisała.

Dzięki datkom Agnieszka ogrodziła pastwiska elektrycznym pastuchem, kupiła zapasy jedzenia dla zwierząt na kilka miesięcy. Zaczęły zgłaszać się do niej z propozycjami pomocy szkoły i pomagające zwierzętom organizacje.

– W miarę naszych możliwości będziemy jej pomagać, zaprosiliśmy ją już na organizowaną przez nas imprezę z okazji Dnia Ziemi. To, co robi, jest wspaniałe – mówi Wojciech Owczarz, prezes Fundacji Ekologicznej „Arka”, dawniej działacz Klubu Gaja i autor książki „Widziałem, jak konie płaczą”.

Źródło: Gazeta.pl
Foto: AG

Nadesłał/a: Wegetarianie.pl